Film zauroczył mnie tylko pod względem oprawy audio-wizualnej. Scenografia, kostiumy, muzyka, wszystko jest na bardzo wysokim poziomie, a nie przesadził bym o wiele jeśli bym powiedział, że na najwyższym. Jednak gdzieś tak w połowie czasu trwania filmu, kiedy już mój podziw zdążył dostatecznie ochłonąć, przyzwyczaiwszy się do formy filmu odkryłem, że mam generalnie do czynienia z dosyć banalną, jeżeli by nawet nie powiedzieć mdłą historyjką. Poziom zrealizowania scenaruisza jest bardzo nierównomierny, początek filmu jest bowiem rewelacyjny, opowiedziany z niezwykłym humorem, nie wspominając już o rozmachu, jednak w drugiej połowie filmu wyraźnie już czegoś brakuje. To troche jak z Waterworldem, choć ten film jest nieporównywalnie gorszy. Reasumując - końcówka 5 elementu jest w moim przekonaniu tak słaba, że niszczy film jako całość, pozostawia złe wrażenie, film we wspomnieniach jawi mi się jako coś mdłego, choć przecież nikt nie zaprzeczy, że ma on bardzo dużo mocnych punktów. Niestety, ale dla mnie początek filmu, minus jego koniec, nie równa się "świetny film". Obejrzałem go dwa razy, bo nie mogłem sam sobie uwierzyć, że moja ocena filmu na tle innych jest tak różna, jednak ku mojemu rozczarowaniu, nie zmieniłem o nim zdania. 7/10.
Nie rozumiem, czego ci brakowalo w zakonczeniu, a tymbardziej nie rozumiem stwierdzenia, ze film jest nieporownywalnie gorszy od "Waterworld" -- ktory to dla mnie jest przedluzony do niemozliwosci, rozciagniety i wlasnie taki mdly... ciekawy na poczatku, pod koniec po prostu nudny...
w Piatym... nic takiego nie bylo. rzeczywiscie zrobily sie akcje na "Szklana pulapke", ale trzeba spojrzec w glab tej historii (ktorej zbyt wazna czescia rozwalanie Mangalorow na Raju Floston na pewno nie bylo) i dostrzec, ze w swoim rodzaju (bo filmow o ratowaniu swiata przed koncem jest pelno...) jest przeciez naprawde wyjatkowa (...ale drugiego takiego ze swieca szukac!). cztery zywioly, kamienie, piaty element, postac Leeloo...
trzeba przyznac, iz druga czesc jest inna od poczatku filmu, wlasciwie to po prostu taka fajerwerkowe, komediowe show, ktore komentuje dla nas DJ Ruby Rodd -- ale tak jak mowie, trzeba obedrzec film z tego i spojrzec w esencje fabuly, nieskomplikowana, a dobra w swojej prostocie.
Ponadto "Piaty Element" to w duzej mierze wlasnie widowisko filmowe -- muzyka, kostiumy, dekoracje, scenografia, efekty, te kolory, ten stylowy kicz, to w duzej czesci tym sie delektujemy ogladajac dzielo Besson'a.
Nie krytykuje kiczowatości Piątego Elementu, zdaje sobie sprawę że to jest efekt zamierzony. Zresztą na początku mojego komentarza wyraziłem przecież uznanie dla oprawy pierwszej połowy filmu. Nie spodobało mi się jedynie jego nierówne wykonanie. Wartość merytoryczną zostawmy w spokoju, film niewątpliwie jakąś tam głębie ma (inna sprawa, że jest to głębia dosyć obiegowa). Mi chodzi o realizacje tej głębi, o jej stronę techniczną. To wykonanie scenariusza, a więc jego przekład na obraz, decyduje o tym czy opowiadana historia wyda nam się interesująca, czy nie. Nawet najbardziej oklepany motyw, jeśli tylko zostanie przedstawiony w ciekawy sposób, potrafi przyciągnąć uwagę i tak też jest z początku z piątym elementem. Potem jednak czegoś zaczyna brakować. Barwa filmu, która wcześniej widza urzekała, nagle staje się strasznie nachalna, jakby zbyt wyeksponowana. W zasadzie wszystkiego robi się w filmie za dużo, a do tego scenariusz staję się prosty jak kij od miotły. Gdzieś znika ten cały pastisz, a pojawia się zwyczajna odtwórczość. Piąty element traci swój wcześniejszy polot i robi się najzwyczajniej w świecie nudny.