Przed seansem przeczytałem książkę, więc moja opinia opiera się w dużej mierze na
porównaniu.
Książka może nie rewelacyjna, ale lekka, fajna i przyjemna. Taki też powinien być film. Niestety
zamiast zrobić 80-90 minut szybkiej akcji (tak jak jest w książce), Stone przez 140 minut
przekłada większość scen z książki, nawet tych mało istotnych, pomijając całkowicie dość
wyrazisty wątek matki O. (ciekawostka - Uma Thurman zagrała tę rolę, ale ostatecznie zostało
to wycięte). Film jest po prostu za długi. Słoneczna Kalifornia, marihuana, kartele, szybkie
samochody i piękne dziewczyny aż się proszą o kolorowy, ale brutalny teledysk. Stone zostawił
oprawę, a do historii podszedł jak do głębokiego dramatu opisującego relacje międzyludzkie w
świecie, w którym dobro i zło wzajemnie się uzupełniają.
+ Del Toro, lokacje
- Lively, Hayek, zero napięcia
Jak miałem ogromy apetyt na film, to wystawiam bardzo słabą ocenę 2/10.
Stone zaprzepaścił ogromną szansę na zrobienie lepszego filmu niż "Gorączka" z Pacino i De Niro
Myślisz? Moim zdaniem z tej historii nie dało się wycisnąć nic więcej. Ot po prostu brutalna opowieść o miłości, narkotykach i zemście :)
to że brutalna to już znak firmowy Olivera Stona. "Urodzeni mordercy" tego reżysera, to dopiero był film ;)