Miałem duży problem z oceną tego filmu ale przeważyło to co czułem po jego zakończeniu. Sam film można podzielić na 3 części. Pierwsza jest wciągająca gdy główny bohater podszywa się pod rycerza i musi sobie z tym dać radę. Druga gdzie nagle przestaje przestaję się podszywać i wszyscy zaczynają go nazywać jego prawdziwym imieniem - i to tak bez żadnych konsekwencji (podszywanie się pod rycerza było zbrodnią), nie ma w filmie żadnego wytłumaczenia tak jest i koniec. Trzecia to bitwa przy klifach Dover - tu już twórcy popłynęli tak bardzo że brakowało mi w zasadzie walki na miecze świetlne Godzilli z King Kongiem. Patrzyłem i oczom nie wierzyłem: takiego nagromadzenie bzdur, kretynizmów i ahistoryczności chyba w żadnym innym filmie nie widziałem. W rezultacie (a byłem na tym filmie lata temu w kinie) po wyjściu miałem duży niesmak już do tego filmu nie wróciłem. Chociaż muszę przyznać że po wyjściu z kina powiedziałem do kumpli że gdyby z takim rozmachem sfilmowano kiedyś Grę o Tron (czasy że jeszcze mało kto słyszał wtedy o książce) to byłoby super. Niestety ten Robin Hood został zarżnięty fabularnie przez Wokeizm.

Czy warto zobaczyć na małym ekranie - tylko jeśli masz ochotę zobaczyć jak można zepsuć samograja