Czy ktoś może mi coś wyjaśnić? Mianowicie numer "znikajacego człowieka". czy Angier zabijał klony czy siebie. To samo z ostatnia scena: Borden zabił klona czy prawdziwego magika.?Proszę o uzasadnienie swoich przemyśleń. Trochę sam myślałem, ale nie mogę dojść sam ze sobą do konsensusu, jak to na prawdę było..
Zabił siebie za pierwszym razem, potem zabijał kolejne klony. Proste. W tej wizji klon nie różnił się niczym od oryginału, nawet świadomością. Jednak dla mnie czegoś w tym filmie brakowało. Uważam za nie najgorszy, ale nie porwał.
Musiał zabijać siebie inne wytłumaczenia mnie nie przekonują...
On był na scenie on wchodził do maszyny i on przez zapadnie lądował w pojemniku z wodą. Klony pojawiały się w pewnej odległości od maszyny, tak było z kapeluszami i kotem, tak buło i z nim (nie miał innego sposobu na przeniesienie się na koniec widowni).
Inna sprawa że biorąc pod uwagę że klony miały jego świadomość zabicie klona było równoznaczne z zabiciem siebie.
Dochodzi do tego że klon zabija klona.
Chyba że założymy że "obiekt" właściwy jest przeniesiony a klon pozostaje (ale to mnie jakoś nie przekonuje).
Całe piękno jest w tym że prawdy nie znał nawet sam Angier po przeniesieniu/sklonowaniu klon był nim, wiedział to co on do momentu przeniesienia, miał jego wspomnienia i uczucia, był nim.
Sorki przez przypadek zapisało pusty post a nie dało się edytować.
Chciałem dodać tylko jedno małe ale do poprzedniej wypowiedzi:
Inna sprawa czy wiedza, że Twoja świadomość wraz z ciałem zostanie powielona Ci wystarczy. Jeśli np wierzysz pojawia się pytanie: czy Twoja dusza umrze czy też zostanie powielona? Czy ginąc nie tracisz czegoś bezpowrotnie?
Będąc na jego miejscu nigdy bym tego nie zrobił...
Dwa idealnie identyczne układy nerwowe = dwie idealnie identyczne osobowości. Nie istniał "prawdziwy", obaj byli prawdziwi. Tak w ramach ciekowostki - dawno temu, w pierwszej połowie XX wieku istniała pewna neurochirurgiczna metoda leczenia niektórych chorób psychicznych, której częstym powikłaniem było zniszczenie "poczucia ciągłości". Za każdym razem, gdy pacjent budził się był "nowym człowiekiem", wszystkie uczucia, wczęsniejsza osobowość się wymazywał. Twoja dusza, poczucia istnienie to tylko złudzenie serwowane Ci przez centralny układ nerwowy. Smutne...
Ciekawostka fajna, jednak i tak nie rozwiewa moich wątpliwości.
I pytanie ode mnie czy zakładając że to jest możliwe zdecydowałbyś się na to??
Moja wiara jest taka jaka jest, nie przyjmuje wszystkiego w sposób dosłowny ale i nie neguje tego tylko dla zasady. Zbyt dużo jest pytań i zjawisk, które daleko wykraczają poza nasze pojmowanie, bym na nasz świat patrzył tylko i wyłącznie z naszej perspektywy i ograniczał się tylko i wyłącznie do nauki.
Kiedyś gdzieś spotkałem się z teorią zegara i chyba jestem po części jej zwolennikiem. Nie powtórzę Ci dokładnie jej treści bo to było dość dawno temu ale chodziło pokrótce o porównanie naszego świata do zegara, który wprawdzie chodzi sam ale ktoś kiedyś musiał go wprawić w ruch. To dość uniwersalna teoria wprawienie w ruch wahadła zegara można zastąpić teorią wielkiego wybuch. Mnie jednak interesuje co było ponad tym zegarem lub osobliwością z wielkiego wybuchu. I zastrzegam, że odpowiedź nic jest dla mnie mało satysfakcjonująca:)
Innymi zakładasz jakiś początek (zainicjowany przez coś/kogoś), i dalszy bieg czasu do przodu. Kiedyś właśnie stoczyłem ciekawą dyskusje ze znajomymi na te tematy (byliśmy wtedy zjarani Feynmanem i możliwością istnienia tachionów - swoją drogą polecam jego książeczki do fizyki, genialnie tłumaczy i czyta się jak dobry kryminał) i wysnuliśmy też taką hipotezę negującą czas rozumiany w normalny sposób. Opierało się to bodaj na tym, że normalnie pojmowany czas jest oparty na jakichś zmianach (ruchach wahadła, czy w zegarach atomowych regularnym wydzielaniu cząsteczek przez izotop promieniotwórczy), i hipotetycznie gdy nie następują żadne zmiany czas nie istnieje. Ogólnie rozważaliśmy czy rzeczywiście istniał początek i koniec czy raczej wszystko jest ze sobą zmieszane (też nie powtórze tego dokadnie).
W każdym razie jak sam zauważyłeś - nie jesteśmy w stanie odpowiedzieć na takie pytania, a nawet jeśli cos odkrywamy, to pojawia się tylko więcej pytań. Może kiedyś zrobimy jednak jakis kolejny krok do przodu, znajdzie się kolejny Einstein, Feynman czy Gauss. Ale czy kiedyś zrozumiemy wszystko?
Pytając czy bym się zgodził? Miałeś na myśli stworzenie swojej kopii czy wspomnianą oerację? W jednym i drugim wypadku zdecydowanie nie.
Chyba nie oglądaliście zbyt uważnie. Pod koniec filmu sam wyjaśnia (przynajmniej w wersji angielskiej) - nigdy nie wiedział, czy pojawi się jako klon czy jako 'on sam'.
Zabijał siebie cały czas... dziwnie to zabrzmi, ale nie było jego klona czy kopi to był on. Tesla tłumaczy to prostym zdaniem na pytanie "Który kapelusz jest mój" odpowiada "Wszystkie są Twoje".
Tak, ale z logicznego punktu widzenia "JA" było tylko pierwsze, pomimo tego, że "odbitki" też miały jego świadomość. To tak samo proste jak kopiowanie na ksero z jakością nie odbiegającą od oryginału. Tylko, że zawsze to będą kopie. Tylko pierwsza kartka (którą oczywiście podarłeś) była oryginalna. :)
Znaczy niby tak, wiec wole już określenie KOPIA, niż KLON :P bo w tego co wiem kopia jest kropka w kropkę a klony się różnią.
no tak, a jeśli już zabił pierwotną wersję siebie, powstawały jedynie kolejne kopie i wszystkie były NIM, to z którym ciałem on się utożsamiał?
Pytanie czy zabił już swoją pierwszą wersje, bo komentarze wyżej ktoś napisał, że nie wiadomo kto wpadnie do pojemnika z wodą, wiec nie wiadomo czy trafił kiedyś na Siebie pierwszego jedynego :P
A myślę mimo wszystko, że za każdym razem on ginął i się teleportował, to wiąż był on ten sam, był identyczny , z tą samą świadomością z tym samym pieprzykiem po lewej stronie na prawej ręce, więc może to są cechy KOPII a może KLONA, w każdym razie fajnie, że każdy interpretuję to na swój sposób :)
Chłopaki, jego "numer" polegał na tym, że jeden "znikał" (no może nie znikał, ale tonął w słoiku), a drugi się pojawiał. Nawet jeżeli za pierwszym razem, na jakiejś samotnej próbie zabił "klona" (czy tam odbitkę), to już przy pierwszym występie na scenie, przy publiczności, musiałby zabić siebie. Tak był ustawiony "numer". Następna odbitka miała tę samą świadomość i też siebie poświęcała w kolejnym numerze.
...faktycznie,żeby poświęcić się dla takiego numeru to tak jak napisał Jaho63 - na początku musiał zabić sam siebie,kopia przetrwała...i tak w kółko,bo jakby nie było zawsze tonął i pojawiała się kolejna..."kopia"....ale czuję w tym filmie przez to jakieś niedociągnięcia...mogłabym się poczepiać... ;-) ale mam inne problemy :-)
nie wiedział, kto zostanie wpadnie do basenu, on czy klon.
Tłumaczył to przecież w filmie.
nie wiedział, czy zostanie przeniesiony on, czy być może jego KOPIA
Tylko, że to mało logiczne. To, że do pojemnika z wodą wpada "aktualny" bohater sugeruje znajdująca się pod jego stopami zapadnia oraz "przesunięcie" w bok "kopiowanych" kapeluszy tudzież i "klonów". Nie wiem z jakich scen wywnioskowałeś, że bohater mógł być przenoszony w przestrzeni, a jego kopia wpadać (właśnie skąd?) do pojemnika pod nim.
Pewnie ze słów użytych pod koniec przez Angiera, że on również poświęca się przy swej pracy, bo wykonując numer nigdy nie wie czy zaraz się utopi i czy usłyszy oklaski.
Które miały oznaczać, iż za każdym "kopiowaniem" ma tę samą świadomość i, że za każdym razem idzie w niewiadomą (która była dramatyczna, bo musiał się topić ze świadomością pomyłki). A jako "nowy klon" jedyne czego nie pamiętał z życia poprzednika, to właśnie momentu jego śmierci gdyż byli już "rozdzieleni". Naprawdę to nie jest skomplikowane.
Stolarcfc, zgadzam się z Tobą - on nigdy nie wie czy zaraz się utopi i czy usłyszy oklaski.
Ale to nie świadczy, że kopia była niszczona w wodzie. Moim zdaniem klon Angiera pojawiał się w szafie, a ten, z którego klon się wziął - nazwijmy "oryginałem" - tonał w wodzie.
Dlaczego tak sądzę??
Wyobraź sobie, że to Ty będziesz kopiowany i wiesz, że jeden z Was musi utonąć, a drugi będzie zbierał owacje i żyjesz z tym przeświadczeniem do momentu "porażenia prądem";
w tym momencie powstają dwa takie same obiekty, z tą samą pamięcią i świadomością:
jesteś rażony, zapadnia się otwiera, spadasz w dół, do wody i toniesz;
ale równocześnie jesteś w ciemnej szafie, otwierasz ją i wiesz, że zaraz otrzymasz owacje;
on nigdy nie wiedział czy się utopi, czy usłyszy oklaski, bo za każdym razem umierał i unikał śmierci, wiedział, że zginie i rzeczywiście tonął, ale zawsze jego "nowa" świadomość pojawiała się w szefie unikając utonięcia;
to tak jakbyś żył do pewnego momentu, w którym jeden Ty umiera a drugi Ty przygląda się temu, tylko który to naprawdę Ty??
Klony byłe identyczne i jak się nie mylę to bohater sam miał ogromny dylemat czy zabija siebie czy swojego klona.