Film stworzony dla Perkinsa. Norman Bates z każdą sceną bardziej
upiorny. Trzymająca w napięciu fabuła. Splot zagadkowych, przykuwających
uwagę widza wydarzeń i w końcu zaskakujące, konfudujące wręcz widza
zakończenie. Jednym słowem bardzo, bardzo dobry film. A jednak nie.
Przekleństwem tego filmu jest to, iż jest jedynie sequelem genialnego
arcydzieła Alfreda Hitchcocka. I niestety, nie wypada on najlepiej przy
porównaniu obu filmów. A porównań nie można uniknąć. Brak mu przede
wszystkim ręki mistrza. Nie ma tej atmosfery, klimatu, który miał
pierwowzór. Wielokrotnie ma się wrażenie, iż reżyser usiłuje dorównać
Hitchcockowi, lecz sobie nie radzi. Niektóre sceny, czy ujęcia są
stylizowane, niektóre żywcem wzięte od Hitchcocka. Rozumiem, iż może w
zamierzeniu miały to być odwołania do pierwowzoru, czy nawet uznanie dla
mistrza. Niech i tak będzie. Lecz niekiedy trudno wyzbyć się uczucia, iż
twórcy przedobrzyli. Powiedzmy sobie szczerze, film inaczej się nie mógł
skończyć. Reżyser musiał dodać coś, co widza zaskoczy. Udało mu się, ale
było to wyraźnie zrobione na siłę. Kiedy ogląda się oryginał, akcja
toczy się do końca naturalnie. Tu tego brak. Dużym plusem jest tu na
pewno pogłębiony portret psychologiczny Normana Batesa, jako
psychopatycznego mordercy. Hitchcock skupiony na suspensie pomija tę
kwestię. Co za tym idzie, jest tu dużo więcej głównego bohatera.
Doskonały popis aktorski Perkinsa jest wielkim atutem filmu. Są jednak
filmy, przy których majstrować się nie powinno. Psychoza jest jednym z
nich. Czy twórcom brakowało inwencji na stworzenie własnej historii?
Musieli sięgać po kultowe dzieło? Trzeba oczywiście przyznać, iż nie
zepsuto dzieła Hitchcocka. Stworzono sequel na przyzwoitym, ale nie
wystarczającym poziomie. Reasumując, jeśliby oceniać sam film, to jest
to film bardzo dobry. Jednak jak na Psychozę, to jedynie film niezły.