Trzeba się tylko przedtem zdrowo nawalić, albo wmówić sobie, że to film z Frankiem Drebinem, tylko bez... Franka Drebina :)
Toto jest poniekąd pokazem perfekcjonizmu: każda scena, każdy kadr, każda nuta podkładu muzycznego, każde wypowiedziane słowo i każdy gest w tym czymś jest kwintesencją jarmarcznego kiczu. Infantylny patos i prostacka propaganda ściekają z tego dzieła, niczym tłuszcz z grilowanych żeberek w Teksasie. To Biblia dla filmowców, którzy chcą stworzyć gniot.