Russell "udało mi się zrobić jeden dobry film" Mulcahy na pewno nie rokował zbyt dobrze przed premierą i można było mieć pewne obawy, gdyż od Highlandera nie udało mu się zrobić nic równie świetnego (a to już 21 lat!). Jednak efekt końcowy jest niezły i bez większych zgrzytów ten film można obejrzeć. Ale czy to pełna zasługa Mulcahy'ego?
Na pewno sam pomysł wyjściowy, czyli zaraza na skalę globalną, postapokaliptyczny klimat niemal żywcem wyjęty z Mad Maxa czy Fallouta (wszechobecna pustynia, rdza, bród, opuszczone miasta etc.) wyszedł świetnie. Niewątpliwym atutem jest również Milla Jovovich, w tym czadowym stroju prezentuje się rewelacyjnie i do tego jeszcze te zbliżenia - tylko ją podziwiać ;) Również strona techniczna jest całkiem dobra: efekty czasami dobre czasami słabe, na plus zaliczam scenę z ptactwem (Ptaki Hitcha się kłaniają) i "opiaskowane" Las Vegas, a na minus wykonanie głównego bossa i ostatnią walkę; montaż, zdjęcia (świetne dalekie plany) poprawne; jednak najlepsza jest muzyka, rozwinięcie głównego tematu Mansona z jedynki dało świetny efekt. Teraz trochę pomarudzę, jak zwykle w takich produkcjach (ekranizacje gier, wyjątek Silent Hill, na razie) kompletnie siada scenariusz, dużo kompletnie debilnych rozwiązań i pomysłów (moce Alice, zombiaki które bez żadnych problemów wspinają się na makietę wieży Eiffela, nie mogą przejść dwumetrowego drucianego płotu itd.), do tego jeszcze te drętwe dialogi niemal jak z telenoweli. Nie pomaga temu też aktorstwo, o ile ich wygląd i ogólna prezencja jest świetna (kostiumy i charakteryzacja) to gra jest tragiczna, a przecież to jest najważniejsze u aktora, nie? Jovovich i Fehr zaledwie miernie, Larter czy ta młoda blondyna są już sztuczne do bólu albo ten doktorek, ależ on jest strasznie zły, o reszcie nie wspomnę. Czasami również wkrada się nuda, akcja jakoś bardzo nie porywa (może poza wspomnianym ptactwem), dużo przestojów, widać jak na dłoni, że Russell Mulcahy niewiele różni się od takiego Mcg, Mostowa czy jakiegoś innego marnego wyrobnika. Mógł z tego zrobić naprawdę wciągający thriller z garstką ludzi, którzy walczą o przetrwanie za wszelką cenę, to wcisnął jakieś niesamowite, magiczne moce (fakt, twórcy dwójki to zapoczątkowali, ale mógł przecież jakoś to zgrabnie wyciąć wraz z Andersonem, to nie, poszli w tandetę), karate-zombiaki, jakiegoś śmiesznego kolesia w okularkach rządzącego tym wszystkim i kompletnie debilne zakończenie (ile jeszcze?). Zmarnowano ogromny potencjał (jeżeli można tak powiedzieć o trzeciej części), lepszy reżyser wycisnąłby coś więcej z tego. Właśnie przez to miałem nieodparte wrażenie, że oglądam Wodny Świat na piasku, z Jovovich zamiast Costnera i zombiakami zamiast Dymiarzy. Niemal ten sam potencjał (świetne obie wizje przyszłości), zarąbany fatalnym scenariuszem i aktorstwem, a plusami są muzyka i scenografia. Mimo tych całych zarzutów, film oglądało mi się dość nieźle, jest lepszy od dwójki, ale nie dużo. No cóż, szkoda, kolejny film ze zmarnowanym potencjałem. 6/10