Momentami miałem wrażenie, że oglądam kolejną część "Hot Shots" albo "Strzelając śmiechem", tyle było zrzynek w tym filmie - trochę z pierwszego "Predatora" (głównie motywy muzyczne, jakieś pojedyncze dialogi i sceny, typu "you're one ugly motherf... [portfel Julesa Winnfielda #pdk]" czy scena na cmentarzu będąca kalką sceny, w której Mac żegna się z martwym Blainem), ale jeszcze więcej z "Aliens" (Lambert robiący za Hudsona + Leona robiąca za Vasquez, jadąca po Lambercie podobnie jak Vasquez jechała po Hudsonie - "Vasquez, pomylił cię ktoś kiedyś z mężczyzną? Nie. A ciebie?" vs "Jak twoje jaja? W porządku. A twoje?" - żeby było śmieszniej, to zarówno Lamberta, jak i Hudsona grał Bill Paxton; Harrigan w baraku z kamerami robiący za Ripley + Garber robiący za Gormana, gdy wszystko dało tyłka; akcja w rzeźni udająca akcję w gnieździe... i jeszcze można by tak trochę powymieniać).
No i jako wisienka na torcie, Danny Glover robiący za Murtaugha, tylko w jakiejś sparodiowanej wersji - aż dziwne, że na koniec nie rzucił kultowym "I am too old for this shit":D
To już nawet Cameron, robiąc "Terminatora 2", nie zerżnął od siebie aż tyle:D
Tak się zastanawiam czy te wszystkie "easter eggi" miały być puszczeniem oczka przez twórców do widzów, czy po prostu chcieli zrobić film tak dobry, że w efekcie wyszła im nieudolna zrzynka kilku kultowych w tamtym czasie tytułów...