Długo zastanawiałem się nad fenomenem "Przygody". Technicznie nie prezentuje niczego nowego, a nawet bardzo dobrego jak na swoje czasy. Fabularnie też mnie nie porwała. Jednak w końcu udało mi się znaleźć. Chodzi o sprzeciw wobec obowiązujących norm. Bardzo niewiele filmów w historii złamało standardowe zasady gramatyki filmowej, a właśnie to zrobiła "Przygoda". Odrzuciła niektóre rekwizyty kina, w tym: hollywoodzkie formuły gatunkowe, trzyaktową strukturę narracji, uprzywilejowanie psychologii, przyczynowo-skutkowe działania bohaterów, nacisk na szczęśliwe i zamknięte zakończenie. Do tego z pozoru główna bohaterka zniknęła w połowie filmu. I to wszystko było rewolucyjne w 1960 roku. Po "Przygodzie" pojawiły się poszerzające te granice filmy np. "Zeszłego roku w Marienbadzie", "Osiem i pół", "Persona".