Kant twierdził, że czas i przestrzeń to tylko kategorie naszego umysłu. Niektórzy się skarżą na zbyt długie ujęcia w "Słoniu". Ale czy właśnie nie dzięki nim mogliśmy się poczuć, jak bohaterowie filmu? Kiedy uczeń powoli, krok po kroku przemierza szkolny gmach, miałam wrażenie, że idę za nim, że mogę wyciągnąć rękę i dotknąć go, wyrwać z zamyślenia. Dobrze, że Gus Van Sant zrezygnował z dynamicznych zdjęć - dzięki temu naprawdę przeżywamy ten odcinek dnia. Minuta po minucie. Jak w szkole. Ile razy, życzyliśmy sobie, aby lekcja matematyki tak się nie dłużyła, żeby nie dłużył się ten przeklęty szary korytarz. W szkole czas i przestrzeń są przeżywane w szczególny sposób, zdają się nie mieć końca. Aż nagle chłopak, którego obojętnie mijaliśmy tyle razy, kieruje na nas lufę broni i w ułamku chwili całe nasze życie przebiega nam przed oczami.
Film zrobił na mnie niezwykłe wrażenie. Jest oszczędny, bezpretensjonalny, cichy - czasem ta cisza staje się nie do zniesienia, i nagle słyszymy Beethovena, a niedługo potem serię strzałów. Gość, który parę godzin wcześniej naciskał klawisze fortepianu, teraz przyciska spust. I nagle znów robi się cicho. Napisy końcowe.
Dobrze powiedziane. Odebrałam ten film w podobny sposób.
Dodam od siebie, że tego filmu nie należy tylko oglądać, trzeba też go poczuć. Nie jest to trudne, bo właśnie klimat filmu nam to ułatwia. Nie wiem czy dobrze ujęłam to, co mam na myśli. Być może mają rację ci, którzy piszą, że film jest nudny ale ja akurat uwielbiam tę "nudę".