Do pewnych filmow trzeba dojrzeć. Ja dojrzewałem do niego prawie 10 lat. Było warto. Większość współczesnych produkcji filmowych jest skierowana do umysłowych 13-latków, niezależnie od tego ile widz ma lat. Dobrze, że są jakieś filmy skierowane do ludzi dorosłych którzy już coś tam w życiu przeżyli i np. stracili bliskich. Nie trzeba czytać książki żeby zrozumieć film. Ja nie czytałem i wszystko jest w nim spójne i w jakiś tam sposób wyjaśnione. W zasadzie ostatnia scena ( z matką na cmentarzu przy świeżym grobie ) wyjaśnia wszystko. Nic nie trzeba już dodawać. Brakuje mi takiego kina dzisiaj. Jedyne co mnie irytuje to cała "żydowska otoczka" i podciąganie tego pod holocaust. Książka powstała w 1933 roku zanim to się odbyło. Bez tego film byłby uniwersalny.
W 1933 Niemcy już Żydów męczyli...
Mnie w sumie nie brakuje takich filmów dzisiaj, bo tyle ich kiedyś naprodukowano, że mogę się wypiąć na kino naszych czasów i nadrabiać:-)
Pogromy zdarzały się jeszcze wcześniej. W tym filmie mamy jednak tylko jedną krótką scenę do takiego wydarzenia się odwołującą.
A co do filmu to chyba jednak poczytać Schulza by się przydało, bo ja jednak nie wszystko zczaiłem... Nie bardzo rozumiem na przykład czemu gł. bohater na koniec stał się "konduktorem".
Holocaust nie jest wynalazkiem XX wieku, Niemcy tylko skończyli coś, co początek wzięło z diaspory rozpoczętej w 135 roku. Pozdrawiam
chłopaki, dziewczyny, po co te przytyki? jasna sprawa że w 1933 "holocaust" jako taki się nie zaczął, ale prześladowania żydów miały okropnie [sic!] długą "tradycję", więc czegoś takiego jak "podciąganie" , Statler, nie ma. Schulz jak najbardziej jest pisarzem żydowskim. A kina z górnej półki nie brakuje, trzeba tylko mieć drabinę i sobie sięgać. PS - nigdy nie mów, że film jest zły bo "polski", to niemądry argument. pusty.
Sanatorium pod klepsydrą to wspaniały, odważny film. szkoda ze ma tu, na filmwebie, tak niską ocenę.
Skoro akcja powieści ( i filmu) toczy się wiele lat przed II Wojną to chyba nie można tu mówić o Holokauście. Moim zdaniem chodzi tu o pewnego rodzaju żydowską filozofię, przyznam że nawet mi bliską. Dla ewentualnych adwersarzy; jestem 100% Aryjką i w 75% Słowianką :) Ale Schultz miał cóś w sobie, takie oczekiwanie śmierci. Może nie mam racji, ale myślę, że nie pożył by długo, nawet gdyby przeżył Wojnę. On umierał za życia (przynajmniej w swoich powieściach i rysunkach).
Jeśli chodzi o motyw Żydowski, to w surrealistycznej twórczości Schultza trudno jest doszukiwać się jasnych przesłań. Oczywiście zawsze ma to duże powiązanie z jego dzieciństwem, sam Józef jest w alter ego (iem?) Brunona, zaś jeśli chodzi o problem żydowski to bardziej idzie tutaj o pewną tęsknotę oraz rozpacz związaną z wiedzą, iż już dawno skończyło się normalne życie galicyjskich żydów. Holocaust ma mniejszy wydźwięk.
Ciężko mi co prawda mówić o jakiś głębszych moich przeżyciach ale myślę, że i bez tego da sie film zrozumieć albo przynajmniej zmusić się do refleksji po seansie. Film ma dwie piękne rzeczy, które mnie urzekły niebanalne kwestie wypowiadane przez aktorów i ukazane w trafiający sposób "przemijanie". Chyba najbardziej w pamięci utkwi mi scena z historycznymi manekinami, które kiedyś były wielkimi postaciami jednak teraz, teraz to już tylko manekiny, no i oczywiście scena finalna. Jednakże film ma też swoje wady, jest niesamowicie nudny przez co ciężko (przynajmniej dla mnie) wytrwać cały czas w skupieniu, a jest to na pewno obowiązkowe aby zrozumieć sens tego filmu przynajmniej jego część.
Również denerwuje mnie cała otoczka żydowska i fragmenty wojny kiedy Ci żydzi umierają. Jednak nie zmieni się chyba to, że zawsze będą siebie uważali za najbardziej pokrzywdzonych i wszystko odnosić do jednej rzeczy, a przez poprawność polityczną wymuszają to również na innych ( małe odniesienie do czasów teraźniejszych)