"Broadcast Signal Intrusion" to film, który miał ogromny potencjał, by stać się jednym z ciekawszych thrillerów ostatnich lat. Sam koncept, zakłócenia telewizyjne w latach 90., które kryją w sobie mroczną tajemnicę, brzmi jak coś, co mogłoby wciągnąć widza w paranoiczny koszmar na granicy miejskiej legendy i teorii spiskowej. Niestety, ostateczna realizacja nie dowozi i zamiast mocnego seansu dostajemy kino nierówne, miejscami wręcz nużące.
Najlepiej wypada początek, kiedy bohater natrafia na pierwsze nagrania. Atmosfera jest gęsta, niepokojąca, a estetyka analogowych zakłóceń działa na wyobraźnię. Niestety, im dalej, tym film coraz bardziej tonie w powtarzalnych schematach. Główny bohater zaczyna krążyć wokół tropów, które nigdzie nie prowadzą. Scenariusz mnoży pytania, ale rzadko daje odpowiedzi, zamiast poczucia narastającego niepokoju pojawia się frustracja.
Problemem jest także brak wyraźnej progresji, historia nie eskaluje, nie staje się coraz bardziej klaustrofobiczna czy przerażająca. Bohater co prawda zapada coraz głębiej w obsesję, ale widz nie czuje tego samego ciężaru. Zamiast emocjonalnego uderzenia czy mocnej kulminacji dostajemy finał, który jest rozczarowująco nijaki.
Nie można odmówić filmowi klimatu. Zdjęcia, muzyka i surowy klimat lat 90. robią wrażenie, a momenty z samymi zakłóceniami telewizyjnymi naprawdę potrafią zadziałać na wyobraźnię. Ale to jedynie fragmenty większej całości, która rozpada się pod ciężarem źle poprowadzonej narracji.
Ostatecznie Broadcast Signal Intrusion zostaje w pamięci głównie jako zmarnowana szansa. To film, który mógł wywoływać ciarki i zostawiać widza z pytaniami, a stał się przeciętnym thrillerem z kilkoma dobrymi momentami, ale bez solidnego fundamentu. Plus za klimat i pomysł, ale też za brak konsekwencji i rozczarowujący finał.