Ilekroć zasiadam przed ekranem, by obejrzeć nowy film Spielberga nie mogę sobie odmówić porównań ze "Szczękami", a ostatnio także z "Szeregowcem Ryanem" - moimi dwoma ulubionymi obrazami tego reżysera. "Raport mniejszości" znów jest przyzwoity, ale nie wyróżnia się niczym szczególnym.
Muzyka autorstwa największa kompozytora filmowego czasem w ogóle nie pasuje do tego co dzieje się na ekranie. Na szczęście zdarza się to tyko na początku filmu, a nie w całym obrazie jak to miało miejsce na przykład we "Władcy Pierścieni". Jak zwykle u Spielberga plusem są zdjęcia. A zasługa to Janusza Kamińskiego, który z powierzonego mu zadania wywiązał się bardzo dobrze, jednak nie miał tak dużego pola do popisu jak w "Szeregowcu Ryanie", kiedy to dokonał najdoskonalszych zdjęć w historii kina. Oczywiście to moja subiektywna ocena.
Aktorstwo? Tom Cruise wypadł średnio porównując go do jego kolegów po fachu (czytaj: przystojniaków). Co prawda jest lepszy od mało wyrazistego Kijanu Riwsa (nie wiem jak to się pisze), ale już Brada Pitta nie przebija. A co do aktorów występujących w "Raporcie..." to najlepiej wypada Max von Sydow, który chyba za rzadko pojawia się na ekranie.
Ah, i jeszcze jedno. Może ktoś mógłby mi odpowiedzieć na pytanie. Dlaczego w amerykańskich filmach jacyś naukowcy lub profesorowie mają zawsze asystentkę a nie asystenta? :-)