Jakoś Amerykanie mają talent do psucia dobrze zapowiadających się fabuł. Polega to na "przedobrzeniu", dodawaniu niepotrzebnych elementów, które powodują przesyt. I taka jest właśnie "Rzeka tajemnic". Nie, nie uważam, żeby film był zepsuty. Reżyser, znany i uznany, uderza w każdy ton prezentowanych emocji z namaszczeniem moralisty i solennego humanisty. W efekcie mamy przydługi, pretensjonalny moralitet, który zamiast meandrować między rozterkami bohaterów (co pomogłoby wyrobić nam swoje zdanie), wzmacnia je "ciężkimi" monologami, rozdmuchując każdą scenę do rozmiarów greckiej tagedii. Zazwyczaj Clint jest przekonujący, tu jest nad-wyrazisty - po prostu kabotyński, wypozowany, nieprawdziwy. Im dalej, tym gorzej: długaśne rozprawy, penetrowanie mroków duszy staje się męczące i niepotrzebne.
No właśnie - kilka scen jest jak dla mnie niepotrzebnych. Np. rozmowa Jimmy'ego z Dave'm na ganku- długa, nudna i nieprawdziwa. Tak nie rozmawiają mężczyźni. Inny przykład - scena ukazująca szaleństwo Dave'a mogłaby być spokojnie skrócona o połowę. Podobnie monolog jego żony, itp. itd. I taki jest ten film, zwłaszcza po pierwszej połowie - wypozowany, przebrzmiały, tłukący po łbach wydumanymi pseudo-rozterkami.
Ogólne wrażenie? Jestem wkurzony na Eastwooda, który z reżysera na siłę stara się przedzieżgnąć w moralistę, głos sumienia, zamiast po prostu zrobić dobry film. 6/10.