Zauważyłem, że rok 2000 to duża liczba filmów, które mocno rozczarowują. W przypadku tego filmu
nie jest inaczej, choć skusiłem się dla Ellen, która zagrała najlepiej, a nie dla tej paniusi
nazwiskiem Leto (który swoją drogą zagrał średnio), która jest bóstwem nastolatek. Moja niechęć
do tego człowieka nie bierze się z tego, że ma ładną buźkę itp itd. tylko z tego, że jego muzyka to
kastracja rocka progresywnego (i rocka ogółem). O wiele bliżej do tego gatunku ma Muse.
Wracając do opinii: Ellen, cóż, jak zawsze rewelacja, Clint Mansell odwalił kawał świetnej roboty
przy tworzeniu ścieżki dźwiękowej. Co do tematyki filmu, nie uwzględniono wszystkich wartości
związanych z utraconymi marzeniami czy narkotykami, które są tylko poboczniakiem.
7/10