Muszę przyznać, że wizja Tarantino na temat tego, jak powinna się potoczyć noc 9. sierpnia 1969 r. cholernie mi się spodobała. Aż chyba za bardzo. Miotacz ognia był wisienką na torcie.
Moment pokazujacy żywą Sharon Tate na końcu był jak piękny, słodki sen. A po nim żal i smutek, bo przecież wiem co się stało naprawdę. Ale jestem wdzięczna Tarantino za tą fantazję - sprawiedliwą wobec oprawców i delikatną, pełną nadziei dla niewinnych, podszytą smutkiem i żalem, że to jednak tylko sen.