PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=9352}
7,9 18 427
ocen
7,9 10 1 18427
8,0 20
ocen krytyków
Sanatorium pod klepsydrą
powrót do forum filmu Sanatorium pod klepsydrą

Obejrzałem "Sanatorium..." wczoraj przy okazji przeglądu Hasa w warszawskiej Kulturze. Nie zamierzam tu opisywać swoich wrażeń ogólnych, tego co sądzę o scenografii, kostiumach, montażu czy grze aktorskiej. To nieistotne dla wątku, który chciałbym poruszyć.

Jak wiadomo, film ten jest luźną adaptacją kilku opowiadań Schulza. Nie miałem do tej pory bliższej styczności z jego prozą, nawet w liceum, gdzie z założenia lekceważyłem lekcje polskiego. I tu pojawia się problem: uważne obejrzenie filmu pozostawiło mnie stanie dość nieciekawym, mianowicie: nic nie zrozumiałem. Jasne, kilka wątków wyhaczyłem, domyślam się, czego się obraz tyczy: przemijania, możliwości istnienia/nieistnienia/istnienia innego, zdolności poznawczych, świata dziecięcej wyobraźni skonfrontowanego z prozaicznym światem dorosłych, upadku kultury żydowskiej na ziemiach polskich. Chwilę jeszcze mógłbym wymieniać, ale to tylko hasła, nic z nich tak naprawdę nie wynika, bo sposób przekazania tych myśli, ukryty, niejednoznaczny do bólu, wpleciony w szalony bieg wydarzeń, od tempa którego może rozboleć głowa, pozostawia widza z uczuciem, które streścić by można "ale o co tu chodzi?". Innymi słowy: jakieś tematy zakreślone są, ale wraz z filmowym apelem, żeby unikać "tępej dosłowności" uciekł mi tak naprawdę jakikolwiek spójny, sensowny przekaz, jakakolwiek, choć w części określona myśl.

Zdaje mi się (po reakcjach publiczności na przeglądzie, po lekturze komentarzy na filmwebie), że nie jestem z tym problemem odosobniony. A uważam się za widza, który czytać kino, ogólnie rzecz biorąc, umie.

Odzywają się głosy, że celem uchwycenia myśli Hasa sięgnąć należy po prozę Schulza, a najlepiej i różne opracowania (można np. kupić w tej chwili zestaw DVD z filmem + cała książka podsuwająca sposoby interpretacji <!>).

I tu pojawia się moje pytanie, zachęta do dyskusji: czy nie uważacie, że aby można było mówić o dobrym filmie, powinien on mieć swą wartość autonomiczną, być przynajmniej w części dostępny bez uprzednich przygotowań? Inaczej: czy udaną adaptacją prozy jest dzieło, które bez uprzedniej lektury tej prozy pozostaje kompletnie niejasne?

(Pomijam oczywiste kwestie, jak konieczność znajomości ogólnego kontekstu kulturowego, języka filmu, czy prawo twórcy do umieszczania różnych cytatów i odniesień, zbędnych jednak do odczytania filmu na poziomie ogólnym.)

Czekam na Wasze zdanie!

ocenił(a) film na 7
alojzyen

Wiesz Alojzy, masz rację;) Oglądając film starałam się obiektywnie go "przyjmować", pomimo że jednak z Schulzem w pewnym stopniu zaznajomiona jestem i b lubię magiczną poetykę jego prozy. Muszę przyznać, że pod względem plastycznym film stoi na wysokim poziomie. Nawet momenty były, kiedy ujęcie nazwałabym bajkowym ( patrz scena z motylem ).
Ale to co mówisz, racja. Film to film. I to nie tylko sam obraz, ale też struktura. I w tym wypadku, jeśli chodzi o moje odczucie, jest niedopracowana. Nawet nie wiem, czy nie odebrałabym filmu gorzej, gdyby nie to, że jednak Schulza czytałam. Facet ( który nie przedstawił się nawet! ) wygłaszający swój referacik ( trzeba by wszystkie te słowa wziąć w cudzysłów, bo ani on wygłaszał, ani nie był to referat :/ ) też nie powiedział nic szczególnego, tylko rzucał sobie jakieś złote myśli, nawet jakby nie własne, więc niewiele pomógł widowni. ( Co o nim sądzisz? )
I jeszcze raz do sedna: Film z książką pod pachą, to już nie jest kino.

eleonora108

W gruncie rzeczy, to ja nie zająłem stanowiska w poprzednim poście, ale dobrze je wyczytałaś między słowami - uważam film za nie do końca udany, bo - po prostu - nieczytelny. Co w zestawieniu z rozmachem inscenizacyjnym, klimatem, humorem, niezłym aktorstwem i ambicjami, które doceniam, dało bardzo subiektywne 6/10. (Że takie ocenianie mnie śmieszy, to inna rzecz.)

A co do prelekcji - nieszczególnie się na niej skupiałem, byłem uprzedzony. Tego faceta widziałem już wcześniej, na otwarciu przeglądu - jest autorem świeżo wydanej monografii Hasa. No, wtedy tak smęcił, że tym razem już nie miałem żadnych oczekiwań. Facet jest bardzo akademicki, wyciąga to swoje szkiełko i analizuje, i wyciąga tezy, i nazywa je bardzo mądrze, i ekstrapoluje, i uzgadnia, itd. (jego idee fixe: czas jako główny temat filmów Hasa). Nie zauważa, że takie traktowanie kinematografii (a pewnie i wszystkiego innego) wysysa z niej życie i pozostawia smętny ochłap, atrakcyjny już tylko dla akademików i nazbyt ambitnych krytyków. Interpretacja - tak, ale bez psudonaukowego podejścia!

Widziałaś Rękopis znaleziony w Saragossie? Bardzo polecam. Nie wymaga lektury Potockiego, zachwyca po prostu, sam w sobie. :)

ocenił(a) film na 7
alojzyen

Cieszę się, że nie jestem odosobniona w odbiorze tego "mądrali";) Ale jedna rzecz przykuła moją uwagę. Powiedział, że w filmie padają słowa: "Trzeba zniszczyć czas" i że to takie istotne. W tym momencie pomyślałam, że gdzieś to już słyszałam. Może przeczytałam u Schulza... I wtedy przypomniało mi się, że słowa te wypowiada pianista, pacjent w "Szpitalu przemienienia" (który to film uwielbiam:). Oglądałam więc z wielką uwagą, aby wyłapać, kiedy padają te słowa i kto je wypowiada. Ale, szczerze, nie zauważyłam.
Pytanie do Ciebie: Załapałeś, kiedy w filmie pada ta kwestia?
A co jeszcze zauważyłam dziwnego. Niewidomy konduktor mówi coś o wjechaniu na "ślepy tor", drogę ku śmierci. Kojarzysz może "Ślepy tor" z serii Opowieści niezwykłe, w którym konduktor nie jest ślepy, ale b podobny. Sądzisz, że to celowe nawiązanie, czy może konduktor pojawia się u Schulza?

Co do Rękopisu, niestety widziałam tylko na małym ekranie i dosyć dawno, ale podzielam Twoje zdanie, pamiętam, że zrobił na mnie duże wrażenie:) A Potockiego czytałam tylko fragmenty, kiedyś w szkole;)

ocenił(a) film na 10
alojzyen

Wydaje mi się, że znajomość prozy Schulza nie jest niezbędna do tego, aby w pełni delektować się filmem Hasa (sam nie przeczytałem "Sanatorium pod klepsydrą", choć znam "Sklepy cynamonowe"). Z drugiej strony, mam wrażenie, że znajomość jego kilku innych filmów (zwłaszcza "Pętli" i "Rękopisu znalezionego w Saragossie") pomogłaby Ci zwrócić uwagę o co tak naprawdę tutaj chodzi :-) Has był wielkim eksperymentatorem na polu narracji; unikał narracji liniowej, co czyni niektóre z jego filmów dość trudnymi w odbiorze. W każdym razie narracja "Sanatorium..." jest tym, co zachwyciło mnie najbardziej -- Has jako prawdopodobnie jedyny znany mi reżyser potrafił w tak naturalny i wierny sposób odtworzyć narrację snu. Wielkiego snu, który zawiera w sobie niemal całe życie bohatera. Has pozwala widzowi PRZEŻYWAĆ ten sen w trakcie oglądania filmu -- choć wymaga to od widza odrzucenia oczekiwania racjonalnych wyjaśnień :) I to prawda, po obejrzeniu można mieć trudności ze sprecyzowaniem O CZYM dokładnie jest ten film, ale moim zdaniem to nie jest jego wada -- o jego wielkości można przekonać się poddając się wizji reżysera, a nie poprzez rzetelną analizę fabuły (tak jak nie jesteśmy w stanie rzetelnie analizować naszych snów).

Do takich wniosków doprowadziło mnie obejrzenie "Sanatorium" po raz pierwszy 2 lata temu, i muszę przyznać, byłem pod olbrzymim wrażeniem tego filmu. Wydaje mi się, że Hasowi udała się rzecz niezwykła -- praktycznie żaden inny reżyser nie poradził sobie z tematyką snu w sposób tak przekonujący (może poza Bunuelem, który jednak podejmował się tego wyzwania w dużo mniejszej skali). Osobiście uważam "Sanatorium" za najwybitniejszy film surrealistyczny. I wracając do Schulza -- jak wspomniałem, czytałem jedynie "Sklepy cynamonowe", ale również wówczas odniosłem wrażenie że siłę tego utworu można poznać odbierając go TU i TERAZ.

Tematy, które wymieniasz są tutaj sprawą drugorzędną -- to nie jest film zaangażowany :)
Mam nadzieję, że skusisz się na ponowne obejrzenie z nieco innym podejściem.

A wracając do Twoich pytań:
"czy nie uważacie, że aby można było mówić o dobrym filmie, powinien on mieć swą wartość autonomiczną, być przynajmniej w części dostępny bez uprzednich przygotowań? Inaczej: czy udaną adaptacją prozy jest dzieło, które bez uprzedniej lektury tej prozy pozostaje kompletnie niejasne?"

Na pierwsze z nich odpowiedziałbym -- zdecydowanie nie. Jako cywilizacja niesiemy ze sobą bagaż kulturalny i nowe dzieła nie powstają "w próżni" -- dobre filmy powinny się w tej kulturze odnaleźć, skomentować zastaną rzeczywistość, odnieść się do tego, co było. Bez tego nie ma mowy o rozwoju... Oczywiście miło jest, gdy film można odbierać na wielu płaszczyznach (gdy wciągająca historia może służyć również za filozoficzny traktat), jednak to że film jest wymagający, nie czyni go niedobrym. Lepiej skorzystać z okazji, poczytać nieco źródeł i do niego wrócić, by z przyjemnością zachwycić się nim z perspektywy erudyty ;-)

Na drugie pytanie odpowiedziałbym, że nie (po krótkim wahaniu)... ale, jak wspomniałem wcześniej, nie wydaje mi się żeby to miało miejsce w przypadku "Sanatorium pod klepsydrą". Ten film nie jest tylko zestawem ilustracji do książki. A tak poza tym, mówiąc brzydko, proza Schulza jest równie niejasna :)

Mam nadzieję, że uznasz te luźne myśli i uwagi za przydatne :)

Pozdrawiam

ocenił(a) film na 7
inextinguishable

Słusznie bronisz "Sanatorium..." jako sennej imaginacji, ale mimo wszystko... Może to kwestia gustu, ale nawet surrealistyczna wizja może mieć dramaturgiczny szkielet, który podtrzymuje fabułę. Jednak rozumiem, że taki zamysł, nieustannego ciągu, przenikających się wzajem sennych obrazów, nawet bez odczytywania symbolicznego przekazu, może "trafiać" do widza.
A muszę powiedzieć, że w opowiadania Schulza "wchodzi mi się" bez problemu i ich narracja "ciągnie mnie", czego nie mogę niestety powiedzieć o filmie Hasa.
Myślę, że w przypadku tego filmu, oglądanie, jak to powiedziałeś, z perspektywy erudyty, jest ciekawsze, niż, kiedy się go chłonie bez zastanowienia. Co z resztą nie jest nigdy do końca możliwe. Człowiek ma przecież skłonność do ciągłego doszukiwania się sensu:)

ocenił(a) film na 10
eleonora108

Sęk w tym, że tradycyjny "dramaturgiczny szkielet" jest tutaj odrzucony, ale świadomie, na potrzeby specyficznej narracji (choć nie oznacza to, że on nie istnieje -- pięknie rozegrane jest dzieciństwo bohatera oraz tematyka przemijania). Tym niemniej, nie przeczę, że "Sanatorium..." pozostaje filmem raczej trudnym w odbiorze, na swój sposób eksperymentalnym. Wydaje mi się jednak, że warto jest do niego wrócić po jakimś czasie, nawet jeśli za pierwszym razem pozostawił mieszane odczucia.

I nie wiem, czy problemem jest tutaj brak sensu :) Problemem jest raczej doszukiwanie się ukrytego przekazu przez widza :)

ocenił(a) film na 7
inextinguishable

Zgadzam się.

Mimo że nie chcesz doszukiwać się w tym filmie sensu, może Ty będziesz potrafił odpowiedzieć na moje pytanie, zadane Alojzemu: Zauważyłeś kto i kiedy wypowiada kwestię : "Trzeba zniszczyć czas" ?

ocenił(a) film na 10
eleonora108

Nie jestem pewien... nie zwróciłem na to uwagi. Spróbuję sprawdzić później na DVD.

inextinguishable

Nie miałem czasu/sił odpowiadać przez te trzy dni. Cieszę się, że w międzyczasie dyskusja posunęła się trochę do przodu i pojawił się ktoś zajmujący przeciwne stanowisko. Gdyby się tak nie stało, moglibyśmy się z Eleonorą poklepać po plecach i zamknąć wątek. ;)

@eleonora - "Mądrali" nie słuchał prawie nikt na sali, więc nie byłaś w żadnym wypadku odosobniona. Ślepego toru nie widziałem, Schultza, jak się już wcześniej przyznałem, nie czytałem... Ale przypuszczam że postać kolejarza z kagankiem może stanowić nie tyle nawiązanie, co zwyczajnie sięgnięcie po ten sam symbol, ktory jest dość klarowny, no i ma siłę przekazu. Czy tekst "Trzeba zabić czas" nie padał z ust doktora Gotarda? (Strzelam, coś mi się najwyżej majaczy.)

@inextinguishable - Zacznę może od kwestii zasadniczej dla wątku, czyli mojego pytania, o to, czy film nieczytelny bez znajomości prozy, której jest adaptacją, jest filmem udanym. Nie wiem, czy mnie źle nie zrozumiałeś. Piszesz: "Jako cywilizacja niesiemy ze sobą bagaż kulturalny i nowe dzieła nie powstają "w próżni" -- dobre filmy powinny się w tej kulturze odnaleźć, skomentować zastaną rzeczywistość, odnieść się do tego, co było", ja się z tym w pełni zgadzam, to dość jasne (pisałem o tym w pierwszym poście pod koniec). Także taka odpowiedź rozmija się z pytaniem.

Inna rzecz, że twierdzisz, że znajomość Schultza nie jest konieczna dla czerpania przyjemności z omawianego filmu. Ciekaw byłem, czy ktoś tak odpowie. :) I nie jest to z mojej strony kpina, bo nie wykluczam, że masz rację. Przed pokazem w kinie odbył się "referacik", z którego już sobie drwiliśmy z Eleonorą. Trwał blisko godzinę, słuchałem go jednym uchem, ale siłą rzeczy wpoił mi on pewne określone nastawienie poznawcze: czytanie symboli, próby intelektualnego ogarnięcia treści. (Nienawidzę prelekcji, swoją drogą - tego narzucania określonych interpretacji, sądów, a nieraz i zdradzania zakończenia w imię zbożnego celu uprzystępnienia dzieła ubogim duchem masom. Zacznę nosić mp3 do kina na takie okazje.) Przy czym nie byłem do końca przekonany do takiego podejścia, ale sam film mi je jednak narzucił: mnogość wątków, zasygnalizowanych problemów, kazała jednak uruchomić mózgownicę, a ona się przegrzała, niczego satysfakcjonującego nie produkując i stąd ten wątek. Jeszcze raz zauważę - z "Rękopisem" takiego problemu nie miałem. Oglądałem go trzy dni wcześniej i wgniótł mnie w fotel. W domu dwóm filmom musiałem obniżyć oceny z 10 na 9, stwierdzając smutno, że film mojej młodości, "Absolwent", to jednak nie ta półka.

No właśnie, co do narracji. Oba polecane przez Ciebie filmy widziałem ("Pętlę" również, choć nie przypominam sobie żadnych eksperymentów z czasem w tym filmie), naprawdę nie mam problemu z przyjmowaniem czegoś, co nie jest zbudowane na konwencji linearnej. Może jednak nie zdołałem za tym pierwszym razem dostrzec wszystkich walorów narracji w "Sanatorium", nie wczytałem się w jej konstrukcję tak do końca. Cóż, na pewno dam sobie jeszcze szansę.

I tu kolejna kwestia. Ktoś na tym forum pochwalił się, że oglądał film po meskalinie i wszystko nagle stało się jasne i piękne. Przypuszczam, że dużo w tym mogło być przesady, albo oświecenie miało swój kres wraz z zejściem działania narkotyku. Ale zastanawiam się, czy to nie jest przypadkiem taki zły pomysł. Tylko nie mam dostępu do meskaliny, a dopalacze zamknęli, zostałoby zaproszenie Marysi. Sądzisz, że można w ten sposób zyskać w tym konkretnym przypadku?

Na końcu chciałbym Cię spytać o Bunuela - do jakich filmów pijesz? "Psa..", "Dyskretnego uroku.."?

Pozdrawiam, przepraszam za sążnistość.

ocenił(a) film na 10
alojzyen

Podobno na amerykańskich kampusach film był oglądany przez studentów - ze „wspomaganiem” :)

ocenił(a) film na 10
inextinguishable

Dokładnie, sen o śmierci

ocenił(a) film na 10
filmuamator

Ja bym bardziej powiedziała sen o zyciu, mimo wszystko o zyciu. to ,ze Amerykanie to łykaja ze wspomagaczami to raczej mnie nie dziwi. Kultura w, której sa ukształtowani nie pozwala chyba im tego pojąc , nie wszystkim ,ale myśle ,ze procent , który tego nie zrozumie w USA bedzie wiekszy niz w Europie.I czy to sen na pewno a nie tylko wyobraźnia swiadoma, zakręcona ostro ,ale świadoma , może i sen

ocenił(a) film na 8
alojzyen

Miałem okazję przygotowywać prezentację maturalną na temat prozy Schulza już jakiś czas temu, mimo wszystko dobrze pamiętam uczucia wiążące się z odkrywaniem Drohobycza. Potrzebne było nawet kilka podejść co do niektórych z opowiadań, aby w pełni je zrozumieć, inne opowiadania odkrywałem dopiero po przeczytaniu "Regionów wielkiej herezji" Jerzego Ficowskiego (genialne studium twórczości Schulza). Uważam więc, że sama proza Brunona jest całkiem ciężka do asymilacji, a co dopiero tak skondensowana treść, jaką w tym wypadku jest niemalże dwugodzinny film. Dodatkowo znajomość twórczości Schulza pozwala na wychwytywanie ważnych z punktu widzenia samego autora, treści, przekazywanych również w filmie, co może być utrudnione lub wręcz niemożliwe do zinterpretowania (dajmy na to urodziwe, półnagie panie nie mają być tylko i wyłącznie ozdobą filmu, trzeba wiedzieć, że Schulz miał silny kompleks niższości, dodatkowo miał problemy z życiem erotycznym, stąd też wszelkie kobiety, pojawiające się w jego prozie są silne, władcze, epatujące nagością, Schulz wręcz wyobrażał sobie sceny, w których owe silne kobiety sprowadzają do parteru jego karłowate ego, choćby przy pomocy bicza [miało to też odzwierciedlenie chociażby w rysunkach Brunona]).
Na sam koniec chciałbym przypomnieć, że "Sanatorium pod Klepsydrą" to zbiór opowiadań, które były powiązane ciągiem przyczynowo-skutkowym, to w zasadzie oderwane od siebie opowiadania, tym większe oklaski dla scenarzystów, którzy w gładki sposób przechodzili z jednego do drugiego opowiadania.

ocenił(a) film na 8
iamarctic

edit: Na sam koniec chciałbym przypomnieć, że "Sanatorium pod Klepsydrą" to zbiór opowiadań, które NIE SĄ powiązane ciągiem przyczynowo-skutkowym, to w zasadzie oderwane od siebie opowiadania, tym większe oklaski dla scenarzystów, którzy w gładki sposób przechodzili z jednego do drugiego opowiadania.

ocenił(a) film na 10
iamarctic

Jak na mój gust to wszystko dzieje się jednak tylko i wyłącznie w głowie głównego bohatera. A tam jak wiemy jesteśmy nieograniczeni niczym, chyba ,że tylko własna wyobraźnia. Możemy wszystko i wszystko jest mozliwe, mozna zatrzymac czas, mozna go cofnąc, mozna pogadac a pania, któa cie kreciła w wieku nastoletnim i więcej jej już nie widziałeś i za chwile gadać z ojcem matka, przyjacielem, być tu i tam i jeszcze gdzieś , być wszędzie i nigdzie i o to własnie chodzi o umysł i o to co w nas siedzi i jest pokręcone nas maksa.ten film nie jest aż tak trudny tylko zrozumieć trzeba. I wcale nie potrzeba do tego dragów.Ten film to prawda o nas samych i każdy może tam podstawić swoich własnych bohaterów, ze swojego własnego ja.

ocenił(a) film na 10
iamarctic

Jak na mój gust to wszystko dzieje się jednak tylko i wyłącznie w głowie głównego bohatera. A tam jak wiemy jesteśmy nieograniczeni niczym, chyba ,że tylko własną wyobraźnią. Możemy wszystko i wszystko jest możliwe, można zatrzymać czas, można go cofnąć, można pogadać a panią, która cię kręciła w wieku nastoletnim i więcej jej już nie widziałeś i za chwile gadać z ojcem, matka, przyjacielem. Być tu i tam i jeszcze gdzieś , być wszędzie i nigdzie i o to własnie chodzi o umysł , o to co w nas siedzi i jest pokręcone na maksa.Ten film nie jest aż tak trudny tylko zrozumieć trzeba. I wcale nie potrzeba do tego dragów.Ten film to prawda o nas samych i każdy może tam podstawić swoich własnych bohaterów, ze swojego własnego ja, swoje leki, obawy, pragnienia.

ocenił(a) film na 5
iamarctic

"Psychoanaliza" - Nie musisz mówić nic więcej. Jaki to może mieć sens, skoro to jeden wielki pic. Naprawdę, to jedno słowo wszystko klaruje i sprawia, że nie chce więcej wracać do tego autora. Jawna fikcja może być jeszcze rozrywką, ale utajona to czysty obłęd. ; w nawiązaniu do: "...dajmy na to urodziwe, półnagie panie nie mają być tylko i wyłącznie ozdobą filmu, trzeba wiedzieć, że Schulz miał silny kompleks niższości, dodatkowo miał problemy z życiem erotycznym, stąd też wszelkie kobiety, pojawiające się w jego prozie..."

ocenił(a) film na 9
alojzyen

Cześć Alojzy.
To niesamowite, jak wspaniale, spokojnie i na poziomie może wyglądać dyskusja na FW. Mimo, iż wątek ma 5 lat (niedługo okrągła rocznica !), chciałem Ci pogratulować podania tematu do dyskusji, odwagi w wątpieniu, klasy. Chapeau bas !! Pogratulować chciałbym też wszystkim uczestnikom tej dyskusji wyczucia intencji, dyskusji z klasą. Serce się raduje.
Odpowiadając krótko na Twoje wątpliwości : mam podobne odczucia, co Ty. Parę razy podchodziłem do tego dzieła i naprawdę trzeba niezwykłego samozaparcia i umiłowania dla kina, by film obejrzeć z "lekkością" godną arcydzieł. I podpisuję się pod postawioną przez Ciebie tezą : wybitny film, oparty na książce, lub inspirowany prozą, nawet w ilościach mnogich, a nie ograniczony do adaptacji jednego dzieła, musi bronić się swoją "filmowością" sam, musi stanowić osobne, zajmujące widza dzieło. Do tego dzieło filmowe, czyli przekazane środkami adekwatnymi do języka filmowego. Po części "Sanatorium ..." takim filmem jest. Ale przede wszystkim za pomocą scenografii, mniej za pomocą narracji. Jest to dobre, ale bardzo trudne kino.

ocenił(a) film na 10
alojzyen

Stary wątek, ale zdecydowałem się dodać od siebie kilka słów. Może ktoś to kiedyś przeczyta i dyskusja potoczy się dalej, kto wie.

"czy nie uważacie, że aby można było mówić o dobrym filmie, powinien on mieć swą wartość autonomiczną, być przynajmniej w części dostępny bez uprzednich przygotowań? Inaczej: czy udaną adaptacją prozy jest dzieło, które bez uprzedniej lektury tej prozy pozostaje kompletnie niejasne?"

Też kiedyś zastanawiałem się nad tymi kwestiami, choć nie w kontekście tego filmu, który zawsze był dla mnie w dużej mierze dziełem autonomicznym - chociażby dlatego, że czytając Schulza widziałem zupełnie inny świat, niż ten, który zobaczył - albo który zdecydował się nam pokazać - Has. Jednak odpowiadając na powyższe ogólne pytanie - adaptacja, do której jedynym kluczem jest adaptowane dzieło, również mogłaby być udana - chociażby dla osób, które to dzieło znają. Ale niekoniecznie tylko dla nich, bo też czy zawsze wszystko musi być dla nas jasne, czy odbiór sztuki polega wyłącznie na zrozumieniu? Poza tym, co to znaczy "udany" i "dostępny" - każdy będzie to widział po swojemu. Niemniej adaptacje, do których jedynym kluczem jest adaptowane dzieło to chyba jakaś wielka rzadkość, być może w ogóle takie nie istnieją. Na przykład "Sanatorium pod klepsydrą" - zawsze uważałem ten film za wybitny, jednak oglądając go ostatnio ponownie, dostrzegłem w nim wiele rzeczy, które wcześniej mi umknęły lub nie wydały się być istotne. Można powiedzieć, że wcześniej kluczem do jego odczytania była dla mnie proza Schulza, ale podobał mi się on głównie z powodu niesamowitej atmosfery, tej wspominanej wyżej poetyki snu. Dziś z Schulza poza głównymi wątkami, niewiele już pamiętam, a kluczem do tego filmu stało się dla mnie raczej życiowe doświadczenie i to co miałem okazję później czytać i oglądać. I teraz wydaje mi się on jeszcze lepszy - chyba dopiero teraz potrafię docenić jego oryginalność, niepowtarzalność. Inaczej też patrzę na wątek przemijania, wydaje mi się on jeszcze ważniejszy, jeszcze bogatszy. Dopiero teraz widzę też, jak ten film ukształtował mój sposób patrzenia na świat - mało który film miał później taką moc. Nadal nie wszystko jest w nim dla mnie jasne, ale wolałbym chyba, żeby tak pozostało. Jak w życiu.

ocenił(a) film na 10
distantvoice

Pięknie powiedziane

ocenił(a) film na 9
alojzyen

Nie lubię filmów za bardzo zagmatwanych, z reguły mnie męczą, gdy zastanawiam się "o co tu w ogóle chodzi". Z "Sanatorium..." mam inaczej. Nie końca rozumiem ten film, ale sama wizja mnie totalnie zachwyca. Pierwszy raz oglądałam ten film ~6 lat temu w kinie, dziś miałam powtórkę i utwierdziłam się w tym zachwycie. Teraz zamierzam sięgnąć po Schulza, po inne filmy Hasa i znów wrócić do "Sanatorium..." i więcej wychwycić. Dla mnie jest to najpiękniejszy polski film i sama obraz przedstawionego świata sprawia, że nie mogę odwrócić od niego wzroku, znudzić się lub zmęczyć.

ocenił(a) film na 10
Maniaska

Zgadzam się. To film wyjątkowy w skali światowej.

ocenił(a) film na 10
alojzyen

Film jest absolutnie zrozumiały bez znajomości prozy Schultza;) Natomiast, jest to dzieło mocno usytuowane w pewnych kontekstach kulturowych. I jako bajeczka od nich oderwana - faktycznie może być postrzegane tylko jako surrealistyczna fanaberia.
To jeden z najlepszych filmów ever.

ocenił(a) film na 9
alojzyen

Nie ma czegoś takiego jak film "bez uprzednich przygotowań". Każda informacja ma znaczenie w kontekście. Czy nie mając wiedzy, co znaczą słowa języka fińskiego, pytałbyś, co znaczy powieść po fińsku dla osoby bez przygotowania w postaci znajomości języka?

Znajomość języka zaś nie ogranicza się do tłumaczenia słowo w słowo, ale także obejmuje operowanie kontekstem (tu problemy miewają translatory). Filmy z dala od kultury, w których powstały (odległość przestrzenna ma znaczenie, ale i czasowa) stają się niezrozumiałe. Nie dlatego, że stają się gorsze. Po prostu odbiorcy nie mają wiedzy kontekstowej, którą miały wcześniejsze pokolenia.

Musiałbyś być Kasparem Hauserem, tylko w większym stopniu niż sam Kaspar, żeby odbierać wytwory sztuki bezkontekstowo. Skoro jednak odbierasz większość znając kontekst, to dlaczego w przypadku tych filmów, gdzie go nie znasz, nie widzisz problemu we własnej znajomości pozafilmowych treści, kontekstu właśnie, ale nagle Ci się włącza zastanowienie, czy czasem film się nie powinien bez tego obejść? :)

ocenił(a) film na 10
alojzyen

Sądzę, że Has siedział po uszy w Szulcu, a twórczość Szulca jest przede wszystkim emocjonalna. Temu człowiekowi oprócz spuścizny to tak naprawdę nic się w życiu nie udało, było ono pasmem koszmarów emocjonalnych do samego końca. Józef to Szulc. Tak to odbieram. Film jest nie tyle do rozumienia, co jest projekcją emocji bohatera

ocenił(a) film na 9
alojzyen

Moim zdaniem dany film "dzieło" takie jak choćby trylogia Sienkiewicza , "Wołyń" "Katyń" " Krzyżacy ";nigdy nie będzie dobrze zrozumiane jeśli widz nie będzie znał historii jaka sie wiąże z okresem przedstawionym w filmie. Tylko tak jest w stanie zrozumieć dany film, to dlaczego bohaterowie zachowują się tak A nie inaczej , co ich do tego skłaniać ze podejmują takie a nie inne decyzje itd. Inna sprawa gdy jest to film będący adaptacją książki ale nie o tematyce historycznej jak np: "zielona mila" "lot nad kukułczym gniazdem " itd. Bo wtedy bez czytania jest sie w stanie ogarnąć cały film.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones