Nie podoba mi się tendencja jaka narodziła się w Hollywood. Mianowicie, aby film został uznany za wybitny musi być nudny, obdarty ze wszystkich emocji. Ten film właściwie nie ma akcji a postacie przedstawiane w filmie nie zbliżają nas do konsensusu tego filmu. Są jak gdyby z innej bajki. No cóż, ja mówie takim filmom stanowczo nie!
Tyle tylko, że to nie jest film hollywoodzki, wręcz przeciwnie. Powstał on poza wielkimi studiami z LA, jest niezależną produkcją z mało znanymi aktorami w obsadzie. Już sam fakt, że był w selekcji głównej na MFF w Cannes świadczy o tym, że z Hollywoodem tego filmu nie wolno kojarzyć.
Moim zdaniem właśnie ta paradokumentalna stylistyka czyni z niego nietypowy i wstrząsający obraz. Może nie zaraz jakiś tam wielki, ale z pewnością nie dla miłośników taniej rozrywki typu "Piła" czy "Amityville".
Tym bardziej ze nie jest z Hollywood, tylko jeśli jest filmem niezależnym, to powinien nas czegoś uczyć, poruszać tematy aspektu społecznego czy nawet politycznego, a ten film nie uczy kompletnie niczego, owszem obraz jest momentami wstrząsający, ale właściwie cały film to przedstawianie postaci które nijak mają się do całej tej tragedii (no oczywiście te osoby zginęły) ale właściwie do połowy ten film jest o niczym, kręcimy się cały czas w kółko właściwie bez celu bo nie zbliża nas to ani do prawdy ani do wniosków. Nie mówiąć już o tym że filmy niezależne (generalnie) uczą nas patrzeć na świat oczami reżysera nie własnymi, a tu to wszystko pokazane mnie nie skłoniło ani do refleksji ani do przemyśleń, ot obejrzałem wstrząsnęło to mną i tyle, ale nic poza tym. Zresztą trudno aby cały obaz nie był wstrząsający skoro cała realna zbrodnia była wstrząsająca. Więc nasuwa się pytanie co mną wstrząsnęło film? czy ta tragedia sama w sobie? Pozdrawiam
Przedstawiona w filmie tragedia zdaje się być konsekwencją tego, czego tak naprawdę uczą się młodzi ludzie mieszkając w Stanach. Van Sant skontrastował postawy "normalnych" uczniów szkoły z ich codziennymi problemami, z wynaturzonym zachowaniem ich kolegów, którzy przeprowadzili masakrę. Ten film jest utrzymany w stylistyce paradokumentalnej, a zatem ma się niemal wrażenie, że jest się świadkiem prawdziwych wydarzeń. Reżyser nie wymądrza się, nie stawia odpowiedzi a obserwuje i stawia również pytania; jak w ogóle mogło do czegoś podobnego dojść? Kto jest winien tej tragedii - czy pozbawieni głębszych myśli, zafascynowani bronią palną młodzi ludzie, czy też społeczeństwo, które tak łatwo daje możliwość sięgnięcia po niosące śmierć urządzenia? Van Sant nie udziela konkretnej odpowiedzi, ale wskazuje poszlaki. To widz musi sobie zadać te pytania i poszukać odpowiedzi. Jednak odpowiedzi może być kilka, i też nie wiadomo, która dotyka sedna sprawy. "Elephant" wydaje mi się sporą tajemnicą, taką jak ta, co dzieje się w głowie zwyrodniałych morderców, których widzimy na ekranie. Radzę obejrzeć ponownie i zwracać uwagę na pozornie błache, a jednak istotne wydarzenia w tym filmie. Odpowiedzi się nie znajdzie, ale ból głowy w jej poszukiwaniu jest gwarantowany (jeśli uważasz siebie za widza inteligentnego:). Pozdro.
Oczywiście nie sposób się z tobą niezgodzić, że " Reżyser nie wymądrza się, nie stawia odpowiedzi a obserwuje[...] Van Sant nie udziela konkretnej odpowiedzi, ale wskazuje poszlaki." Lepiej bym tego nie ujął więc pozwoliłem sobie zacytować twoje słowa- I to są plusy tego filmu a nie wątpliwie też to że zrezygnował z debilnej (moim zdaniem) przypuszczalnej przyczyny- zabili bo słuchali Merlina Mansona. Jednakże nie jestem pewien czy Ciebie również ten film momentami nie nudził i czy nie miałeś ochty wziąć pilota i trochę przewinąć? Zabrakło mi przede wszystkim puenty na którą liczyłem. Zresztą film jest dość lużno oparty na tej masakrze z Columbia High School i wiele poszlak jest mylących dla widza ten kto nie zna szczegółów może się oszukać co dla mnie równoznaczne jest z tym że reżyser jednak narzuca nam swoje przemyslenia czyniąc ten film pozornie surowym i paradokumentalnym. Podsumowując: film ma wiele plusów, a zarazem bardzo dużo minusów. Pozdrawiam :-)
Nie wszystkie filmy muszą mieć świetną puentę. Nie wszystkie filmy muszą w ogóle ją mieć. Jak i ten. Obywa się bez niej, a może to całość tego filmu jest puentą. Wie chyba tylko van Sant. I pisze się "Marlin", jeśli miałabym się czepiać. Pozdrawiam.