Oglądając "Sirât", miałam wrażenie, że patrzę na kolejną piękną, lecz pustą pocztówkę – krajobrazy zachwycają, aktorzy wpatrują się w horyzont z miną pełną tajemnic, a muzyka sprawia, że naprawdę czuć pustynię. Tylko co z tego wynika? Film niby porusza wielkie tematy: samotność, poszukiwanie sensu, przemiana… Ale dla mnie to wszystko ginie pod warstwą niedopowiedzeń, milczenia i symboli, których nawet po seansie nie chce mi się już rozkładać na czynniki pierwsze.
Chwilami miałam poczucie, że reżyser bardziej dba o to, żeby każdy kadr nadawał się na wystawę fotografii niż o to, by opowiedzieć historię, którą można poczuć i zrozumieć bez zgadywanek.
Rozumiem, że takie kino ma swoich fanów, którzy docenią możliwość "interpretacji", ale ja wychodzę z seansu bardziej zmęczona niż zainspirowana. "Sirât" to dla mnie kolejny przykład filmu, który próbuje być ambitny, a ostatecznie zostawia widza z poczuciem, że czegoś nie zrozumiał – i wcale nie jestem pewna, czy jest tu co rozumieć.
sądzę, że tam nie ma nic do zrozumienia, lecisz porwana falą, bezwiednie, wprost w otchłań, jak bohaterowie, zabawa kinem? formą? czym to się różni, od chęci tańczenia przy wielkich głośnikach
To prawda, dosłownie aż chciałam się tam choć na chwilę znaleźć, choć na jedną noc i tańczyć, tańczyć w tej ekstazie, ale bez kwasów. Oczywiscie nie chciałabym musieć poszukiwać zaginionej córki...
Klasyczny dislike przy twojej wypowiedzi. Film nie ma żadnego drugiego dna czy symboliki, to po prostu pustynny trip na kwasie. Albo się to chłonie albo nie odzywa, niestety wybrałaś trzecią opcję.
Pozwolę sobie nie zgodzić się z Twoją sugestią, by "się nie odzywać", jeśli film nie przypadł mi do gustu. Przecież kino – w przeciwieństwie do pustynnej ciszy z "Sirat" – żyje z rozmowy, wymiany wrażeń i zderzania perspektyw. Próba zamykania dyskusji tylko dlatego, że ktoś śmiał mieć inne odczucia i potrafił je rzeczowo uzasadnić, jest równie absurdalna, jak oczekiwanie, że wszyscy widzowie będą chłonąć "pustynny trip na kwasie" w jednakowy sposób. Bez różnorodności opinii zostaje nam tylko pustka, a tę w kinie zostawmy bohaterom "Sirat", nie widzom.
Ciekawe, że piszesz o różnorodności opinii a w kółko mielisz te same lewackie popłuczyny. Poza tym ja odnosiłem się bezpośrednio do twojej wypowiedzi w której doszukiwałaś się w tym filmie ukrytej symboliki a takiej tam po prostu nie ma. Tylko jesteś zbyt sztywna, żeby to załapać.
Gratuluję zostania nazwaną "lewaczką" i to jeszcze w zawoalowany sposób :) to świadczy o tym, że Twoja wypowiedź była przemyślana, dobrze skonstruowana i poparta rzeczowymi argumentami. Te "lewackie" elementy powodują, że jest ona nie do odszyfrowania przez "prawych" ;)
A już nie turlając się ze śmiechu - dobrze napisane, mam bardzo podobne odczucia po obejrzeniu tego filmu.