Niesamowite zdjęcia, piękne barwy: każde ujęcie jest majstersztykiem. Przyjemność sprawia najmniejszy nawet detal – a jest ich mnóstwo – ale monotonia czasem potrafi zabić.
Dialogi świetne: przemyślane, głębokie, prawdziwe – ale czasem aż za bardzo filozoficzne, wydumane.
Klimat wyśmienity. Zmiana z filmu w kolorach siepi na pełen kolor. Raz chyba tylko puszczona muzyka. Miejsca do zdjęć wybrane idealnie (ciekawe co to: stara jednostka wojskowa, poligon?). Ale ciężko zcierpieć dłużyzny. Pierwsze kilkadziesiąt minut wytrzymałem czekając na wejście do zony. Ale końcówka mało już mnie nie zabiła.
Całość: nie wiem co napisać. Nie, nie straciłem tych dwóch godzin. W duszy coś zostało po tym obrazie… ale co. Jak to nazwać… co o tym myśleć… skoro nie potrafię – to niebawem całkiem o Stalkerze zapomnę.
Do seansu przekonywałem się od dawna, bo mało starych filmów przypada mi do gustu (najstarszy to chyba „das Boot” – wg. Mnie cudeńko). Nie spodziewałem się wiele, nie czytałem recenzji – pojechałem na oklep, bez przygotowania. Nie w idealnych warunkach, bo nie sam, w 100 proc. ciszy.
Nie jestem humanistą. Nie potrafię w każdej scenie dopatrywać się miliona znaczeń. Mimo prawie 30 wiosen na karku uważam, że to film… no właśnie jaki. Za trudny? Wydumany? Zbyt dla mnie odległy? Za stary? Nie umiem go ocenić w filmwebowskim systemie od 1 do 10. Niech ta wypowiedź zastąpi cyfry.
Pozdrawiam forumowiczów
Mam bardzo zbliżone odczucia. Wytrwałem do końca mimo boleśnie wolnej narracji, co samo w sobie stanowi o wartości tego filmu. Jestem pewien, że brak mi wiedzy filmowej i ogólnej, żeby odczytać wiele zawartych tu motywów, ale też z drugiej strony, czy filmy nie są dla ludzi? Dla widzów, mniej lub bardziej wyrobionych, nie dla filmoznawców i krytyków. Dlatego mam mieszane uczucia.