Na początku seansu wydawało mi się, że sama historia ma potencjał, jednak im dłużej trwał film tym bardziej wydawało mi się, że konwencja coraz bardziej przypomina wampiry ze zmierzchu, czy tam poranka...jak dla mnie nic ciekawego
dla mnie problemem była "teatralność" tego filmu, figury woskowe poruszane przez reżysera... Aspekt magii w ogóle nieautentyczny, znikomy wgląd w bohaterów, dialogi jakby czytane wprost z kartki, bez emocji. Tylko główny bohater ratuje ten film.
Wydaje mi się, że twórcom zależało na nadaniu rodzinie Duchannes tajemniczości, alienacji, oderwania od teraźniejszych czasów, ale zastosowane przez nich zabiegi zrobiły z tej rodzinny tylko pozbawione jakichkolwiek emocji figurki. Czarownice kojarzą mi się z buntem, szałem, silną seksualnością (a nie z seksownym łachem - to za mało), z indywidualnością, z egocentryzmem, wyższością itd. A tu mamy parę przebierańców i nic więcej. Najgorsze w adaptacjach jest to, że reżyser czy scenarzysta właściwie nawet nie próbuje zrobić z tego dzieła, być może dlatego, że ograniczają go prawa autorskie pisarza.
A szkoda, bo książka rządzi się innymi prawami niż film, film musi pokazać skondensowaną dawkę emocji w jednej chwili, w książce wywarcie podobnego wpływu na czytelnika może trwać nawet parę rozdziałów, bo spora część rozgrywa się w nas samych, nasza wyobraźnia jest mocno zajęta tym nowym światem kreowanym przez pisarza.
No nie istotne, ważne że Piękne istoty nie pokazują nic nowego, kolejna historia w stylu Zmierzchu, do obejrzenia, przeczytania, rozrywka i tyle. Żadnych uniesień nie uświadczysz. Co nie znaczy, że nie lubię takich filmów, książek, ale do ulubionych nie trafi (ze względu na zero sympatii do głównej bohaterki, męcząca i nijaka).