Zdaje się, że nie ma powodów, by zabierać się za ten film bez uprzednio przeczytanej
książki Salingera
Chodzi o to, że ten film jest niczym innym jak kopalnią książkowej symboliki. To właśnie
dlatego bez bycia w miarę obeznanym z "Buszującym w zbożu" dialogi - przede
wszystkim dialogi - sprawią wrażenie wtórnych. Będą pseudointelektualną słabizną.
Tymczasem są one niczym innym jak licznymi zapożyczeniami i cytacikami z lektury przez
Chapmana uwielbionej. On we wszystkich rzeczach i ludziach widzi elementy z życia
Holdena Caufielda i tak z nimi postępuje. Chce, żeby życie Caufielda zadziało się
również u niego
Zabójstwo finalnie dokonane na ex-Beatlesie nie jest tutaj czymś, co dźwiga fabułę, a Ci
wszyscy, którzy wyczekują na strzały, robią źle, odbierając sobie przy tym możliwość
zrozumienia filmu. Choć rozumiem też, że niekoniecznie wszyscy chcieliby to zrozumieć.
Takie rzeczy nie są generalnie przeznaczone do całkowitego i jedynie słusznego
zrozumienia
Dla mnie motywy z Buszującego są dobrą rzeczą. Film jest dzięki temu dobry
Specyficzne, nieco sztuczne zachowania Chapmana, podczas gdy nadarza się okazja do
wykorzystania jakiegoś motywu z lektury (czyli, nomen omen, ciągle) zostało naprawdę
oddane, ukazując obraz najprawdziwszego obsesjonata
Choć oczywiście jest ich dwoje. Dla Chapmana, obok Caufielda, równie ważny jest John.
W końcu to jego nazwisko umieszczał w rozdziale "Biblii" poświęconej ewangelii według
Jana - Johna. (Powinien był jeszcze dopisać mccartneyowskie nazwisko - przy
ewangeliach Pawła. No ale dobra, najbardziej zaabsorbowany był Johnem, choć
wszystkich Bitli kochał i - jak mówi - kocha nieprzerwanie)
Holden Caufield i John Lennon, czyli skonfrontowanie dwóch różnych rzeczy. John -
wysławiany, mający możliwość przekazywania swoich idei publicznie, mogący dotrzeć do
wszystkich niemal; oprócz tego niemożliwie dobrze ustawiony finansowo w życiu, co
zalewało Chapmana ambiwalentnymi uczuciami podczas słuchania jego nagrań -
szczególnie "Imagine", a wraz z nim fragmentu, co by Lennon chciał świata i ludzi bez
żadnych własności. No i młody Holden - pozbawiony takiej mocy, skromnie usposobiony
i mogący sobie co najwyżej tylko pomyśleć w duchu nad rzeczywistością, choć
oczywiście było to niezwykłe i bardzo wartościowe
A jeśli chodzi o krzyk Yoko na końcu - nieudany. Yoko nie krzyknęłaby w ten sposób *___*