Cokolwiek by nie powiedzieć o tym filmie, ma parę scen, które są arcydziełem. Na przykład ta, w której klient gra przepięknie na fortepianie, tak od niechcenia, bez żadnej przymiarki, gra po prostu bajecznie, a potem... Chwilkę siedzi bez ruchu i nagle pokazuje "fucka". Ale robi to w taki sposób, że człowieka przechodzą dreszcze. Dla mnie to jest "klucz" do zrozumienia tego filmu. W tej scenie wychodzi na jaw, co siedzi w głowie tego gościa, ile sił się w nim ściera i co nim targa...
Wiem, przesadzam. Mimo wszystko ta scena mi utkwiła jak drzazga i uważam ją za arcygenialną.