Ogólnie wychodząc z kina miałem dać siódemkę. Bo film był dobry. Dla mnie - najlepszy z całej serii. Konkretna (jak na Zmierzch) walka, spoko moce, trochę wyniosłości/epickości, nie za dużo ckliwości. Ale później oprzytomniałem. Scenarzyści dopuścili się największego kretynizmu w historii kinematografii. Zmienili trochę względem książki, aby było ciekawiej. I dla mnie było ciekawiej, ale przy okazji o klasę "głupiej". Otóż chodzi mi o finałową walkę. W książce o ile dobrze pamiętam moc Belli była zaskoczeniem dla wampirów i przez swą niemoc Aro postanowił się wycofać. Bella podczas negocjacji rozwinęła swą moc i dlatego on nic o tym nie wiedział. W filmie na początku było tak samo. Ale nagle twist - okazuje się, że walka była wizją Alice którą mu pokazywała. I tu się zaczyna. Wieloletni wampir nigdy nie słyszał o Sun Tzu? Nie zna się na wojnach i bitwach? Podstawą jest znać taktykę wroga, a mając taką przewagę liczebną daje to w sumie łatwe zwycięstwo. To co widzi Alice zależy od podejmowanych przez innych decyzji. Wystarczyłoby, żeby Aro zmienił w pewnym stopniu przebieg akcji. Alice pokazała mu całą strategię Cullenów! On wiedział wtedy wszystko! Nie wierzę, że był takim kretynem, że nie był w stanie na podstawie tego zmodyfikować taktyki. Bella w czasie walki nie była szczególnie chroniona. Wystarczyłoby, żeby unieszkodliwili ją na początku a dalej już z górki. Dla mnie to totalna głupota. Zrobili z Aro totalnie zielonego dowódcę. W książce było to przedstawione logicznie, ale tutaj nie ma to dla mnie sensu. Element zaskoczenia, jakim była moc Belli została tu pokazana Aro'wi na samym początku. Od razu odkryli wszystkie karty. Jak dla mnie to idiotyczne i bez sensu. Na jego miejscu bym się uśmiechnął i podziękował Alice za takie wsparcie.
Moja opinia. A wasza?
I z góry przepraszam wszystkie fanki "Zmierzchu". Nie hejtujcie mnie tak mocno, ok?
Wiesz co ja zaproponuje;D
Ale tak ogolnie jestem ciekawa jak wygladalo zycie codzienne Volturi:)
I Cullenow w sumie tez
Wiec moglybysmy opisywac ich dni, no np. Sobote czy poniedzialek:) Ja Volturi, Ty Cullenow:)
To ja opisze dzien z perspektywy Caiusa:)
Gdy rano o 4 wszedlem do zamku, wiedzialem, ze ten dzien zapowiada sie nudno... Zeby go sobie umilic zabawilem sie troche z nasza nowa sekretarka. Kompletna z niej idiotka! I ona liczy na to, ze zostanie wampirem? Moze jej sie uda. Mam nadzieje, ze Aro juz niedlugo pozwoli mi zabawic sie z nia po raz ostatni. Kiedy wszedlem do wiezy, Marcus juz tam siedzial, zreszta on i tak stamtad nie wychodzil... Jak mozna tak cierpiec z powodu kobiety? Nie rozumiem... Moglby sobie znalezc jakas inna zone. A propos zony... Dawno nie odwiedzalem mojej. Pewnie znowu bedzie sie ciskac, ze ja zaniedbuje. Co za babsko! Po chwili dolaczyl do nas Aro. Jak zwykle zadowolony. Jak mozna sie tak ciagle cieszyc??? Po uplywie godziny, wreszcie zaczelo sie cos dziac. Jakis idiota probowal zabic jakiegos czlowieka na rynku. Juz liczylem na jakies atrakcje, gdy Aro odkryl, ze on moze wladac woda! No wtedy to juz wszystko bylo jasne! Na nic moje protesty, Aro od razu uznal ze go ulaskawimy i pozwolimy wstapic w nasze szeregi. Pol godziny sie z nim wyklocalem! No, ale nikt sie nie liczyl z moim zdaniem, bo po pierwsze Aro juz nie mogl sie doczekac, aby wyprobowac ten nowy talent, a po drugie bo Marcus wyjechal z takim tekstem:"Caius, nie przesadzaj, to tylko dziecko". On wszedzie widzi dzieci! Pozniej juz prawie nic nie robilismy. To znaczy ja nie robile, bo moi bracia tresowali tego swojego nowego wampirka, co za nuda. Ogolnie mowiac, ten dzien byl bardzo nudny. Mam nadzieje, ze w tym tygodniu cos ciekawego sie jeszcze wydarzy, bo inaczej zwwariuje!
A to fragment mojego opowiadania o Alice . Może nie jest to opis jej dnia ale mam nadzieję że Ci się spodoba :) Jest jeszcze w fazie powstawania :)))
... -Alice! Co sie stało? Co widziałaś? - usłyszałam głos przerażonej Belli, jednak nie wiedziałam, jak jej to przekazać. To, co zobaczyłam... Jesli moja wizja się spełni... Bella i Edward będą musieli coś wymyślić... Jakoś usprawiedliwić zachowanie Nessie... Tylko jak?
- Alice!!! Błagam cię, powiedz coś. - krzyknęła Bella. W tym momencie doszedł do nas zmartwiony Edward. On już widział, co zobaczyłam w swojej wizji.
- Mówiłem ci, mowiłem... - zwrócił się do Belli. Moja przyjaciółka już wiedziała, o co chodzi.
- Nie!!! Tylko nie to!!! Nie może do tego dojść!!! - panikowała Bella. - Mam nie może się o niczym dowidzieć!!!
- Nie może... - potwierdziłam i zauważyłam, że jest już z nami cała rodzina. Patrzyli na mnie pytającym wzrokiem, więc postanowiłam, że wszystko im wytłumaczę:
- Widziałam, jak Nessie dotyka Rene. Mała będzie próbowała sie przed tym bronić, jednak jej się nie uda. Rene złapie ją za rączkę i przyciągnie do swojego policzka. Renesmee nie może jej się wyrwać, bo wtedy Rene na pewno zacznie coś podejrzewać.Przecież dziecko w wieku Nessie nie ma, aż tyle siły... Co w takim razie my możemy zrobić?
- Na pewno nie możemy zniszczyć życia mojej mamie!!! Jeśli się o czymś dowie, pozostaną tylko dwa wyjścia: śmierć mamy z rąk Volturi, bądź... przemiana mamy w... wampira...
- A co za tym idzie - przemiana także Phila... - dokończył za Bellę Edward.
- Ale my nie mozemy do tego dopuścić!!! - krzyknęli wszyscy oprócz Carlisle'a i Edwarda. Carlisle nad czymś rozmyślał, a Edward przysłuchiwał się jego myślom. Nagle ich twarze... rozpromieniły się!!!
- Mam pewien pomysł. - powiedział Carlisle. - Zrobimy tak...
Och, no tak bardzo:0
Mialam wiecej, ale nie chcacy mi sie anulowalo i musialam od nowa zaczynac, a pozniej mi sie nie chcialo tyle pisac:)
To teraz Ty:)
Dalej też jest o Alice oczywiście ale jeszcze nie jest skończone więc jakby co to później Ci napiszę więcej :) Twoje też jest fajne :)
I przy okazji nie bede gorsza i tez napisze fragment opowiadania o Volturi:)
W ciemnym pomeszczeniu, z trzema masywnymi krzeslami na srodku, znajdowali sie trzej mezczyzni. Pierwszy z nich siedzial przy hebanowym stole znajdujacym sie w prawej czesci pomieszczenia podpierajac glowe reka. Od czasu do czasu wzdychal ciezko, tak jakby dreczylo go jakies powazne zmartwienie. Drugi z nich, byl wysoki i chudy i krazyl po calym pokoju, co chwile wykrzykujac najgorsze, wloskie przeklenstwa. A trzeci o dosyc drobnej posturze, stal na srodku z zamknietymi oczami i glowa pochylona ku ziemi. Po chwili drugi z mezczyzn przemowil jadowitym glosem:
-Jeszcze nikt nas tak nie upokorzyl! Od tysiecy lat! W dodatku oni zlamali prawo, stworzyli tak jakby armie! To niedozwolone!
Trzeci odezwal sie zdecydowanym glosem:
-Bracie, co mialem zrobic? Pozwolic wam wszystkim umrzec? Nie widziales tego co ja, wiec nie wiesz jak okropnie by to wygladalo...
Pierwszy wstal i zmeczonym glosem wyszeptal:
-Aro ma racje. Jak to sobie wyobrazasz? Wiesz, ze nie mielismy szans.
Aro stanal kolo pierwszego mezczyzny:
- Marcus ma racje. Zreszta nie mielismy ich za co ukarac.
Drugi mezczyzna zachlysnal sie powietrzem i zniszczyl jedno z masywnych krzesel jednym machcnieciem reki.
-Caius! Uspokoj sie! Bracie, po co ci to?
Caius wzial kilka glebokich wdechow i powiedzial:
-Czyli co?! Nie mielismy za co?? A to, ze zgromadzili armie? stworzyli to cos? zadaja sie z tymi psami? To jest NIC?!
Aro wzial gleboki wdech i zaczal uspokajac swojego brata:
-Spokojnie, teraz musimy zajac sie innymi, wazniejszymi sprawami. Na razie zapomnijmy o tym upokorzeniu. - mezczyzna zamknal na chwile oczy, i kontunuowal- Za pare miesiecy zaczniemy powiekszac nasza rodzine. Przeciez nikt nie powiedzial, ze wladza nie moze miec duzej armii. To jest nawet wskazane, dla wiekszego bezpieczenstwa. Bedziemy musieli sie skupic przede wszystkim na wyszkoleniu naszych nowych krewnych...
Czyli ich zabijemy?- wtracil sie Caius.
- Nie, bracie. Tylko pokazemy gdzie ich miejsce, nie zamierzam ich zabijac za niewinnosc...
A to o Volturi, czy to o dniu Volturi?:)
A w kontynuacji Twojego opowiadania pojawiaja sie Volturi?
Narazie nie ale kto to wie co jeszcze wymyślę :) A podobają mi sie oba ale dzień z perspektywy Kajusza chyba nawet bardziej . To takie bardzo w jego stylu :)))
*A i ten fragment na początku opowiadania o Volturi też jest świetny :)
Chodzi mi głównie o ten moment :
" W ciemnym pomeszczeniu, z trzema masywnymi krzeslami na srodku, znajdowali sie trzej mezczyzni. Pierwszy z nich siedzial przy hebanowym stole znajdujacym sie w prawej czesci pomieszczenia podpierajac glowe reka. Od czasu do czasu wzdychal ciezko, tak jakby dreczylo go jakies powazne zmartwienie. Drugi z nich, byl wysoki i chudy i krazyl po calym pokoju, co chwile wykrzykujac najgorsze, wloskie przeklenstwa. A trzeci o dosyc drobnej posturze, stal na srodku z zamknietymi oczami i glowa pochylona ku ziemi. "
Kajusz się wścieka po włosku a Marek jak zwykle ma wszystko gdzieś :)
W sumie to całość jest niezłą :)
Chcialam napisac takie cos z perspektywy Aro, ale jakos nie umiem:/ On jest po prostu jedna wielka zagadka:) A wcielenie sie w Caiusa bylo latwe i przy okazji zabawne:D Jak cos wymysle to napisze jeszcze kontynuacje tego oppowiadania o Volturi:)
To w sumie nie jest kontynuacja tego poprzedniego, ale tak mi sie to fajnie pisalo, wiec napisalam:D
(...) Okolo 22, na okraglej polanie w sercu ciemnego lasu zebrala sie grupa okolo 20 osob.Byly to niezwykle osoby. Kazda z nich miala prawie biala skore i doskonale widziala w ciemnosci.Jedni mieli ciemnozlote oczy, drudzy krwistoczerwone. Po chwili na polanie pojawilo sie 15 ogromnych wilkow. Na jednym z nich, ogromnym basiorze o rdzawej siersci siedziala drobna dziewczyna. Mogla miec najwyzej 16 lat. Gdy wilki dolaczyly do reszty zgromadzonych, dziewczyna zeskoczywszy z basiora pobiegla do brazowowlosej kobiety, ktora czule ja przytulila. Pare metrow od nich maz kobiety pochylal sie nad drobniutka kobietka z nastroszonymi wlosami.
-Widzisz cos?-zapytal mezczyzna.
-Nie... Widzialam tylko, ze nadchodza.- tu wziela gleboki oddech- Ja po prostu nie moge...
-Jak to mozliwe Carlisle?-mezczyzna zwrocil sie do blondyna stojacego pare metrow dalej.
-Nie mam pojecia, Edwardzie.- odpowiedzial zmartwionym glosem Carlisle- Nie wiem co moglo sie stac, ale...
Nie dokonczyl, bo wszyscy zgromadzeni nagle zesztywnieli. Dzieki wyczulonemu sluchowi mogli juz uslyszec, ze nadchodza nieprzyjaciele. Edward zdecydowanym glosem przemowil do swojej zony:
-Bello, Nessie nie moze tutaj zostac.
Bella przez chwile rozwarzala slowa Edwarda, a nastepnie wziela dziewczyne na rece i pobiegla z nia w glab lasu.
-Badzcie opanowani i nie dajcie poniesc sie emocja.- poinstruowal swoich przyjaciol Carlisle.
Zanim dokonczyl to zdanie, Bella byla juz z powrotem na polanie.
-Nessie jest teraz bezpieczna u Emily. Tam napewno nie zajrza.-powiedziala
Edward skinal glowa.
Nie minelo kilka sekund, kiedy z lasu zaczely wylaniac sie zakapturzone postaci.
-Jest ich tyle samo co poprzednio- oznajmil Carlisle.
-Nie maja szans.- powiedzial umiesniony mezczyzna z tylu.
Jednakze Edward uciszyl go i powiedzial przerazonym glosem:
-Nie slysze ich mysli... To chyba jakas tarcza... Eleazarze, co to jest?
Eleazar pokrecil tylko glowa i wyszeptal:
- Nie moge wyczuc zadnego talentu... Nawet Jane i Aleca... A przeciez wyraznie ich widze...
Wszyscy zebrani wzdrygneli sie. Co to moze byc? Czyzby jakis potezny talent? Wszyscy zadawali sobie tee pytania, ale nikt nie zdazyl na nie odpowiedziec, bo po stronie nowo-przybylych dalo sie slyszec glos:
- Witam was wszystkich!- przemowil mezczyzna ubrany w czarna, jedwabna peleryne, najprawdopodobniej przywodca calej grupy.- Jak milo spotkac sie znowu po 15 latach! Widze, ze w waszych szeregach nic sie nie zmienilo. Fantastycznie jest widziec jak tak pieknie sobie pomagacie oraz przyjaznicie sie ze zmiennoksztaltnymi! To po prostu wspaniale. Choc musze przyznac, ze liczyle na spotkanie z Reneesme...
Nie dokonczyl, poniewaz Edward krzyknal wscieklym glosem:
-O co wam do cholery chodzi?!- Carlisle probowal go uspokoic, ale Edward nadal krzyczal- Za karanie niewinnych wszyscy sie przeciw wam zwroca i moze wtedy nasz swiat wreszcie sie od was uwolni!
Wsrod przybyszy dalo sie slyszec warkniecia i obelgi.
-Alez Edwardzie...- zaczal mezczyzna w pelerynie.
-Aro nie probuj klamac! Dobrze wiemy, ze chcecie nas zabic!- krzyknela Bella.
Aro cofnal sie wyraznie wsciekly. Chcial cos jeszcze powiedziec, ale zza jego plecow wyskoczyl wzburzony mezczyzna o bialych wlosach.
-Jak smiecie?! Wy?! Nawet nie wiecie o co nam naprawde chodzi! Skonczeni idioci!
-Mowiac to mezczyzna splunal na ziemie i klasnal w dlonie, to byl sygnal do walki...
-Bracie, nie...-zaczal Aro, ale bylo juz za pozno. Z lasu zaczelo sie wylaniac pelno zakapturzonych postaci.Bylo ich okolo 50.
-Teraz poznacie potege Volturi!
Wykrzyknal blondyn i razem ze swoimi zwolennikami ruszyl do walki. Aro na poczatku sie wahal, a pozniej podazyl za blondynem i reszta. Volturi mieli duza przewage liczebna, wiec wynik walki byl przesadzony juz od poczatku. Mimo, ze Volturi mogli zabic kazdego, nie robili tego. Kazdego pokonanego przeciwnika jednym ruchem reki wiazali go niewidzialnymi sznurami, z ktorych nie mozna bylos sie wydostac. Po niecalych dziesieciu minutach wszyscy wlacznie z wilkami lezeli u stop Volturich.
- I co zabijecie nas za niewinnosc?- odezwal sie Edward-Zlamiecie wszystkie swoje zasady? Zreszta i tak juz to zrobiliscie tworzac ta armie.
Aro chcial mu odpowiedziec, ale bialowlosy mezczyzna ponownie wszedl mu w slowo.
-Co wolno wojewodzie to nie tobie smrodzie!
-Caius!- Aro byl oburzony- Moze dasz mi dojsc do slowa?
Caius cofnal sie obrOazony.
Kochani, moze zaczne od tego, ze absolutnie nie chcielismy tego co sie stalo.- To mowiac pstryknal, a niewidzialne sznury natychmiast zniknely.- A co do armii Edwardzie, to nie zamierzamy jej wykorzystywac do niecnych zamiarow, tylko po to, aby zapewnic naszemu swiatu bezpieczenstwo. A przy okazji nie jestescie czegos ciekawi?- Ostatnie Aro wypowiedzial z usmiechem na twarzy- Tego jak was zwiazalismy? Tego, ze wasze talenty na nas nie dzialaja?
Aro zadowolony z siebi czekal na pytania, ale niestety sie nie doczekal. Nikt nie byl tym zainteresowany. Jednakze to nie ostudzilo jego entuzjazmu.
- Otoz odkrylem, ze...
-Ykhm...-odchrzaknal Caius.
-Ach no tak... Otoz odkrylisMY, ze wokol talento, to znaczu utalentowanych roztacza sie taka jakby aura, cos takiego jak magia.No i mozna ja wykorzystywac, to jest troche trudne, ale nam sie udalo-oznajmil dumny Aro.Jednak, jak wczesniej nikt nie podzielal jego entuzjazmu. Wrecz przeciwnie wszyscy zebrani byl wsciekli.Na polanie zapanowala cisza, ktora przerwal Carlisle:
-Wiec jaki jest powod waszej wizyty?
-Ach, oczywiscie! Zapomnialem!- odpowiedzial Aro- No coz nie jest on zbytniomily...Podejrzewamy, ze gdzies tutaj ktos stworzy potezna armie. Jednak nie mamy na to jednoznacznych dowodow.... Chcielismy po prostu was ostrzec i przy oazji zaprezentowac nasze nowe sztucki, ja knp.nasza nowa tarcze, ktora dziala takze na odleglosz-powiedzial Aro z usmiechem.
Dlaczego nie reagujecie? Czyzbyscie sie ich bali?-spytal ostro Edward.
-Jestes glupi czy co?Xwykrzyknal Caius-Nie mamy jednoznacznych dowodow!!!Jakbysmy nie zrobili, zawsze jest zle! Moze troche szacunku?!
-Przestan, prosze cie...-odezwal sie apatyczny mezczyzna z dlugimi brazowymi wlosami.
XMoi bracia! Uspokojcie sie prosze!Xprzerwal Aro zdecydowanym glosem. -Gdy tylko armia sie ujawni od razu zaaragujemy. A teraz prosze badzcie ostrozni! A teraz czas na nas....
XNie poczekajcie!-krzyknela kobieta z nastroszonymi wlosami-Dlaczeo ja ich nie widze?
XOch, Alice, po prostu za bardzo skupilas sie na nas. Za kilka dni napewno ich zobaczysz.-powiedzial grzecznie Aro- A teraz do widenia, kochani!
Z tymi slowami Aro zamkanal oczy i zamiast odejsc w glab lasu, po prostu znikanl. To samo zrobili jego dwaj bracia i wszyscy poddani. Na polanie zostaly tylko zdezorientowane wampiry i wilki(...)
Odejdź – mruknął Jasper starając się wyswobodzić z uścisku Alice.
Dziewczyna jednak nie dała za wygraną i przygwoździła go zręcznie do kanapy.
- Wychodzimy – powiedziała stanowczo, starając się przytrzymać wyrywającego się chłopaka.
- Al czy ty nie widzisz, że ja coś robię? – Zapytał chłopak.
- Jak na mój gust patrzenie się w to stare pudło, to żadna rozrywka – powiedziała, na co natychmiast usłyszała cztery pełne protestu głosy Emmetta, Carlisle’a, Jaspera i Edwarda, którzy od popołudnia oglądali jakieś stare filmy wojenne, nie dając się przekonać żadnej z pań, żeby gdzieś wyszli. Gdy tylko któraś z nich pojawiała się w salonie i chciała posiedzieć z nimi, na początku patrzyli na nią krzywo, aby potem bezpretensjonalnie zacząć ją ignorować.
Dopiero zdenerwowana do granic możliwości Alice starała się siłą odciągnąć Jaspera sprzed telewizora.
- Zostawiłaś mnie na tak długo, więc znalazłem sobie inną rozrywkę. Przynajmniej telewizor nie wyjdzie sobie na kilka godzin na spacer, aby potem wrócić z bukietem na pół zwiędniętych kwiatów i z szerokim uśmiechem na ustach.
- Mam nadzieję, że zaraz wyłączą prąd – mruknęła Alice, starając się zdusić w sobie bardziej kąśliwą uwagę.
- Jasper zrób to, o co ona cię prosi i daj nam oglądać w spokoju – powiedział Emmett, patrząc na niego błagalnie. Właśnie zaczynała się najważniejsza część filmu.
Jasper westchnął, przeczesał włosy palcami, aż w końcu z ciężkim jękiem wstał i ruszył do wyjścia. Alice z okrzykiem radości minęła go i jako pierwsza znalazła się na dworze.
- Jeśli idziecie daleko – powiedział Carlisle patrząc na koszulkę z krótkim rękawem, jaką miał na sobie Jasper. – To lepiej weźcie płaszcze. Gdybyście na kogoś się natknęli.
Jasper mruknął coś w odpowiedzi i chwycił dwa płaszcze przewieszone przez oparcie krzesła. Mały chochlik doskonale wiedział, że się im przydadzą. I doskonale wiedział, że Jasper w końcu się zgodzi.
Chłopak wyszedł i ruszył za znikającą w lesie dziewczyną, która nawoływała go śpiewnym głosem.
Mimo woli uśmiechnął się i puścił biegiem, chcąc ją dogonić.
Już po kilku krokach dobiegł do niego delikatny zapach, który mógł należeć tylko do wampira. Jednak ten był jakiś inny… mniej słodki…
Biegł dalej ze zmarszczonymi brwiami.
Skąd ten zapach był wyczuwalny tak blisko ich domu? Jak to możliwe, żeby jakikolwiek wampir dostał się aż tutaj?
Wybiegł z lasu na pustą przestrzeń, niewielkie wzniesienie, z którego doskonale widać było całe miasto, teraz znajdujące się w nieświadomej władzy snu.
Alice stała na samym brzegu wzniesienia. Podszedł do niej i narzucił jej płaszcz na ramiona. Odruchowo skierowała ręce do góry, kładąc je na jego dłoniach. Jasper wtulił policzek w miękkie włosy ukochanej i otoczył jej drobną talię ramionami. Alice oparła się o jego tors i dotknęła dłonią jego policzka.
- Czułeś to? – Zapytała nagle, jakby doskonale znała jego myśli.
Mimo początkowego zdumienia, chłopak szybko odpowiedział.
- Tak. Co to mogło być?
- Nie wiem… jednak najwyraźniej ktoś dotarł aż tutaj – powiedziała wskazując ziemię.
Jasper spojrzał w tym kierunku, nic nie dostrzegając. Już chciał zapytać dziewczyny, o co jej chodziło, gdy w końcu w blasku księżyca zdołał dostrzec to, co dziewczyna.
Dwa odciśnięte na ziemi ślady.
Ślady stóp.
Fajne:)
A dlaczego Twoj blog juz nie istnieje?
I chcialabym jeszcze zebys napisala cos o Volturi:) Jestem taka ciekawa jak ich postrzegasz:D
A ja w miedzyczasie napisze cos o Cullenach:)
(...)-Bello, myslisz, ze twoj ojciec juz przyzwyczail sie dotwojego nowego wygladu i tej calej sytuacji?-spytala pewnego dnia Alice.
-Chyba tak... Mysle, ze juz nie ma z tym problemu.-odpowiedziala Bella- Ale po co o to pytasz?
-Hmmm... Jakby ci to powiedziec...- zamruczala Alice.
-Powiedz mi natychmiast o co chodzi!-krzyknela zdenerwowana Bella
-Och widzialam twojego ojca przerazonego na widok jakiegos wampira, ale to chyba nic takiego... Moze Emmet bedzie sie przy nim popisywal czy cos...
-Dlaczego nie widzialas tego wampira?!
Alice westchnela.
-Moje wizje sa czasami niepelne, musisz sie z tym pogodzic.(...)
Pare tygodni pozniej, 5 urodziny Reneesme.
Charlie! Juz jestes!-zawolala ucieszona Alice, podbiegajac do ojca Belli-Nessie cie oczekiwala! Masz ten prezent super!
Dziewczyna zaprowadzila Charliego do salonu, gdzie czekala juz cala rodzina z solenizantka.
-Dziadku!-Nessie podbiegla do Charliego i wskoczyla mu w ramiona.
Bella z Edwardem wstrzymali na chwile oddech, ale Nessie wspaniale sie kontrolowala.
-Wszystkiego najlepszego, kochanie!-wykrzyknal dziadek do ukochanej wnuczki.
Wszyscy wreczyli malej Nessie prezenty i zaczeli spokojnie rozmawiac miedzy soba. Charlie byl coraz bardziej ciekawy tego niezwyklego swiata i juz dawno odgadl, ze jego corka stala sie wampirem, wiec zadawal wszystkim pytania dotyczace roznych rzeczy, jak np. talentow czy tez niesmiertelnosci i wiecznej mlodosci wampirow.
Wszystko wskazywalo na to, ze ten wieczor bedzie bardzo mily, jednak w pewnym momencie Alice miala straszna wizje. Volturi zamierzali odwiedzic Nessie i wreczyc jej prezent. Zanim ktokolwiek zdazyl cos zrobic rozleglo sie pukanie do drzwi. Bella czym predzej zaprowadzila swojego ojca na gore i kazala mu tam zostac.
Carlisle juz otworzyl drzwi za ktorymi stali Aro, Caius i Marcus.
Pierwszy odezwal sie Aro:
-Jak milo cie widziec, przyjacielu! Spokojnie, jestesmy tu z pokojowa wizyta, chcemy po prostu zobaczyc Nessie.-Przywital sie usmiechniety Aro
Lecz usmiech znikl z jego twarzy, gdy wyczul czlowieka.
-Yyy... Nie rozumiem... Co on tu robi?- spytal zbity z pantalyku Aro.
-Carlisle, co wy tutaj wyprawiacie?-syknal Caius.
-To jest ojciec Belli... Nie mielismy wyjscia... Ja... Sam to zobacz-Mowiac to podal Aro reke.
Przez chwile w calym domu panowala cisza, gdynagle dao sie slyszec glos Charliego, ktory schodzil po schodach.
-Co to ma byc?!! Mam prawo wiedziec...-zamarl gdy zobaczyl Volturich.
-Och... Tato...-powiedziala zrozpaczona Bella.
Charlie zrobil sie nagle blady, a pozniej runal na ziemie.
-Charlie!-Carlisle wyrwal dlon z uscisku Aro i podbiegl do Charliego.
- To tylko omdlenie... Na szczescie...
-I co!? Co teraz?!-krzyknal wsciekly Caius- Macie go zmienic tu i teraz...
-Bracie, spokojnie-przerwal mu Aro- Mozemy zapomniec o tej sytuacji. Tylko musicie sprawic, zeby on myslal, ze to tylko sen...
-Oczywiscie tak zrobimy!-krzyknela Bella
-Macie w tym jakis interes?-zapytal Edward.
-Nie Edwardzie, po prostu nie chcemy, zeby on tez musial byc jednym z nas. Nawet nie mial wyboru...
-Tylko jesli o nbedzie cos wiedzial to...- zaczal Caius
-Zapomni o wszystkim obiecujemy-wyszeptal Carlisle'a
-To mozemy dac juz ten prezent naszej solenizantce?Mam nadzieje, ze jej sie spodoba- powiedzial Aro.
Mezczyzna podszedl do dziewczyny i zlozyl jej zyczenia.
-No coz chyba juz pojdziemy... Do widzenia!-pozegnal sie Aro
-Aro...-zaczal Edward.
-Tak?
-Nie sadzilem, ze to powiem, ale... dziekuje...(...)
Ja niczego Ci nie obiecuję :) Do tej pory raczej nie uwzględniałam Volturich w swoich opowiadaniach :)
Dobra, to moze byc jakies opowiadania o Jasperze i Alice.
Np. Kontynuacja tego z Nessie;)
Edward położył się na kanapie, podkładając ręce pod głowę. Przymknął powieki z leciutkim uśmiechem na ustach.
- Nie wiem jak zniosę powrót do szkoły – powiedział nagle, nie otwierając oczu. Siedzący naprzeciwko niego Jasper uniósł głowę znad dokumentów, powierzonych mu przez Esme, które miał sprawdzić i na koniec podpisać i spojrzał z uśmiechem na brata.
- Zasmakowałeś w lenistwie? – Zapytał.
Uśmiech Edwarda pogłębił się.
- Żebyś wiedział. Gdyby nie to, że nie chcę sprawić Esme przykrości, dałbym sobie spokój z dalszą nauką. Wyobrażasz sobie, co będzie za kilkanaście lat? Po raz któryś z rzędu będziemy powtarzać ten sam materiał. Nigdy nie przepadałem za nauką, a teraz będę musiał ślęczeć nad książkami. Przynajmniej na razie.
- Edward coś w twoim głosie zdradza mi, że coś kombinujesz – zaśmiał się Jasper.
- Ja nie jestem zdolny do kombinowania. Jedynie do naginania faktów i prawdy – odpowiedział mu z uśmiechem chłopak.
Nagle dobiegł do nich głos Emmetta.
- Jasper chodź tu!
- Ach kochanie! – Roześmiał się w odpowiedzi Jasper. – Nie wiedziałem, że jestem ci aż tak niezbędny w każdej minucie twojego życia. Lecę do ciebie skarbie!
- Zamknij dziób – warknął Emmett wśród śmiechów dochodzących z kilku miejsc w domu. Edward zwinnym ruchem podniósł się na nogi.
- To ty leć do swojego skarba, a ja idę do Alice.
- A właśnie gdzie ona jest?
- Poszła nad jezioro, chyba chciała z bliska zobaczyć tą wysepkę na środku. Fajne miejsce, trzeba się nim zająć, a szczególnie tą altanką – rzucił Edward przez ramię, zmierzając w kierunku drzwi. Po chwili już go nie było.
Alice zręcznie wyskoczyła z niewielkiej łódki, którą przed chwilą popłynęła na niewielką wysepkę na środku jeziora. Już od jakiegoś czasu chciała przyjrzeć się z bliska altance i sprawdzić ile pracy trzeba będzie włożyć w jej odnawianie, aby odzyskała dawny blask.
Przywiązała sznurek do kołka i ruszyła w kierunku domu. Na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech, gdy z naprzeciwka dostrzegła sylwetkę Edwarda.
- Co tutaj robisz? – Zapytała, gdy zbliżyli się do siebie.
- Przyszedłem dotrzymać ci towarzystwa. Jasper poszedł do swojego kochanka, a ja zostałem sam.
- Kochanka? Czy ja o czymś nie wiem? – Zapytała dziewczyna z rozbawieniem.
- Już wcześniej powinnaś się domyśleć, że Jazz za często przebywa z Emmettem. Mi wydawało się to podejrzane, ale nie zwracałaś na nich uwagi. Teraz masz wszystko jak na dłoni – parsknął śmiechem Ed.
Alice spojrzała na jego uśmiechniętą twarz i nie potrafiła powstrzymać się przed odpowiedzeniem mu tym samym.
Dopiero teraz spostrzegła jak bardzo Edward zmienił się w ciągu kilku ostatnich miesięcy. Mimo, iż wydawało się to wręcz niemożliwe, od chłopaka biła jakaś nowa, całkowicie inna energia.
Jego rudawe włosy błyszczały w świetle zachodzącego słońca, Alice dostrzegła w nich kilka ciemniejszych kosmyków, które bez wątpienia mieniły się w blasku promieni czystym brązem.
Początki jej znajomości z Edwardem były już czymś odległym, jednak nawet z tak dużej perspektywy czasu, pamiętała, że na jego twarzy rzadko pojawiał się uśmiech. Dopiero z czasem zaczął śmiać się i cieszyć z byle powodu. Jego słowne utarczki z Rosalie weszły do historii, jego śmiech, pełen ciepła i dziwnej tajemniczości odbijał się od ścian w salonie, gdy żartował z Jasperem lub Carlisle’em. To właśnie z tą dwójką najchętniej spędzał czas na męskich rozmowach.
Jej stosunki z nim zawęziły się do wielkiej przyjaźni, której nie potrafiła określić w kilku słowach. To było coś o wiele większego niż dotychczas, coś, co z każdym dniem stawało się trwalsze i pełniejsze.
Edward patrzył na nią, zaglądając dziewczynie głęboko w oczy, starając się nie ominąć żadnej z myśli, które właśnie przewijały się przez jej umysł.
Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że wszystkie jej przemyślenia wyszły na światło dzienne.
Uśmiechnęła się i chwyciła go za ręce.
- Jesteś szczęśliwy – powiedziała.
Przez chwilę zastanawiał się czy było to pytanie, jednak pod naporem złotych oczu dziewczyny domyślił się, że było to stwierdzenie.
Odwzajemnił uśmiech.
- Tak. Mimo wszystko… tak.
- Mimo wszystko?
- Mimo, że nadal nie spotkałem kogoś takiego jak Emmett, Carlisle i Jazz. Brakuje mi takiej osoby, tym bardziej, gdy widzę wasze szczęście.
- Czy wraz z nią czułbyś się inaczej? – Zapytała dziewczyna zmuszając Edwarda, żeby usiadł obok niej na trawie.
- Podejrzewam, że ona byłaby dopełnieniem mojego szczęścia. Odkąd w domu pojawiłaś się ty i Jasper, wszystko się zmieniło, to co spotkało nas w ciągu kilku ostatnich miesięcy nie załamało nas, jednak tylko sprawiło, że jesteśmy mocniejsi. Pokazaliście nam, że za rodzinę jesteśmy gotowi na każde poświęcenie.
- Edwardzie, czy nigdy nie żałowałeś, że zamiast nas do waszej rodziny nie dołączyła jakaś dziewczyna, którą byś pokochał? – Zapytała Alice zrywając niebieskie kwiatki rosnące wokół miejsca, w którym siedzieli.
Edward uśmiechnął się i uścisnął jej dłoń.
- Miałbym zrezygnować z takiej siostry? Nigdy! Takiego szalonego chochlika spotyka się raz na sto lat. Nie chciałbym czekać tak długo.
Alice spojrzała na niego z wdzięcznością, uśmiechając się szeroko.
- Może mógłbym zrezygnować z Jaspera – mruknął Edward zaczepnie. – Jednak z ciebie nigdy. Kto wtedy martwiłby się o moją przyszłość i moje sprawy uczuciowe?
Alice trąciła go w ramię i po chwili mocno go objęła.
- Cieszę się braciszku.
- Puść mnie, bo mnie zaraz udusisz! – Szarpnął się chłopak, wybuchając śmiechem. Alice zawsze była bardzo energiczna w kwestii okazywania jak bardzo jej na kimś zależy.
Puściła go i w podskokach ruszyła przed siebie, krzycząc coś do niego przez ramię.
Przez chwilę siedział jeszcze w tym samym miejscu, patrząc na biegnącą dziewczynę, jej rozwiane włosy i uśmiechnął się jeszcze szerzej.
Jasper nie mógłby trafić lepiej…
A ja jestem w trakcie pisania opowiadania o milosci Caiusa do czlowieka, to znaczy dziewczyny o imieniu Diana;D
Jak bede miala cos konkretnego to napisze:)
A masz jakies opowiadania z bloga jeszcze?
Jasper otworzył drzwi przed Alice i wpuścił ją do środka przed sobą.
Instynktownie przygładziła włosy, uśmiechając się do siedzącej w salonie rodziny. Emmett odwzajemnił uśmiech z błyskiem w oku.
- Czyżbyś zepsuła sobie fryzurkę siostrzyczko? – Zapytał nie zwracając uwagi na posyłającą mu wymowne spojrzenia Esme.
Jasper uśmiechnął się unosząc do góry kącik ust. Torbę z kocem i mokrymi ubraniami rzucił na kanapę obok Edwarda.
- Co to, dowody zbrodni? – Zapytał Emmett sięgając w kierunku torby z nieukrywaną ciekawością. Edward jednak udając, że nie widzi zbliżającej się ręki brata złapał pasek i odrzucił torbę na fotel na przeciwko.
Emmett posłał mu urażone spojrzenie, w którym pełno było wyrzutów.
Edward błysnął w odpowiedzi zębami i odwrócił wzrok.
Misiek przeniósł swoje zainteresowanie na przybyłą dwójkę rozsiadającą się właśnie na puszystym dywanie z powodu braku wolnych miejsc. Alice oparła się plecami o kominek i czując na sobie wzrok Emmetta spojrzała na brata z niewinną miną.
- Nadal nie odpowiedzieliście na moje pytanie.
- Bardzo niedyskretne pytanie nawiasem mówiąc – rzucił Carlisle unosząc oczy znad dokumentów, w których zażarcie coś pisał.
- Carlisle czy czujesz się zawstydzony? A wy? – Nie dając reszcie dojść do słowa kontynuował swoje wywody. – Ja w żadnym razie nie czuję, żeby było to pytanie, na które nie wolno odpowiadać.
- Jak się nie mylę zapytałeś mnie, a raczej sam doszedłeś do wniosku, że potargały mi się włosy. Pocieszę się, że nie jest to trudne pytanie. Po prostu przed wejściem wiatr zniszczył mi fryzurę – powiedziała Alice uśmiechając się szeroko. – Właśnie odpowiedziałam na twoje pytanie, chyba, że chciałeś ukryć w nim jakieś drugie dno – dodała z zadowoleniem obserwując jak Emmettowi markotnieje mina, wśród uśmiechów reszty rodziny.
- To było piękne Al – rzucił Edward chichocząc.
- Doskonale wiesz, o co mi chodziło – burknął Emmett.
Rosalie rzuciła w niego poduszką.
- Dasz im święty spokój? Jeszcze chwila i się wkurzę, a dla ciebie skończą się przyjemności – powiedziała przekładając kartkę książki, którą miała na kolanach. Jej wygląd świadczył, że przynajmniej kilkakrotnie przechodziła przez ręce każdej z panien Cullen.
- Ale Rose, przecież ja po prostu lubię takie szczegóły, które pomogą mi…
- Koniec – warknęła dziewczyna posyłając mu wściekłe spojrzenie. – Nie dość, że dzisiaj rano nie pozwoliłeś mi doczytać tej książki do końca, to teraz jeszcze mnie drażnisz. Zamilcz.
- Ale…
- Miesiąc – dodała dziewczyna.
Alice i Jasper ze zdziwieniem spojrzeli po sobie nie rozumiejąc, co dziewczyna ma na myśli. Jak na ironię reszta domowników wydawała się bardzo dobrze poinformowana o tym, o co chodziło Rosalie.
Emmett jęknął, a Edward widząc miny rodzeństwa roześmiał się i wyjaśnił.
- Rosalie od czasu do czasu, gdy Em naprawdę zajdzie jej za skórę robi mi małe kary, polegające na zabronieniu mu jego ukochanej rozrywki.
- Ukochanej rozrywki? – Zapytała Alice nadal nie pojmując i ze zdziwieniem obserwując uśmiech pojawiający się na twarzy Jaspera, który doskonale zrozumiał, o co w tym wszystkim chodzi.
- Domyśl się – roześmiał się widząc jej minę. – Seksu.
Twarz Emmetta nagle rozjaśnił uśmiech.
- Zazwyczaj po godzinie jej przechodzi – powiedział.
- Ile to trwało najdłużej?
- 3 godziny, ale tylko dlatego, że Rose właśnie babrała się w swoim samochodzie i była zbyt zajęta, żeby zainteresować się tym dodatkiem do niej – parsknął śmiechem Edward.
- Dodatkiem? Podoba mi się to stwierdzenie – uśmiechnęła się Rosalie.
Esme z lekkim uśmiechem przysłuchiwała się tej wymianie zdań, trzymając dłoń w dłoni Carlisle’a. Mężczyzna zerknął na nią, doskonale widząc, o czym właśnie myśli.
Mimo szerokiego uśmiechu na twarzy Alice, zastanawiała się nad tym jak dziewczyna zareagowała na taką wiadomość, którą zgotował jej dzisiaj Jasper. Kilka razy chłopcy pokazali jej swoje dzieło, z którego byli tak bardzo dumno, gdy Alice akurat wyszła, więc Esme doskonale wiedziała jak wyglądała sceneria.
Znała i Jaspera i Alice i wiedziała jak wielkim uczuciem się dążą, dlatego żałowała, że nie widziała tej pięknej chwili, w której chłopak się oświadczał.
Z dłoni Alice uśmiechał się do niej niewielki pierścionek z delikatnym diamentem. Pamiętała jak długo chłopak szukał idealnego pierścionka, który byłby zarazem skromny, ale i zachwycał przy pierwszym spojrzeniu na niego.
Żalił się Edwardowi, który błyskawicznie skoczył do swojego pokoju i przyniósł ze sobą starodawną biżuterię należącą do jego przodków, którą skrzętnie przechowywał, mimo rozdania ponad połowy siostrom i matce. Właśnie w tych skarbach Jasper odnalazł coś, co pod każdym względem odpowiadało jego oczekiwaniom. Pierścionek wykonany dwieście lat temu nic nie stracił ze swojej świetności mimo upływu czasu.
Jazz wiedział, że nigdzie indziej nie znajdzie czegoś równie wspaniałego.
Esme ocknęła się z zamyślenia akurat by usłyszeć słowa Jaspera.
- Widząc wasze zadowolenie jestem pewny, że kochany Ed podzielił się już z wami dobrymi nowinami? – Zapytał uśmiechając się radośnie.
Carlisle parsknął śmiechem.
- Gdybyś widział jego podekscytowanie. Nie potrafił usiedzieć spokojnie, tylko, co chwilę podchodził do okna, mimo, że doskonale wiedział, iż nic nie zobaczy.
- Bardzo zabawne – mruknął Edward jednak na jego twarzy po słowach ojca pojawił się szeroki uśmiech.
Podszedł do Alice uklęknął obok niej i dramatycznym gestem chwycił jej dłoń w swoją. Spojrzał jej w oczy, starając się powstrzymać uśmiech.
- Alice – zaczął patetycznym tonem – Dziś popełniłaś największy błąd w swoim życiu.
Alice pochwyciła jego grę i teraz z udawanym przerażeniem dotknęła palcami ust w geście strachu.
- Jakiż to? – Zapytała doskonale modelując głos.
- Dziś, siostro zgodziłaś się poślubić najgorszego mężczyznę, jakiego mogłaś w całym swoim życiu poznać – zakończył dramatycznym tonem Edward opuszczając głowę ze smutkiem. – A miałaś mnie! – Dodał nagle.
Wszyscy parsknęli śmiechem, a Jasper chichocząc chwycił Edwarda za szyję i pociągnął w swoim kierunku, udając, że chce go udusić.
- Ja ci dam najgorszy!
Po chwili szamotaniny Edward opadł na plecy wzbraniając się przed bratem i udając wyczerpanie powiedział.
- Tylko pamiętajcie, że jestem za młody na wujka.
- A ja stanowczo za młoda na babcię – roześmiała się Esme.
- Ty uważaj Jasper, bo Alice zacznie ci sprowadzać dzieci tak jak Carlisle Esme. Jeszcze trochę i doczekasz się takiej gromadki jak nasza.
- Mam nadzieję, że żadne nie będzie takie jak ty – parsknął śmiechem Emmett.
- Takie cudowne i piękne? – Zapytał Edward zamaszystym gestem odgarniając włosy do tyłu.
- Nie takie lekko stuknięte – uśmiechnęła się Rosalie.
- Lekko? Przecież u niego to się pogłębia z czasem. Kiedyś to może i lekko, jednak teraz to ten chłopak ma poważny uszczerbek w rozumie.
- Trzeba mieć rozum.
Edward błyskawicznie usiadł.
- Jak żyć w takim domu, gdzie z każdej strony mnie obrażają? – Zapytał udając złość.
- Edziu czas poznać prawdę – pocieszył go Jasper wśród ogólnego śmiechu reszty domowników.
Edward spojrzał na niego starając się udać wściekłość, jednak nie potrafił powstrzymać szerokiego uśmiechu, który pojawił się na jego twarzy na widok dłoni Alice i Jasper złączonych w uścisku.
Ostatnie na dziś :)
A to Jazz i Alice nie byli malzenstwem?:)
A ja mysle, ze niedlugo bede miala cos konkretnego w tym opowiadanie o Caiusie;)
Moze byc troche kontrowersejny, ale to juz sama ocenisz;D
Byli ale w tym fragmencie są dopiero zaręczeni :) A to o Kajuszu może być ciekawe :)
Chcialam napisac takie cos z perspektywy Aro, ale to okazalo sie bardzo trudne:/ Jakos nie umiem myslec tak jak on;(
Tez tak sobie pomyslalam, ale pozniej cos do mnie dotarlo...
Skoro nie umiem sie wcielic w Aro to nie jestem wariatka, to dobrze;)
Ale skoro tak latwo jest mi wcielic sie w Caiusa,a on tez jest tak jakby wariatem, to i tak cos jest ze mna chyba nie OK:(
Uuu... Radze Ci tego nie mowic, bo jeszcze Cie dopadnie i bedziesz miala klopoty;P
A to moj fragment:
( Od razu mowie, ze u mnie Caius nie ma zony, poniewaz jest zdania, ze zadna baba mu nie potrzebna. Oraz przepraszam za ten talent, ale uznalam, ze tylko tak moja Diana moze byc naprawde wyjatkowa)
(...) Przez chwilę siedzieliśmy na naszych tronach w ciszy. Po upływie jakiś dziesięciu minut Heidi przyprowadziła nasz wyczekiwany obiad. Po chwili komnacie zebrali się już wszyscy. Jak zwykle mieliśmy pierwszeństwo. Aro przez jakiś czas krążył wśród przerażonych ludzi, aż w końcu jakiegoś mężczyznę, który według niego pachniał bardzo apetycznie. Ja nie podzielałem jego zdania. Gdy Aro już się z nim uporał i wyszedł z komnaty, przyszła kolej na mnie. Wziąłem głęboki oddech i próbowałem wyczuć jakiś interesujący zapach. Zaciekawiła mnie drobna dziewczyna stojąca pod ścianą. Jej zapach był naprawdę wyjątkowy i niepowtarzalny. Ona sama też była piękna, miała bardzo delikatną cerę i duże niebieskie oczy. Jej długie włosy połyskiwały złotem. Przyglądałem się jej z zachwytem. Mimo tego, że jej krew była bardzo kusząca, nie chciałem jej zabić, wręcz przeciwnie- chciałem ją zatrzymać przy sobie i chronić...
-Caius? Decydujesz się czy nie?- Marcus był już wyraźnie zniecierpliwiony.-Weź ją do domu i tam się z nią zabaw. My jesteśmy głodni.
Spojrzałem na niego. Zawsze, gdy czuł krew przestawał być taki apatyczny...
Obok niego stała ta zołza Jane i patrzyła się na mnie krzywo! Kiedyś mi za to zapłaci!
-Biorę ją.-oznajmiłem pewnym głosem.
Podszedłem do dziewczyny i złapałem ją za rękę. Poczułem,że się trzęsie. Pociągnąłem ją za sobą i wyszliśmy na korytarz, gdzie wziąłem ją na ręce i nie zwracając uwagi na jej krzyki zaniosłem do mojego domu nad morzem. Tam kazałem służącej zaopiekować się nią.
Wróciłem do zamku zdezorientowany. Postanowiłem zapolować. Z Volterry pobiegłem, aż do Rzymu. W srodku miasta zabiłem dwóch turystów, którzy zabłądzili w ślepą uliczkę.
Nie wiedziałem co robić. Czy wrócić do niej? Czy może zapytać Aro o radę? Wybrałem pierwszą opcję...
Wszedłem do domu. Służąca powiedziała mi,że dziewczyna jest w sypialni. Stanąłem przed jej drzwiami i delikatnie zapukałem.
-Proszę-powiedziała cicho.
Powoli otworzyłem drzwi. Stała przy oknie. Gdy mnie zobaczyła natychmiast uciekła najdalej jak mogła. Zauważyłem, że tak jak poprzednio się trzęsie.
-Nie bój się...-powiedziałem, próbując ją uspokoić.
-Zamierzasz mnie zabić?- zapytała drżącym głosem.
Zawahałem się. Przecież nawet o tym nie myślałem.
-Nie... Chyba nie...-wyszeptałem niepewnie.
Co się ze mną do cholery działo? Byłem niepewny, z powodu rozmowy z człowiekiem?! Co za absurd!
Przez chwilę patrzyliśmy sobie w oczy. Jej były piękne... Zresztą cała była piękna...
-...widziałam co ten drugi wampir zrobił z tym mężczyzną.-oświadczyła cieniutkim głosem.
-Wampir? Ty wiesz kim jestem?-byłem bardzo zdziwiony.
-Ja...-była bardzo zagubiona.-Może to dziwne, ale wydaję mi się,że mogę widzieć przyszłość.-tu zrobiła przerwę-Dokładniej niebezpieczeństwa, które będą w przyszłości zagrażać mi i moim bliskim.
Byłem zszokowany. Człowiek z takimi umiejętnościami?
-To po co tutaj przyszłaś, skoro wiedziałaś, że jesteśmy niebezpieczni?-to nie dawało mi spokoju.
Spuściła głowę i zawstydzona wyszeptała:
-Chciałam się zabić...
-Dlaczego?
Ze zdziwienia uniosłem brew.
Po jej policzku spłynęła łza. No tylko nie to! Tylko nie płacz!
-Chciałam to zrobić bo... bo nie mogę mieć dzieci.
-I dlatego chciałaś się zabić? Bo nie możesz mieć bachorów?!
-Ja...Ja miałam narzeczonego.- mówiąc to próbowała powstrzymać łzy-Ale gdy on się o tym dowiedział zostawił mnie...
Zbliżyłem się do niej. Chciałem zmienić temat, zanim na dobre się rozpłacze.
-To widziałaś jak cię zabijam?
Popatrzyła na mnie swoimi wielkimi oczami i powiedziała:
-Nie...
W pokoju zapanowała cisza.
-Więc jak masz na imię?- przypomniałem sobie, że nie wiem nawet tego.
-Diana...-wyszeptała.
-A ja jestem ...
-Caius...-przerwała mi-A twoi bracia to Aro i Marcus. Widziałam to.-przerwała i wzięła głęboki oddech.- To co zamierzasz ze mną w końcu zrobić?
No właśnie, co? Spojrzałem na nią. Była taka cudowna. Taka delikatna i naturalna... jeszcze nigdy żadna kobieta mi się tak nie podobała. Jeszcze nigdy nie czułem niczego takiego do żadnej kobiety.
Czyżbym się zakochał?
Nie, nie i jeszcze raz nie. To nie było możliwe!
A może jednak?
Byłem całkowicie zdezorientowany.
Zerknąłem na nią. Przyglądała mi się z trwogą.
-Muszę teraz iść.-oznajmiłem jej- Porozmawiamy później...
Postanowiłem pójść do Aro.
Wyszedłem z pokoju i od razu pobiegłem do zamku. Tam blond-zołza powiedziała mi, że jej "ukochany Pan" jest w bibliotece. Popędziłem tam najszybciej jak mogłem.
-Barcie, co się stało?-zapytał Aro, gdy wtargnąłem do biblioteki.
-Sam nie wiem!- podałem mu rękę- Ty to zobacz.
Aro z zaciekawieniem chwycił moja dłoń. Po jakichś pięciu minutach rozluźnił uścisk zadziwiony.
-Co mi się stało??!-zapytałem zniecierpliwiony.
"Mój ukochany brat" się zaśmiał. W takiej chwili? To już była przesada!
- Co do cholery?-krzyknąłem wściekły. Jak będzie się tak dalej śmiał to zapomnę kim jest i mu wpieprze!
-Bracie, spokojnie. Nic ci nie jest.- oświadczył spokojnie.- Po prostu się zakochałeś.
-Co?!
Z wściekłości przewróciłem najbliższy regał, z którego posypały się książki. A Aro nadal bezczelnie się uśmiechał.
-JA NIE MOGĘ BYĆ ZAKOCHANY!-wrzeszczałem-ROZUMIESZ?
-Caius, bądź cicho i się nie denerwuj.-Aro próbował mnie uspokoić- To nie jest złe uczucie. Zwłaszcza, że zakochałeś się w takim niezwykłym człowieku...
-No właśnie! Człowieku!- przerwałem mu- I tak będę musiał ją zabić, bo o nas wie!
-Nie! Nie będziesz musiał tego robić.-oznajmił Aro wyraźnie podekscytowany.-Przecież ona widzi przyszłość. Jest utalentowana! Należy do naszego świata!
Hmm... W sumie to prawda. Przecież ona także musi się ukrywać i przestrzegać niektórych zasad.
-Ale utalentowany człowiek?- zapytałem zdezorientowany.
-Ach to się czasami zdarza, ale baaardzo rzadko.-przerwał na chwilę i wziął jakąś opasłą książkę.-Tu jest wszystko wyjaśnione. Chcesz poczytać?
-Nie, nie, może później. Teraz muszę z nią porozmawiać.
-I koniecznie powiedz jej, że nie zamierzasz jej zabić...
-To ja już pójdę...- powiedziawszy to zacząłem kierować się do domu. Nie śpieszyłem się, bo chciałem przemyśleć tą sytuację. Naprawdę byłem w niej zakochany? Przypomniała mi się historia młodego Cullena i tej jego dziewczyny. My też mogliśmy być razem tak jak oni? Przecież to byłoby takie trudne... Ale dla niej mógłbym się chyba poświęcić. Bo ją kochałem...Chyba...
Stała w salonie. Chyba na mnie czekała.
Gdy tylko wszedłem do pokoju jej zapach mnie oszołomił. Wziąłem się w garść i opanowałem. jak dobrze, że wcześniej zabiłem tych dwóch turystów i nie byłem głodny! Dodatkowo obiecałem sobie, że jej zapach już nigdy mnie nie zaskoczy. W końcu mam trzy tysiące lat!
Popatrzyła mi w oczy. Znowu była przestraszona. Musiałem ją uspokoić.
-Diano...-zacząłem-Nie musisz się już mnie bać. Nie zamierzam cię zabić.
Uśmiechnęła się do mnie blado. Próbowałem odwzajemnić uśmiech, ale chyba nie za bardzo mi to wyszło.
-Cieszę się. Przynajmniej będę żyła.-powiedziała cicho-Ale co ze mną teraz będzie? Dlaczego tu jestem?
Wszystko wskazywało na to,że teraz będę musiał jej powiedzieć, że ją kocham. Ale dlaczego tak szybko? Ja nawet nie mam w tym wprawy! Jeszcze nigdy nie rozmawiałem z żadną kobietą w taki sposób,bo żadnej nie kochałem. To chyba logiczne, nie?
-To jest skomplikowane...-ten początek był beznadziejny. Wiem! No ale co miałem powiedzieć?- Możemy usiąść?
Zaproponowałem to głównie dlatego,że była bardzo blada. Zresztą nie dziwiłem się jej. Kiedy ostatni raz patrzyłem w lustro sam się siebie przestraszyłem. Najgorsze były te czerwone oczy. Jednakże, do tej pory mi to nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie-uwielbiałem patrzeć na te przerażone twarzyczki ludzi, gdy się do nich zbliżałem z zamiarem zabicia ich. Teraz pomyślałem, że mógłbym mięc jakiś inny kolor oczu. To byłoby możliwe, ale przy zmianie diety! A ja nigdy nie tknę tej ohydnej zwierzęcej krwi! No cóż, Diana będzie musiała się przyzwyczaić.
Usiadłem na kanapie. Po chwili dołączyła do mnie chwiejnym krokiem.
-Nigdy nie byłem w żaden sposób związany z człowiekiem.-kontynuowałem-Ty jesteś wyjątkiem.
-Co to znaczy?-była zdezorientowana.
Miałem wziąć głeboki oddech,ale to chyba nie był dobry pomysł przy jej zapachu. Zamiast tego zamknąłem na chwilę oczy i powiedziałem:
-Diano, to jest dla mnie okropnie trudne. JA nigdy nie wyznawałem nikomu uczuć...
-Uczuć?-przerwała mi.
Powoli, zważając na każdy ruch przysunąłem się do niej. Drgnęła.
-Nie bój się proszę...-łatwo powiedzieć, trudniej zrobić-Diano, myślę,że sie w tobie zakochałem.
Popatrzyła na mnie zszokowana.
-Ty? We mnie?-zapytała z niedowierzaniem-Jak to?
Zrobiła się jeszcze bardziej blada. Można było powiedzieć,że była tak biała jak ja. Może trochę za szybko jej to powiedziałem?
-Ja nie wierzę...-pokręciła głową.
Tym razem udało mi się nawet uśmiechnąć.
-Ja też nie mogłem w to wcześniej uwierzyć.
Spróbowałem złapać ją za rękę. Jednak, gdy tylko ją dotknąłem cofnęła swoją delikatną dłoń. Teraz to już totalnie przegiąłem. Po co tak szybko?! Skończony idiota ze mnie...
-Przepraszam...-wyjąkała Ale to ja powinienem ją chyba przeprosić, prawda?
-Nie, to ja...-jeszcze nigdy nikogo nie przepraszałem, więc było mi cholernie trudno!-to ja ciebie przepraszam...
Nie mogłem uwierzyć własnym uszom! Co się ze mną działo?! Naprawdę oszalałem z miłości?!
Siedzieliśmy przez chwilę w milczeniu. Ona odezwała się pierwsza:
-Więc co teraz będzie?
-Dasz mi szansę?-to było trochę głupie pytanie, ale to właśnie chciałem wiedzieć najbardziej.
Wzięła głeboki oddech.
-Dobrze...-wyszeptała.
Udało mi się kolejny raz uśmiechnąć. Byłem z siebie dumny.
-Czy mogłabym wziąć moje rzeczy z hotelu?-zapytała.
-Oczywiście. Zaraz zawołam kogoś, kto ci pomoże...-wstałem z zamiarem znalezienia służącej.
-Nie- zaprzeczyła.-Wolałabym zrobić to sama. Pozwolisz mi?
Niechętnie skinąłem głową. Czyżby chciała uciec? Każdy normalny człowiek zrobiłby to na jej miejscu
-Spokojnie, nie ucieknę...-jakby czytała mi w myślach!-A jeśli to zrobisz, to będziesz mógł mnie znaleźć i zabić.
Pierwszy raz odkąd ją zobaczyłem szczerze się uśmiechnęła. Teraz wydawała się jeszcze piękniejsza...
-Ale czy ty własnie tego nie chciałaś?-zapytałem
-Chciałam, ale już nie chcę-odpowiedziała wesoło.
-Naprawdę nie musisz ze mną zostawać-próbowałem przestać być egoistą-Masz rodzinę...
-Od czasu rozstania z moim byłym narzeczonym moja rodzina mnie nie akceptuję-przerwała mi- Opowiem ci o tym później? A teraz mogę iść? Zaraz odjeżdża autobus do miasta...
-Oczywiście.
Uśmiechnęła się do mnie i skierowała się ku drzwiom.(...)