Pierwsza rzecz, która poraziła mnie w filmie to Savanna będąca czarnoskóra. Absolutnie nie
jestem rasistką, wiem, że w każdym filmie amerykańskim obowiązkowo musi pojawić się
Afroamerykanin, ale obsadzenie ciemnoskórej dziewczyny (która w książce była blond pięknością)
w roli dziewczyny żyjącej w południowym zaściankowym miasteczku mającym obsesje na punkcie
wojny secesyjnej wydaje mi się lekko dziwne. Do tej pory w takich małych południowych
miasteczkach w Stanach kwestie rasowe są bardzo dużym problemem.
Film różni się od książki w wielu kwestiach, pominięto wiele ciekawych i ważnych rzeczy.
Pominięto fakt, że Larkin był zły, nie ma Ryan, scena z balem, brak postaci Marian. Zdecydowanie
polecam książkę, a film można ewentualnie obejrzeć.