Nie jestem jakimś znawcą kina, ale, pomijając sposób narracji i stylistykę Tarantino, jak dla mnie ten film jest tragikomedią, refleksyjną opowieścią o przemijaniu, zniewoleniu, poczuciu niemocy i złych wyborach jakie dokonujemy, a wszystko pięknie poprowadzone konkretnymi scenami i dialogami wplecionymi w senność i obojętność dnia codziennego, ducha czasu.
Tragedie…
Osobista tragedia znanego aktora, przemielonego i wyplutego przez ówczesny przemysł filmowy, pozostawionego samemu sobie, niepotrzebnego, najlepsze lata i role ma za sobą, zdaje sobie z tego sprawę, w jego duszy rozgrywa się dramat, być może sam Tarantino utożsamia się z tą postacią….
Osobista tragedia kaskadera, który oprócz swojego fachu nie potrafi robić nic innego, nie potrafił odnaleźć się poza światem filmu, jest zniewolony.
Tragedia całej masy młodych ludzi w tym dziewczyn, oszukanych nie tyle jak w przypadku filmu przez Charlsa Mansona (Manson odnalazł się tylko we właściwym miejscu i czasie), co przez utopijny ruch hipisowski. Obiecywano im niebo a wypaczono umysły i zmysł moralny, sprowadzono zagubienie i niejednokrotnie piekło.
I czasem komedie….
Komedia z Bruceem Lee, ta scena była potrzebna, jak najbardziej! Pokazuje zakłamanie ówczesnego Hollwood, ściema na ekranie była wtedy na porządku dziennym, ludzie łykali wszystko.
No i chyba apogeum tragedii, kultowa już niemal ofiara tamtych czasów, śmierć Saharon Tate. Ofiara trzech sił wypadkowych, przemysłu filmowego, ruchu hipisowskiego i własnej żądzy parcia na szkło, dla Polańskiego zostawiła fryzjera Jaya Sebringa a potem już wiadomo….
Film o ludzkich pragnieniach, słabościach i zagubieniu w zderzeniu z ówczesnymi realiami. Piękny na swój sposób.
Dicaprio świetny, jak zawsze zresztą.