Dawno nie żałowałem wydanych pieniędzy na bilet, w tym przypadku akurat odczułem stratę tych 13 zł. :/
W kinie w sumie było może z 10 osób, także pełna piknikowa atmosfera - mogłem spokojnie się rozwalić na fotelach :) Tak też zrobiłem, z colą, popcornem i dziewczyną obok przystąpiłem do seansu. Niby standardowy początek. Flirty, zapoznania, podrywy i tego typu bzdety, bez których nie mogło się obejść. Przychodzi fala, i zaczyna się akcja. A raczej nie akcja, a skecze - krótkie sceny dramatyczne, z jakich bohaterowie z mniejszym lub większym sukcesem wychodzą z opresji. Żadnych przemyśleń, kłótni, ciekawy dialogów. Akcja toczy się od jednej sceny "trzymającej w napięciu" do drugiej. Przez co dla mnie film staje się monotonny i zwyczajnie nudny.
Nie podobało mi się również wykorzystanie dwóch aktorów - oczywiście chodzi mi o Rusella i Dreyfuss, którzy zamiast być wyróżniającymi się postaciami, stali się tylko tłem. A główny bohater jest tak irytujący, że chciałem, aby ktoś lub coś go wykończyło :)
Jeśli chodzi o efekty, to robią wrażenie, ale mamy 2006 rok, więc nie mogło być inaczej. Są po prostu ładne i miło się na nie patrzy ale samymi efektami, nie można zrobić dobrego kina.
Jeśli ktoś ma okazję, to niech zarzuci sobie starego Posejdona - jest on w każdej mierze ciekawszy od "nowego", który jest po prostu efektownym kinem katastroficznym i niczym więcej. Szkoda.
P.S. Duży plus za ostatnią scenę śmierci - bardzo realistyczna - tak mi się wydaje :)
P.S. 2. Końcowa scena z ojcem/zięciem/córką od razu skojarzyła mi się z tą samą (podobną) sceną z Armageddona :)