Ogólnie film jest do bani, bardziej owocne dla ciała i duszy będzie spanie niż oglądanie tego "dzieła". A o zaśnięcie podczas projekcji nie trudno =P
filmu nie widziałem - od razu mówię; wchodzę tylko by rzec - nie sprzeczajcie się z gościem bo przecież widać, że jest zwykłym prostaczkiem... kto się może jarać tekstami w stylu "stalker ssie pałkę"? kto uważa takie teksty za śmieszne? tu nie chodzi o to, że ktoś nie ma poczucia humoru, Autorze.. chodzi o to, że ktoś nie kuma Twojej prostoty, Twojej niskiej, wcale niezabawnej (ale za to śmiesznej), beznadziejnie tępej, wzbudzającej uśmieszek politowania, nierokującej sznas na poprawę PROSTOTY; jesteś jak chłopek-roztropek albo robotnik budowlany na fajrancie - wieśniaczysz i to w sposób kijowo nędzny -ŻAL mi CIę bo Ty na
@bobrownik... Więc jak filmu nie widziałeś to skąd możesz wiedzieć czy Autor tego wątku ma rację czy nie? Masz dar jasnowiedzenia? Autor mówi całkiem do rzeczy aczkolwiek może rubasznym językiem. A logowanie się i pisanie postu tylko po to żeby coś wklepać to trolllowanie. Bo nic nie napisałeś mądrego tylko przejechałeś się po kimś. A tak na marginesie Stanisław Lem tez uznał ten film za kiepski więc on tez powinien być uznany za chłopka-roztropka wieśniaczącego coś tam?
Never ending story... Autorze! Jeśli chcesz wiedzieć dlaczego twój post totalnie soka dika (albo jest "kijowo nędzny" jak wolisz), to zadaj sobie ten trud i przeczytaj cały wątek. Tyle w tym temacie...
Customsup, małe sprostowanie dla Ciebie :) O ile wiem, Lemowi nie podobała się zrobiona przez Tarkowskiego ekranizacja jego książki "Solaris". Swoją drogą jakoś mnie to nie dziwi. Wszak Tarkowski ekranizował dzieła w taki sposób, że przedstawiał w nich własną wersję wydarzeń, często nijak mającą się do oryginału. Tarkowski w swojej książce podaje nawet przykłady modyfikacji jakie wprowadziłby do różnych dzieł twierdząc, że polepszyłyby one oryginał. I jak tu dziwić się Lemowi?
I jeszcze dwie uwagi:
1. Robotnicy budowlani wykonują bardzo ciężką i pożyteczną pracę. Mój przyjaciel jest takim właśnie robotnikiem, a mój brat nadzoruje budowy. Z tego względu bardzo cenię sobie to porównanie, choć jako chwilowo bezrobotny, nie wiem czy na nie zasługuję...
2. Czy jest coś wspanialszego od prostoty? Proste, nie znaczy płytkie...
Racja z Solaris :-) Ale wątpię by też mu się podobał i Stalker. Z tego co się orientuję Lem darzył wielką estymą twórczość Strugackich. Kiedyś Lem wypowiadał sie ogólnie o twóczości rosyjskih pisarzy z kręgu "szerokiego" SCI-FI i jakby to rzec..stawiał ich na piedestale :-)
Pozdrawiam
W końcu zdobyłem i przeczytałem "Piknik..." i muszę przyznać, że opowiadanie zrobiło na mnie bardzo dobre wrażenie. Powiedziałbym nawet, że jest to jedna z lepszych pozycji s-f jakie miałem przyjemność czytać (a czytam gównie s-f, choć na pewno nie tyle ile bym chciał...). Ku mojemu zdziwieniu okazało się, że w przeciwieństwie do filmu jest to powieść przygodowa utrzymana w raczej lekkim tonie. Mimo to w bardzo zgrabny sposób traktuje o upodleniu przez otaczającą rzeczywistość, w głębi szlachetnych (zdaniem autorów:) jednostek ludzkich (i quasi-ludzkich ;). Przy okazji uświadamiając (jeśli ktoś nie jest jeszcze tego świadom), że najprawdopodobniej nie jesteśmy pępkiem (wszech)świata. Oczywiście możliwych interpretacji jest więcej ale to odrębny temat na dyskusję.
Domyślam się, że Tarkowski zdając sobie sprawę, że ma do czynienia z dziełem wybitnym jak zwykle postanowił uszczknąć nieco splendoru jej autorom i spaprał ich dzieło własną wizją. Wyrazistych bohaterów targanych realnymi rozterkami zastąpił więc trzema neurotykami poszukującymi odpowiedzi na pytanie którego nawet nie zadali. Strefę, niebezpieczną, pełną tajemniczych zjawisk i artefaktów o zarówno niewiadomym pochodzeniu jak i przeznaczeniu przedstawił poprzez nieużytki rolne w kolorze (poza strefą obraz w odcieniu sepii). Wciągającą, w większości wręcz dynamiczną fabułę książki zamienił na prawie dwugodzinny obraz marszu z przerwami na papierosa. Wetknął w to jeszcze scenę w melinie, przejażdżkę drezyną i wyrwaną z kontekstu kobitę palącą papierosa, matkę dziecka zdolnego zaginać szklanko-przestrzeń.
I właśnie ten film-dziecko-mutant ma mnie skłaniać do refleksji!!!
Toż to największa satyra na przekaz powieści jaką jestem w stanie sobie wyobrazić!!! ...no chyba żeby przyjąć, że film to naprawdę arcydzieło.
Najbardziej zastanawia mnie fakt uczestnictwa Strugackich w tworzeniu scenariusza do filmu. Myślę, że była to z ich strony jedynie grzeczność...
Wszyskich fanów i antyfanów zachęcam do lektury "Pikniku..."!!!
Swoją drogą jestem ciekaw opinii ludzi znających zarówno powieść jak i film. To znaczy co podobało się bardziej. Na razie przypominam sobie jedynie wypowiedź (bodajże Customsup-a), który wraz ze znajomymi sympatykami powieści liczył na niezłą ekranizację, a po seansie (i prawdopodobnie w jego trakcie) jedyną reakcją był opad kopary! xD ...ten negatywny oczywiście. ...czemu z resztą się nie dziwie bo zareagowałbym podobnie ;)
Ta dyskusja trwa już trzy lata. Przeczytałem zaledwie kilka wpisów, może kiedyś dokończę. Do filmu się nie przekonałeś, więc nie będę pisał "jaki-to-genialny".
Znam książkę Strugackich, ponadto grę "Stalker - Cień Czarnobyla". Filmu długo szukałem - obejrzałem 31 pażdziernika. Sesja do 2 w nocy. Objawienie!!!
Na szczegółową analizę relacji między powieścią a filmem nie mam obecnie czasu - wpis dokonywany w pracy. Jedno, co mnie zdziwiło, to to, że ktoś zainteresowany SF, najpewniej ambitną, nie zagustował w tym filmie. Jeżeli chociaż 10% produkcji SF byłoby na podobnym poziomie filmu Tarkowskiego, byłbym zadowolony.
No i właśnie Kolego zrobiłeś podstawowy błąd ( tak jak początkowo fani Strugackich) automatycznie kojarząc film Stalker z gatunkiem SF albo lepiej może SCI-FI poprzez samo słowo "stalker". Film można zaliczyć do gatunku dramatu: obyczajowego, psychologicznego lub społecznego (chociaż mnie bardziej ten film kojarzy się z gatunkiem pseudointelektualna ramota). Jednak z gatunkiem SCI-FI sensu stricto ani nawet w jednym procencie film Tarkowskiego nie ma absolutnie nic wspólnego. Ani w warstwie dialogowej, ani scenariuszowej czy też scenograficznej chociażby (o pomyśle nie wspominając przez grzeczność). Bo jazdy drezyną lub upierdliwie długiego przedzierania się bohaterów przez zagony chwastów nie można przyporządkować nawet na siłę do atrybutów SCI-FI. To, że film bedzie miał tytuł na przykład "Pawian" nie znaczy, że jest on z gatunku przyrodniczego. To że Tarkowski wykorzystał słowo Stalker nie ma absolutnie związku ani z treścią książki (z której to słowo zostało podebrane) ani z bohaterem tejże książki. A książka jest właśnie zaliczana do nurtu SCI-FI w literaturze.I raczej nie mainstreamowego.
I na koniec: gdyby jak piszesz chociaż 10% produkcji SF byłoby na poziomie fimu Tarkowskiego to te 10% nigdy nie zostałoby uznane za SF, a byc może stworzono by nowy gatunek...powiedzmy TS czyli TarkowSzczyzna :-)
Pozdrawiam
Żadnego automatyzmu w moim "skojarzeniu" filmu Tarkowskiego z fantastyką naukową nie ma. Poczytaj wypowiedzi reżysera. Przejrzyj opracowania, prace magisterskie, doktoraty. Acz w jednym masz rację, nie trzeba interpretować tego filmu tylko i wyłącznie przez przynależność do gatunku SF - znajdziesz też opracowania, w których nie wspomina się o związkach z SF (wtedy: "Film można zaliczyć do gatunku dramatu: obyczajowego, psychologicznego lub społecznego"). Tak dziś odczytuje się np. Lema - nie jako pisarza fantastycznonaukowego, a po prostu jako pisarza bądź nawet filozofa (polecam monograficzny numer "Przeglądu Filozoficzno-Literackiego"). Ci, którzy o nim piszą, często nawet nie znają historii SF.
Nie SCI-FI, lecz SF. Jeżeli się myli te skróty, nie dziwi mnie, że się science fiction nie rozpoznaje. Między oboma istnieje istotna różnica - m. in. jakościowa. Powieść Strugackich to nie SCI-FI, lecz SF.
Nie wdaję się dziś w dyskusję, bo nie mam możliwości. W każdym razie, to nie tak jak piszesz. Niestety, nieumiejętność rozpoznania stylistyki i specyfiki SF jest nagminna. Cóż, jak ludzie zobaczą badziewie kwalifikowane jako SCI-FI, to potem automatycznie wydaje im się, że ambitne kino lub ambitna literatura wyklucza SF.
Tak, "jazdy drezyną lub upierdliwie długiego przedzierania się bohaterów przez zagony chwastów nie można przyporządkować nawet na siłę do atrybutów SCI-FI". Można natomiast do SF. Najwyraźniej dość pobieżnie znasz ten gatunek, stąd problemy z dostrzeżeniem przynajmniej 1% związku z SF.
Złośliwości pod adresem Tarkowskiego nie komentuję. Według mnie jest jednym z najistotniejszych twórców w dziejach kinematografii.
SCI-FI science-fiction czyli fantastyka naukowa czyli SF. Jak sie zwał tak się zwał. Urabianie dziesiątków kategorii i subkategorii jest co nieco bezsensowne.U schyłku lat osiemdziesiątych kombinowano w tym temacie do obrzydzenia. A SF to SF i już. Niektórzy mówią SCi-FI.
Swoja przygodę z literatura zacząłem od Lema właśnie: Astronauci, Solaris (na tamten mój wiek za trudna co nieco), Powrót z gwiazd i wiele innych. Potem Strugaccy. Twórczośc Lema zaklasyfikowano do SF bo tak było najłaatwiej, a poza tym w swoim dorobku pozycji z tego gatunku miał przeważająca większość. Potem Lem "podryfował" w kierunku filozofii choćby. W poźniejszych latach często irytował się na zaszufladkowanie go jako Autora to grona pisarzy SF. Z jakichś jemu tylko znanych powodów odżegnywał się od wizerunku guru SF za jakiego go wielu uważało. Chodziły plotki, że takie stanowwisko Lema podyktowane jest innymi znowu plotkami jakoby był typowany do literackiego Nobla. A powiązania z SF stanowilyby przeszkode ponieważ ten gatunek literatury raczej przez lietracki establishment był traktowany jako swoiste disco-polo. Podobnie jak kryminały czy powieści detektywistyczne.
"jazdy drezyną lub upierdliwie długiego przedzierania się bohaterów przez zagony chwastów" nie mozna przyporzadkowac do SF ani niczego zbieżnego z tym gatunkiem choćby sie człowiek bardzo starał. Stalker może być uznany za swoista fantazję polityczno-społeczną ale nie naukową. Może podchodzę do tematu ortodoksyjnie ale zdania jakoś zmienić nie moge w tym temacie.
A ambitny Tarkowski zabrał sie za ambitne dzieło Lema, Solaris i też je sknocił. To oczywiscie moja opinia i wolno sie z nią nie zgadzać :-)
A tak na marginesie: co to jest ambitne kino? Mówiąc szczerze dość często te określenie jakoś kojarzy mi się z ludźmi, którzy uzywając tego "hasła-wytrycha" chcą podbudowac własną wartość poprzez artykuowanie ochów i achów dla totalnie niezrozumialych gniotów filmowych lub literackich by tym samym w środowisku w którym sie obracają uzyskac miano intelektualistów "którzy pojmują więcej i wspinają się na wyżyny" (nieważne jakie) od tych maluczkich dookoła.
Pozdrawiam :-)
Za takie stwierdzenie zostaniesz wywieziony drezyną w zagajnik chwastów przez fanow Andrieja Mistrza Tarkowskiego gdzie przez kolejne dwadzieścia lat bedziesz musiał ogladać filmy francuskiej "nowej fali":-)
A tak w ogóle to przyglądaliście się kiedyś plakatowi do tego filmu?!
Ta mina mnie rozbraja! xD To jest chyba wizualizacja typowej reakcji widza po projekcji Stalkera! xD
...aha! Jeśli chodzi o Lema i SF (bądź Sci-Fi, bo też nie rozróżniam). Sęk w tym, iż chcąc mądrze dywagować na temat egzystencji wszechrzeczy, nie sposób robić tego nie podpierać się aktualną wiedzą naukową i prognozowaniem. Dlatego właśnie obszary literackie w których obracał się pisarz, uważam za najbardziej adekwatne do problematyki jaką poruszał. Najłatwiej (<- podkreślam) wrzucić to do worka z napisem "SF/Sci-Fi", razem z literacką miernotą o strzelających do obcych robotach. Nie oszukujmy się jednak, iż każdy kto w ten sposób postrzega ten gatunek nie ma o nim pojęcia. Dla mnie oczywiste jest, że to właśnie w SF można poruszyć najdalsze horyzonty myślowe, gdyż nie krępuje on wizji autora w żaden sposób. Dlatego jeśli coś czytam to staram się wybierać klasyków właśnie tego gatunku. Inne gatunki mogą dostarczyć w (moim mniemaniu), ciekawych obserwacji i wiedzy, co najwyżej z dziedziny psychologii. Mimo to irytację Lema raczej rozumiem. To co pisał wykraczało bowiem nawet poza ramy SF pojmowanego w przedstawiony wyżej sposób (choć jednocześnie było mu najbliższe). Był Lem bowiem człowiekiem o tak ogromnej wiedzy, intelekcie i zdolności predykcji, że nazywanie go humanistą, poetą, filozofem, kosmologiem, futurologiem, i jakkolwiek jeszcze na pewno będzie adekwatne.
...yyyy! Trochę się zapędziłem i zgubiłem wątek. =P W każdym razie film Stalker ma się do prawdziwego SF, jak Michael Jackson do zmywania garów.
Ps. Czy dobrze się domyślam, wg. Ciebie Marscorpio, SF od Sci-Fi różni się właśnie ambicją? Czyli Sci-Fi to "Star Trek", a SF o np. "Ubik".
No właśnie... Lem był humanistą i człowiekiem o giętkim umyśle i interdyscyplinarnej wiedzy, której brakowało zdecydowanej wiekszości autorów z "worka SF". Sczególnie tych amerykańskich, do których twórczości dość prześmiewczo ustosunkował się Lem bodjaże w dziełku "Fantastyka i futurologia".Lem traktował swoja twórczość poważnie i starał sie by niosła coś więcej niż głupowate przygody kosmicznych bohaterów, którzy na przykład przenosząc się z jednej galaktyki do drugiej swoje klamoty, za nim wsadzili je do super-inter-hiper-galaktycnego krążownika nadprzestrzennego, pakowali je w paczki obwiązane sznurkiem.
Gdy byłem młodym Padawanem czyli gdzieś za czasów Mieszka I też na siłe katalogowałem książki według tych durnych podziałów..SF, fantasy, literatura tak, śmaka i owaka... A literatura czy film jest po prostu albo dobra albo zła. I tyle.
Pozdrawiam :-)
Odpowiadam Wam obu jednocześnie.
1. "SCI-FI science-fiction czyli fantastyka naukowa czyli SF".
Nie, nie wszystko jedno. Rozumiem, nomenklatura SCI-FI upowszechniła się w Sieci, niemniej nie została wymyślona jako synonim SF. Pełniła funkcję pogardliwą i ironiczną - określała te produkcje, które zamknęły się wewnątrz konwencji, trawestowały/parafrazowały ustawicznie jednakowe motywy i tematy, były pozbawione jakichkolwiek ambicji intelektualnych - ot znane z AXN SCI-FI czy SCI-FI CHANNEL. Tak, 573F, najprościej można powiedzieć, że różnica w "ambitności". Niektórzy będą wprawdzie przekonywać, jaka to "głębia" zawiera się np. w serialach "Gwiezdne wrota", "Babylon" czy nawet "Battlestar Gallactica", jednak dla mnie to tandeta (z tym, że na ten ostatni serial nawet czasem lubię popatrzeć - rozmach konfliktu z Cylonami)
2. "A tak na marginesie: co to jest ambitne kino? Mówiąc szczerze dość często te określenie jakoś kojarzy mi się z ludźmi, którzy uzywając tego "hasła-wytrycha" chcą podbudowac własną wartość poprzez artykuowanie ochów i achów dla totalnie niezrozumialych gniotów filmowych lub literackich by tym samym w środowisku w którym sie obracają uzyskać miano intelektualistów "którzy pojmują więcej i wspinają się na wyżyny" (nieważne jakie) od tych maluczkich dookoła".
Nie było moim zamiarem "wywyższać się" ani tym bardziej komukolwiek dokuczać. Najwyraźniej nie zrozumieliśmy się.
Istnieje literatura wysoka czy film artystyczny. Na przykład twórczość Musila, Brocha, Manna, Kafki, Dostojewskiego, Celine, Joyce'a, a z poetów Rilkego, Eliota, Herberta itd. Żadne dzieło SF nie dorównuje ich arcydziełom - i twierdzę tak jako sympatyk SF. Takie są obiektywne fakty, a nie subiektywna opinia estetyczna.
Jednak często ci, którzy nie gustują w SF, a w literaturze ambitnej, uważają, że SF to każdorazowo tandeta i trywialność. To przeszkadzało Lemowi - takie przeświadczenie. Gdyż bez względu na to, jak dobrą powieść by napisał i kojarzono go - automatycznie - z czymś trywialnym i tandetnym, bo były to dzieła SF. Nieprzypadkowo polscy literaturoznawcy niechętnie zajmowali się Lemem. Nie chodziło wyłącznie o jego erudycję. Trzeba było przezwyciężyć uprzedzenia.
Niektórzy wszakże, np. prof. Handke czy prof. Smuszkiewicz przekonywali, że w SF zawarty jest ogromny potencjał. Mogły powstawać znakomite dzieła. Zazwyczaj nie powstawały, ale czy ktoś zabraniał autorom pisać jedną powieść 10 lat, jak czynili to ci, którzy tworzyli dzieła ambitne (zresztą, najlepsze powstawały nawet do końca życia danego pisarza)? Ostatnio "Harmonia caelestis" Petera Esterhazy'ego!!! A tu taki King przekonuje, że zasłużył na Nobla, bo potrafi w ciągu roku 100 powieści wyprodukować.
3. Nie chodzi o to, że Lem wpierw pisał powieści SF, potem powieści nie-SF, czyli ambitną literaturę, a na końcu eseje filozoficzne. Chodzi o to, że dziś odczytuje się jego dzieła w kontekście rozważań filozoficznych, teologicznych, metafizycznych - i to dzieła SF!!! Dorośli do tego teoretycy uniwersyteccy i do ciekawych ustaleń dochodzą.
4. "[...] w SF można poruszyć najdalsze horyzonty myślowe". Jak najbardziej. Podpisuję się pod tym czym tylko mogę. Ale zazwyczaj tak nie jest. SF obumiera, dominuje SCI-FI. Bez jakiegokolwiek związku z naukami - ścisłymi, przyrodniczymi, technicznymi, ale też humanistycznymi czy społecznymi. Komercja.
Przykład z "Ubikiem" był dobry - to solidna powieść SF, wielowarstwowa, niezmiernie pobudzająca refleksję. To samo czyni Tarkowski w filmie "Stalker" - wykorzystuje pomysł SF, ale wykracza poza gatunek, bo też szuka inspiracji w tradycjach filozoficznych i metafizycznych. Ta ikoniczność i alegoryczność jest niesłychana. A przecież zachował specyfikę SF.
5. "Postuluję (od 3 lat! ;) zaliczyć film do gatunku S(y)F!"
Podziwiam inwencję językową, ale nie mogę na to przystać. Oczywiście, nikogo za takie uwagi nie będę taczkami do Gułagu wywoził. Niemniej jednak wydaje mi się, że jesteście zbyt nieprzejednani, nadmiernie krytyczni w stosunku do Tarkowskiego. Film REWELACYJNY! A przecież ten reżyser ma na koncie także "Ofiarowanie" czy "Andrieja Rublowa", więc epitet "TarkowSzczyzna" chyba tu nie pasuje (jeśli mam go odczytywać pejoratywnie, tak zrozumiałem).
6. "Ta mina mnie rozbraja!"
Fakt, plakat jest fatalny. Ale zwracam uwagę na to, że obecnie inna okładka na dvd funkcjonuje.
7. W ogóle to dużo można by napisać, ale z tego co widzę - zapewne część już tym podobnych sformułowań czytaliście, wszak dyskusja trwa 3 lata. Zatem kończę.
Szanowny adwersarzu to odniosę się też w punktach:-)
1. Może nie doczytałes do końca mojego postu lub umknęła Ci pewna rzecz. Ja wchodziłem w fazę zaiteresowania science-fiction we wczesnych latach siedemdziesiątych. Wtedy ja i moi równieśnicy używaliśmy takiego właśnie określenia, które w skrócie brzmiało SCI-FI. Potem dopiero nastał termin fantastyka naukowa. To nie zostało wymyślone jako synonim w sieci bo wtedy sieci nie było. Choć była sieć telefoniczna i energetyczna:-)AXN i podobnych obsmarkanych reklamami gównotworów nie było. A to, że teraz ktoś sobie wycudaczył, że SCI-FI to pogardliwe okreslenie dla badziewia wylewającego się z telewizora to już inna inszość. To troche tak jak z dyskusją na moto-serwisach w temacie czy "beema" jest pogardliwym określeniem samochdu marki BMW, a "beemwica" lub beemwucha" określeniem dodającym splendoru owej marce.Więc pozostanę przy SCI-FI od angielskiego science-fiction i naszego, krajowego ometkowania czyli: fantastyka-naukowa. A idac dalej jest po prostu SCI-FI gówniane i SCi-FI dobre. I tyle:-)A na marginesie, mnie, kościanemu dziadkowi Babilon V też sie podobał.Choć wychowałem się na serialu "Cosmos 1999". To dopiero była tandeta!Choć serial Geminus bił w owych latach wszelkie rekordy durnoty i szajsu.
2.Nie piłem tym tekstem do Ciebie lecz do pewnego zjawiska w ogólności, które często się spotyka wśród ludzi chcących zabrylować w środowisku. Dotyczy też to na przykład krytyków literackich i filmowych, którzy częstokroć nie rozumiejąc co za przeproszeniem twórca ten lub inny chciał powiedzieć (głównie nic nie chciał powiedzieć bo albo wczesniej miał delirium albo dostal kase, którą trzeba było na coś wydac, a pomysłu nie była), opowiadali bajduły naszpikowane nowomową tak by nikt ich nie zrozumiał. W ten sposób budowali wokół siebie mir "wszystkowiedów" intelekualnych. Pamiętam takie właśnie rozprawy tychże mądrali w temacie chociażby wspomnianej przez mnie "nowej fali" i Trzciej części nocy.
To, że wielu uważa SCI-FI za tandetę to niestety fakt. I nic na to sie nie da poradzić. Generalnie ten gatunek od samego początku był uważany za domenę niespełnionych pisarzy czytaj:tandeciarzy i literatów-amatorów. I żeby nie być gołosłownym to faktem jest, iz na ten typ literatury gdy stała się modna (przynosiła kasę) przerzucały się całe stada grafomanów klepiącyh do gazet krótkie opowiadanka kryminalne i inne komiksowo-podobne twory (nie uwłaczajac komiksom). I znowu powiem, że za moich szczeniecych lat przyznanie się do czytania SCI-FI wywoływało uśmiech politowania. Na nic się zdawaly teksty: poczytaj Lema to może pojmiesz, że to dobra literatura. Odpowiedź? Eee...jakieś tam pierdy o kosmitach...
3. Na to żeby twórczość Lema odczytywać inaczej niż to kiedyś bywało Lem ciężko pracował. I chyba sie opłaciło bo wreszcie dostrzeżono włąśnie tą wielowarstwowość w jego dziełach.
4.SCI-FI nie obumiera. Jest jej tak jak wszystkiego we współczesnym świecie za dużo. Cięzko dokopać się do czegoś wartośiowego. Kupisz jakis polecany przez krytków czy recenzentów film czy książke i najczęściej okaże się on badziewiem. No bo krytyk musi zarobic i poleci to za co dostał w łapę. Jednak dobre pozycje z czasem zajmą swoje miejsce. Gówniane odpłyna w niebyt albo w odbyt czytelniczo-kinomaniaczy:-)
Wracajac do Tarkowskiego to pewnie jestem nieprzejednany:-) Próbowałem przez ten film przebrnąć parę miesięcy teu. Przebrnąłem. I nadal podtrzymuję opinię, że jest to mało porywajace filmidło skrojone pod pewna sytuację w danycm ZSRR. I nic więcej. Może poza ekscytującą jazde drezyną :-)
Pozdrawiam:-)
Zastanawia mnie, jak to możliwe, że używaliście skrótu, który nie został poświadczony w żadnym ze znanych mi opracowań, encyklopedii, leksykonów, słowników itd. Przynajmniej do lat 80-tych, może nawet 90-tych.
Zobacz hasło science fiction w “The Reader’s Encyklopedia of American Literature” i w “The Oxford Companion to American Literature“, wydania z lat 1950-1980 (późniejszych nie przeglądałem). W obu stosowany skrót SF.
Dalej, weź dowolny, nawet niedawno wydany słownik angielsko-polski. Zobacz tabelę COMMON ABBREVIATIONS (popularne skróty). Przeczytasz tam: SF - Science Fiction. Sprawdziłem w czterech.
Wreszcie przejrzyj monumentalną “The Encyclopedia of Science Fiction“, gdzie redaktorzy: John Clute i Peter Nicholls, zajmujący się czystą, “gatunkową science fiction”, każdorazowo używają ang. skrótu “genre SF”.
Mógłbym podać pięciokrotnie więcej anglojęzycznych źródeł. Zamiast tego przypominam, że nie piszemy “hard Sci-Fi”, a “hard SF”. Po prostu - w tym pierwszym przypadku byłby to antonim (co prawda w tym drugim powinna to być tautologia, a niestety nie jest).
Na gruncie polskim posługujemy się skrótem SF lub sf (co tylko częściowo bardziej zgodne z naszą ortografią). Tłumaczymy to jako fantastyka naukowa (nie bez zastrzeżeń, ale przyjęło się).
W każdej wydanej w języku polskim antologii stosowana jest pisownia SF/sf. Taką pisownię preferują bądź preferowali redaktorzy wszystkich ukazujących się w naszym kraju pism, poświęconych fantastyce naukowej. Możesz to sprawdzić, wymieniam najważniejsze: “Fantastyka”/”Nowa Fantastyka”, “Fenix”, “Sfinks”, “Science Fiction”, “Isaac Asimov’s Science Fiction Magazine”, “Ubik”, “Hyperion” itd.
Taki skrót występuje we wszystkich zagranicznych antologiach opowiadań fantastycznonaukowych, jakie ukazały się w Polsce. Nie będę ich tu wymieniał (mógłbym podać około 150 zbiorów), wskażę jedynie dwa przypadki. Pierwszy, to oczywiście wspaniała czterotomowa praca Jamesa Gunna pt. “Droga do science fiction” (tłumacz zamienia SF na sf). Drugi, to wydawana na przełomie XX i XXI wieku antologia Davida G. Hartwella “To, co najlepsze w SF” (oryginalny tytuł: “Year’s Best SF”). Przypominam też znakomitą serię książek wydanych przez wydawnictwo Alfa, właśnie w serii SF, czy serię Prószyńskiego. Ponadto podaję tytuł kanonicznej antologii tekstów teoretyczno-krytycznych, jaka ukazała się w Polsce: “Spór o SF” (Poznań 1989).
Skrótem SF posługiwali się czy posługują: Gardner Dozois, Orson Scott Card, Robert A. Henlein, Kingsley Amis, Sam Moskowitz, Michel Butor, Arthur C. Clarke, Isaac Asimov, Brian W. Aldiss, Philip K. Dick, Vera Graaf, Julij Kagarlicki, Stanisław Lem, Ben Bova, Donald A. Wollheim i dziesiątki, a nawet setki innych autorów i teoretyków (daję spokój, bo nie chce mi się wszystkich przypominać). Żaden z nich nie używa skrótu Sci-Fi (acz nie wykluczam, chociaż to wątpliwe, iż ktokolwiek z nich mógł się nim posłużyć; po prostu nigdy się z tym nie spotkałem).
Skrót SF/sf został zaaprobowany przez środowiska akademickie i uniwersyteckie w Polsce. Począwszy od najpierwotniejszych powojennych tekstów nt. temat, poprzez takich badaczy jak Ryszard Handke, Andrzej Zgorzelski, Antoni Smuszkiewicz, Andrzej Stoff, Ryszard P. Jasiński, Andrzej Niewiadowski, Jerzy Jarzębski, i wielu innych (daję spokój, bo nie chce mi się wszystkich przypominać). Żaden z nich nie używa skrótu Sci-Fi i nie posłuży się nim raczej (nasi naukowcy są dość konserwatywni), chyba że będzie miał na myśli podlejszą odmianę fantastyki pseudonaukowej - np. różne seriale (jakieś tam “Ucieczki w kosmos“, “Gwiezdne wrota” czy “Babylony“). Bo też skrót Sci-Fi bardziej odnosi się do filmu niż do literatury (chociaż i ta to zazwyczaj makulatura).
Innymi słowy, obowiązuje skrót SF, nie Sci-Fi. Nawet ci, którzy układają programy telewizyjne, to wiedzą. Chociaż często mianem sf sygnują fantazy (jak ten serial, co w piątek idzie).
W tym momencie nie przedstawię Ci genezy skrótu Sci-Fi. Musiałbym poszukać w materiałach, by podać źródło itd. Zgodnie z wymogami naukowymi. A nie chce mi się (nie dysponuję już tymi książkami, a jechać w tym celu do biblioteki w Krakowie to przesada). Wiem wszakże, czym się interesuję. Niechaj powyższe zestawienie posłuży jako skromne świadectwo. A to, co napisałem kilka dni wcześniej, w zupełności wystarcza. Niczego nie koryguję.
W każdym razie skrót Sci-Fi upowszechnił się w Sieci i zaczyna być traktowany jako synonimiczny, bądź nawet wypiera skrót SF. Popatrz na filmweb: filmy charakteryzowane są jako Sci-Fi, popatrz do Wikipedii: obowiązuje skrót Sci-Fi. Sieć zdominowała tu pisownię i przeciętnie zorientowany pasjonat fantastyki naukowej używa już skrótu Sci-Fi. W obowiązującej oficjalnie pisowni wciąż utrzymuje się skrót SF (wybierz którykolwiek periodyk uczelniany, polski bądź zagraniczny, którykolwiek krajowy leksykon bądź słownik itp.), ale powoli zanika w pisowni potocznej. Niektórym to wszystko jedno, ale ci, których pasjonowała prawdziwa SF (która niemal wymarła pod zwałami tandety), nie mogą nie przypominać: KIEDYŚ WALCZYLIŚMY O TO, BY FANTASTYKA NAUKOWA BYŁA AMBITNYM GATUNKIEM. NIESTETY, PONIEŚLIŚMY KLĘSKĘ. DZIŚ ZOSTAŁA JUŻ TYLKO KLASYKA SF I G… ZWANE SCI-FI.
Co do tej literatury współczesnej, która rzekomo marna jest, a krytycy inaczej utrzymują, to z przykrością odnotowuję, że niemądre i nierozważne rzeczy piszesz. To stały “argument” Macieja Parowskiego i redaktorów pism fantastycznych w Polsce i w USA (ot, reakcja kompleksowa - Dukaj też do niedawna narzekał, a jak dwie prestiżowe nagrody za “Lód” otrzymał, to nagle krytycy, którzy mu je przyznali, okazali się “kompetentni“). Oczywiście, ten schemat myślowy także rozpowszechnił się wśród internautów zainteresowanych Sci-Fi - wiedzą oni o współczesnej literaturze tyle, ile ja o kinie tajlandzkim. Proszę, przeczytaj chociażby wspomnianą przeze mnie i uhonorowaną wieloma nagrodami “Harmonię caelestis” Petera Esterhazego, czy coś w tym stylu. Oczywiście, wiem, że dla niektórych tego typu teksty zwyczajnie okazują się za trudne. Bo widzisz, ideały Oświecenia i Rewolucji Francuskiej to WOLNOŚĆ, RÓWNOŚĆ, BRATERSTWO. Ale jaka “równość”, skoro jeden się urodził i rachować potrafi, a drugi - nie (i żadne korepetycje biedakowi nie pomagają); skoro jeden się urodził i potrafi ze zrozumieniem przeczytać arcydzieła literatury, a inny - nie (jedynie mu science fiction zostaje i to obrazkowa najczęściej). Takie życie, taki los (jak w tytule legendarnej powieści Wasilija Grossmana, która też powstawała przez 10 lat). Stąd w fantastyce naukowej i nawet w nauce projekty genetycznego “doskonalenia” człowieka bądź cyborgizacji, które służyć mają m. in. usprawnieniu intelektualnemu, a nie wyłącznie fizycznemu. Wydaje mi się wszakże, że ktoś, kto ze zrozumieniem czytał Lema, nie powinien mieć z literaturą ambitną nieprzezwyciężalnych trudności.
Czytałem SF w młodości, wciąż jestem jej sympatykiem (od czasu do czasu poczytuję bądź podglądam jakieś filmy czy seriale), ale zawsze podkreślałem, że młodzieżowa fascynacja SF ma sens o tyle, o ile prowadzi ku arcydziełom literatury powszechnej (kto zaprzecza, że one istnieją, nie jest człowiekiem wykształconym; tylko tyle i aż tyle). Jeżeli ktoś pozostaje przy SF mimo upływających lat, a nie poszukuje literatury piękniejszej i poważniejszej… Cóż - to smutne. Takim ludziom, jeżeli to pisarze, pozostaje jedynie odgrażanie się, że “mądrzejsi są” od reszty pisarzy świata, i wzajemne przyznawanie sobie nic nieznaczących nagród, takich jak Hugo, Nebula czy Cebula (ups, tę pierwszą przyznają tzw. fani - ciekawe, rokrocznie zaledwie około 1000 respondentów w całych Stanach, a bywało i o wiele mniej). A jeśli to czytelnicy, to zazwyczaj piszą, że literatura piękna jest marniejsza i mniej poważna od science fiction, bo tylko tę drugą zrozumieć potrafią. Tymczasem komuś kompetentnemu kulturowo (tak określam tę właściwość, która umożliwiła mi wkroczenie do świata tego, co najwartościowsze i najcenniejsze w wieku około 16-18 lat) wystarczą po trzy strony “Człowieka bez właściwości” lub “W poszukiwaniu straconego czasu“, by pojąć, że obcujemy z ABSOLUTNYMI ARCYDZIEŁAMI - z dziełami życia, niedokończonymi, gdyż wysiłek autorów przerwała śmierć. Nie merkantylnym badziewiem zwanym Sci-Fi. Tylko że wpierw trzeba sprostać wyzwaniu, jakie stanowi lektura.
P. S.
Nie gniewaj się, że “Babylon” określiłem i określam jako tandetę. Trzeba rzeczy nazywać po imieniu. Ja się nie gniewam o Waszą krytykę “Stalkera” (chociaż niezasłużoną, w przeciwieństwie do moich uwag o tandetnych serialach Sci-Fi, he, he). Nawet się podśmiewałem z tego “S(y)F(u)”. A “Kosmos 1999” zmógł mnie przy 12 bodaj odcinku, aczkolwiek też się na takich serialach wychowałem. To przecież i za PRL-u puszczali w telewizji, o ile mnie pamięć nie myli.
Teraz cenię “Firefly”, “Total Recall 2070” i “Charlie Jade”. Przyznałem im nawet 9/10 w skali filmwebu. Chociaż to także bzdury, ale dobrze się patrzy.
Powtarzam - “Stalker” Tarkowskiego był dla mnie objawieniem. Dla Was to “pseudofilozoficzne gadki żuli”. Dla mnie dyskusja z najważniejszymi tekstami kultury, jakie zna ludzkość. Podziwiam sposób, w jaki reżyser wprowadza te wszystkie cytaty, kryptocytaty, aluzje, sugestie. Jak montuje z tego dzieło wybitne. Arcydzieło SF.
I rzecz ostatnia. Poniższy fragment mnie niepokoi:
"Dotyczy też to na przykład krytyków literackich i filmowych, którzy częstokroć nie rozumiejąc co za przeproszeniem twórca ten lub inny chciał powiedzieć (głównie nic nie chciał powiedzieć bo albo wczesniej miał delirium albo dostal kase, którą trzeba było na coś wydac, a pomysłu nie była), opowiadali bajduły naszpikowane nowomową tak by nikt ich nie zrozumiał. W ten sposób budowali wokół siebie mir "wszystkowiedów" intelekualnych."
Zdziwiłbyś się, jaką wiedzą dysponuje krytyk czy teoretyk zajmujący się kulturą czy literaturą. Niesłychane oczytanie. Niesłychane kompetencje. To, że ktoś nie rozpoznaje niektórych kolorów, nie oznacza, że wszyscy są daltonistami. Widzimy i rozumiemy tyle, ile wiemy. Kto nigdy nie przeczytał np. dialogów Platona skąd może wiedzieć, że jego idee są podejmowane i reinterpretowane przez artystę. Nieznajomość kontekstu uniemożliwia komunikację.
Notabene - Lem każdorazowo podkreślał, że tzw. literatura piękna/poważna to najcenniejsze dziedzictwo ludzkości. Pragnął być zaliczany do grona takich twórców, jak Mann, Kafka czy Dostojewski.
Dziękuje za rzeczowe i wyczerpujace podejście do tematu SCI-FI z Twojej strony.
Ze swojej strony mogę rzec jedynie, że absolutnie nie mam pojęcia dlaczego w moim dawnym środowisku używało się skrótu SCI-FI. Tak samo nie mam pojęcia dlaczego mniej kumaci podwórkowi czy szkolni koledzy byli w mich czasach nazywani "lamusami". Mogę tylko przypuszczać, że był to przejaw jakiejś sezonowej mody "mazewniczej". A to, że naukowo-akademicko-literackie gremia mają w tym względzie swoje własne poglądy to mówiąc równie szczerze mało ważną rzeczą jest przynajmniej dla mnie. Generalnie do kwestii katalogowania literatury, filmów i innych wytworów ludzkiej kreacji, przypisywania im takiej a nie innej nazwy, szeregowania do grup, podgrup etc. etc. mam stosunek "stosunkowy" :-). Wszystkie te boje "nazewniczo-nomenklaturowe" toczone w różnych środowiskach, a mające na celu określenie (często na siłe) czy jakiś film lub książka jest SCI-FI, fantasy, SF, a może space operą są mi całkowicie obojętne. A idąc za tym stwierdzeniem, robojętne mi są owe juz przypisane do tego czy owego nazwy, tytuły etc. etc. Rozumiem, że owe gremia muszą się czymś czasami zająć może z nudów, a może żeby w ogóle zaistnieć (nawet gdziekolwiek byle aistnieć) wiec snują dywagacje tak naprawde nikomu nie potrzebne, mnożąc byty nad potrzebę. Pamiętam nawet taką śmieszna dyskusję na któryms z POlCONÓW bodajże o tym czy "Mistrz i Małgorzat" czasem nie powinno być zaszeregowane do kategorii literatury fantasy. No cóż... jak powiedział jedne z bohaterów Pkiniku na skraju drogi, poukładac do nawet małpa potrafi.
Osobiscie zupełnie nie zwraca uwagi na "skróty". W mojej opini jest dobra literatura i film i jest zła. A czy ona jets opatrzona takim czy innym "skrótem" to jeszcze raz powtarzam: jest mi całkowicie obojetne. Tak sao jak ogromnej rzeszy pozostałych cztelników i kinomaniaków.
Nie powiedziałem, że literatura wspólczesa marna jest, a jedynie uważam, że trudno jest coś znaleźć w potoku tandety płynacej wszystkimi mozliwymi kanałami. I czasami ulega się zniechęceniu gdy sięgnie się po coś "polecanego" co jedynie okazuje się przereklamowaną szmirą.
Do krytyków mam stosunek negatywny. Może przez nabytą z wiekiem ostrożność w stosunku do słów i tresci wypowiadancyh przez ludzi. Które to treści i słowa nie maja nic wspólnego z rzeczywistością. I często owe osoby uznające się za guru tej czy innej dziedziny artystycznej kreacji robią z siebie kompletnych kretynów i to publicznie.
Nie tak znowu dawno jeden z hmmm... uznanych i szanowanych (podobno) dziennikarzy gdy tylko wrzucono go " na odcinek" władania pewna firmą o zasiegu ogólnopolskim postanowił w trybie absolutnym zakazać propagowania twórczości "serialowej" zaklamującej historię... Czyli zdjął z anteny nieśmiertelnych "Panernych". I psa przy okazji też zdjął:-)
Również czytałem fantastyke naukowa wwe wczesnej młodości i czasami z sentymentu do niektórych pozycji wracam. Do Lema, do Strugackich i paru innych. To samo się tyczy filmów. Choć te produkcje powstałe za moich szczenięcych lat (choc uznane obecnie za klasykę jak choćby "Zakazana planeta")mozna ogląać jedynie z zentymentu. Zgadzam sie z Twoim pogladem w pełni, ze literatura SCI-FI/SF czy jak by ja nie nazywać może byc jedynie pierwszym krokiem do budowania zainteresowania czytaniem w ogóle. To samo jest z filmem... najpierw sa bajeczki na dobranoc, a potem dorastamy do czegoś baerziej i bardziej wartościwego. Ale generalnie to co jest wartosciowe dala mnie, dla Ciebie lub innych ludzi to ustalamy sami. Przynajmniej ja tak robię. Cos mi sie podoba lub nie, coś do mnie trafia lub nie... A wypowiedzi krytyków, teoretyków i innych osobników tego gatunku nie maja wpływu na to. o oni nie są mną, a ja nie jestem nimi. Więc nie ma tu nic niepokojącego:)
I nie oburzam się, że Babylon nazwałes tandetą. W gruncie rzeczy wiekszośc seriali ro tandeta ze scenariuszami pisanym na kolanie w czasie rozwolnienia. Tak jak wspomniany wczesniej Cosmos 1999. Każde czasy maja swoją tandetę, na którą załużyly. Tak po prawdzie seriali SCI-FI SF nie oglądam. A nawet jak przypadkowo trafi przed moje oczy to wystarcza mi dziesięc minutby utwierdzić sie w przekonaniu, że czerwony guziczek w pilocie jest świetnym wynalazkiem:-)
Pozdrawiam :-)
Podpowiem Ci zatem, że skrót Sci-Fi wymyślili twórcy i krytycy zajmujący się SF. Chcieli się odróżniać. Dla nich to miało widać jakieś znaczenie.
Mój stosunek do krytyków, teoretyków, pracowników uniweryteckich jest dokładnie odwrotny niż Twój. Tak to jest. Dużo czytam takich prac i artykułów i według mnie one niezmiernie wzbogacają. Ale rozumiem Cię. Twoje zdroworozsądkowe podejście jest typowe dla większości ludzi.
"Pamiętam nawet taką śmieszna dyskusję na któryms z POlCONÓW bodajże o tym czy "Mistrz i Małgorzat" czasem nie powinno być zaszeregowane do kategorii literatury fantasy. No cóż..." Ubolewam z powodu tak traumatycznych doświadczeń. To rzeczywiście głupia była dyskusja.
Niemniej powtarzam - rozumiemy tyle, ile wiemy.
Klasyfikację zawdzięczamy Arystotelesowi, nie małpom.
W pełni rozumiem "chęć odróżniania się". I generalnie nie neguję takiej potrzeby tak u twórców jak i wspomagających ich w tej materii krytyków. Na pewno dla nich jest to ważna rzecz. Jednak w naszej dyskusji cały czas podkreślam, że dla mnie osobiście ważny jest ODBIÓR dzieła. Mój odbiór. Bez wstępnego "ustawiania" tegoż odbioru przez innych. Chcę smakować czyjąś twórczość przez własną percepcję, w oparciu o swoją hiearchię wartości, moje upodobania i mój gust. Nezależnie jaki ten gust by nie był.Trochę w tej dyskusji odbiegliśmy od meritum albo jak niektórzy mówią weszliśmy w "off topic". Ale idźmy dalej "off topicowo"...
Nie neguję również tego, iz czytanie opracowań krytycznych jest czymś złym lub zdecydowanie niepotrzebnym. Mówiłem to w kontekście MOJEGO odbioru takiej czy innej twórczości. Tak jak wspomniałem, biorąc do ręki książkę lub decydujac sie na zakup filmu kieruje się własnymi odczuciami, własną wiedzą, własnymi potrzebami, a nie recenzjami. Myślę, że najbardzie wzbogaca to, że dokonany wybór, przeczytana książka, obejrzany film, treścią, pomysłem, realizacją sposobem pisania powoduje, że moje zramolałe szare komórki są zmuszane do gimnastyki umysłowej. Choćby tylko tyle...
A dyskusja o "Mistrzu i Małgorzacie" była właśnie taką nieporadną próbą wywyższenia science-fiction poprzez poprzez dodanie do niej dzieła uznanego. Taka dziecinnada...
Na pewno rozumiemy tyle ile wiemy. Ale film i literatura to w głównej mierze emocje. Przynajmniej moim zdaniem. Do tego czy coś trafia w nasze gusta wiedza, na takim czy innym poziomie, nie jest rzeczą najważniejszą. Ale to kolejny "off topicowy" temat rzeka...
To, że klasyfikację można zawdzięczać Arystotelesowi to jedna sprawa, ale że małpy mogą segregować to druga :-)
A swoją drogą w swoich postach uznajesz Stalkera za racydzieło jednak nie podałeś uzasadnienia dlaczego w Twoim mniemaniu ten fim na takie miano zasługuje.
Pozdrawiam :-)
W porządku. Rozumiem chęć zaznajomienia się z dziełami literackimi i filmowymi bez "pośredników". Mnie to akurat nie przeszkadza. To znaczy te wszystkie teksty krytyczne i teoretyczne. Podam przykład - w sierpniu przeczytałem powieść Jonathana Littella pt. "Łaskawe" (1050 stron, a zajęło to tylko tydzień). Wcześniej jednak zapoznałem się z artykułami na ten temat pomieszczonymi w "Przeglądzie Politycznym" nr-y 90 i 91/92. Ani nie utrudniło, ani nie obrzydziło mi to lektury, wręcz przeciwnie. Czytałem zresztą różne recenzje, m. in. te w "Tygodniku Powszechnym". Jak różnorodne są możliwości odczytania tego utworu, na jak odmienne elementy pada nacisk interpretatorów. Dla jednych to arcydzieło, które powinni znać wszyscy - uzmysławia czym była wojna i Zagłada, dla innych - pornografia Holokaustu. Przy czym jest to pisane wnikliwie, mądrze, kompetentnie, w przeciwieństwie do wpisów na filmwebie. Chociaż i tu zdarzają się solidne dyskusje. Gdyż masz rację, niektórzy nie zajmują się tym profesjonalnie, ale naprawdę dobre rzeczy potrafią wskazać, powiązać różne informacje, itd. Chociaż wolę "Kwartalnik Filmowy".
Tak, nie uzasadniłem własnej opinii o "Stalkerze". Raz, że dyskusja ta trwa długo i jak znam filmweb, pewnie wiele argumentów już wcześniej zwolennicy podawali; nie chciałem się powtarzać, a pisać bez znajomości przebiegu całej dyskusji nie wypada. Po drugie, zajęłoby mi to trochę czasu, nie zastanawiałem się nad "zrecenzowaniem" filmu. Zamierzam to uczynić w przypadku "Harakiri" - total, choć widziałem to już ok. 20 lat temu, teraz ponowiłem seans, ale wrażenie wciąż niezapomniane i niepowtarzalne.
Co do tego, jak traktować interpretacje - myślę, że większość z nas jest ofiarami fatalnych polonistek. Nie potrafiły one nijak zainteresować dyskusjami o literaturze, jakie prowadzą eksperci. Zresztą same często ich nie znają bądź nie rozumieją. Tak, polonistki tylko kończą studia polonistyczne, a otem także przestają szukać czegoś więcej. Stąd słynne "co poeta miał na myśli". Umiejętność interpretowania, a interpretacja to coś innego. Niektórzy nie znają zasad pierwszego, a robią drugie.
"Mój odbiór. Bez wstępnego "ustawiania" tegoż odbioru przez innych." Nawet gdybyś przeczytał 100 recenzji i artykułów, to zawsze będzie prywatny, subiektywny odbiór. Co najwyżej, z recenzji nr 6 weźmiesz argument, powiążesz z innym argumentem - z recenzji 72, dodasz własny, i przedłożysz nową wykładnię dzieła. Może się okazać, żę odczytasz je tak, jak nikt dotąd - a to wzbogaca świat umysłowy: zwracamy uwagę na coś, na co nie wpadliśmy, i rozważamy to. Wszystko to umożliła pełniejsze zrozumienie świata, w którym żyjemy i człowieka/ludzi. Bo sami rozumiemy wiele, ale więcej po dyskusji z innymi - nawet jeżeli to dyskusja bierna, polegająca na czytaniu cudzych tekstów. Ciągła aktywność intelektualna. Dialektyka. Do prawdy, wiedzy dochodzimy przez rozmowę, jak uczył Sokrates. Stąd Platon pisywał dialogi. Dziś wiemy już, że każdy tekst kultury "prowadzi rozmowę" z innymi tekstami kultury. A my możemy w tym uczestniczyć, ale potrzeba stale pogłębiać wiedzę. Oczywiście, i tak na końcu okaże się, że wiem, że nic nie wiem.
No nie przesadzaj:-) Sam piszesz, ze czytasz sporo opracowań dotyczących literatury i filmu, więc zaznajomienie się z postami w tym wątku to nie jest taka znowu czasochłonna sprawa. Ja to już zrobiłem stąd i mój udział w dyskusji.
Więc sie nie leń :-) A ja nie prosiłem Ciebie o recenzje tylko o Twoje prywatne uzasadnienie miana, które przypisałeś Stalkerowi. Dla przypomnienia: Arcydzieło. Mnie chodzi o dyskusję na temat wrażeń wyniesionych z oglądania filmu, a nie pisania recenzji. Od tego jest inny dział na filmwebie.
W kwesti jak traktować interpretację? Ano myślę, że należy rzeczy interpretowac po swojemu. I polonistki nie mają tu nic do rzeczy. Raczej osobnicza chęć dotarcia do prawdy, zrozumienia siebie i własnego gustu. A także jego kształtowanie. Ale nie porzez słuchanie innych lecz poprzez pracę nad sobą. Sorry, troche do pompatycznie zabrzmiało:-)
No tak...
Przyznaję, że czuję się przez was zbesztany za swoją wypowiedź (w kwestii literatury, nie stalkera ;). No ale zasłużyłem na baty bo w źle się wyraziłem. Wiadomo, że SF nie jest Uber-alles! Zawsze chętnie liznę jakiś klasyk czy inny, ot choćby Mrożka, czy Kapuścińskiego. Wypowiadając się na temat literatury SF jako w pewnym sensie unikatowej, chodziło mi jej ?(kosmo/onto)?logiczny charakter. Najłatwiej skojarzyć mi ją z twórczością starożytnych filozofów, którzy jako pierwsi, próbowali tłumaczyć otaczającą ich rzeczywistość nie zabobonem, lecz faktem. Dziś wiadomo, że wiele z głoszonych wówczas teorii było czystą bzdurą, ale już na przykład takim atomistom należałoby postawić dziś po piwku. Podobnie jak Panu Lemowi zresztą... Nawet w zasadzie infantylne przypowiastki SF w stylu Verne'a mogą ukazywać skryte aspiracje ludzkości, czasem wyznaczając jej cele. To miałem właśnie na myśli, pisząc o najdalszych horyzontach myślowych poruszanych w SF i tego typu podniet (możliwych scenariuszy/nowatorskich punktów widzenia itp.) w niej się doszukuję.
Z drugiej strony, próbując interpretować taki "Proces" też nachodziły mnie przemyślenia dopuszczające istnienie skrajnego determinizmu wykluczającego jakąkolwiek wolną wolę i przypadkowość czegokolwiek. Czyli, "Nie ma wolności, jest tylko proces!" i tego typu myśli, nie pozwalające spokojnie żreć hamburgera. Tym tokiem idąc, również u Kafki można doszukiwać się (kosmo/onto)logicznych treści i może faktycznie razem z "M&M" powinno zaliczyć się ją do gatunku SF?! ...jeśli tak to pewnie i film "Stalker", choć on akurat do żadnych głębszych przemyśleń mnie nie doprowadził. Sen miałem głęboki i chęć na kilka głębszych.
Zabawę w nomenklaturę pozostawiam ludziom, biorącym za to kasę. Widać bowiem, że ciężka to "praca", rzekłbym syzyfowa. Potrafię zrozumieć Twoje (marscorpio) do niej przywiązanie, bo fakt, jeśli jednakowo między stronami pojęta to może ułatwić komunikację. Ale jak wynika z Waszej (wiadomo vs. wiadomo) rozmowy o takie jednakowe pojęcie dość trudno.
Komentując przytoczone ze słowników definicje. Nie można twierdzić, że przed jego formalnym zdefiniowaniem, określenie "Sci-Fi" nie istniało. Pokaż mi słownik w którym widnieje wpis: "Trąfel - pogardliwie o człowieku".
Aha! Chcę się też odnieść do stwierdzenia "Rozumiemy tyle ile wiemy". Chodziło zapewne o odniesienie do twierdzenia z teorii informacji głoszącego (o ile pamiętam), że ilość informacji jaką jesteśmy w stanie uzyskać (przez co dodać do wiedzy) z przekazu zależna jest od już posiadanej przez nas wiedzy. Nie musi to jednak znaczyć, że każdy kto obejrzał stalkera i nic z niego nie wyniósł musi mieć niedostatki wiedzy. Możliwe przecież, że to przekaz nie zawierał jej nowych pokładów! =P
Skoro czytasz Kafkę, Kapuścińskiego i Mrożka, jesteś rozgrzeszony, he, he. Pisałem bardziej ogólnie, niekoniecznie adresowałem te uwagi do Ciebie, ale to bez znaczenia.
Moja raczej negatywna opinia o SF wynika z tego, że uważam tę literaturę za "literaturę niewykorzystanych szans". Bo nie powątpiewam, że można zrobić arcydzieło, które z jednej strony należy do SF, a z drugiej - można je postawić obok najwbitniejszych dzieł literatury powszechnej. Tylko że zbyt rzadko to się zdarza, definitywnie za rzadko, niemal w ogóle. Gdyż nawet Lemowi można postawić różne zarzuty.
Istotą filozofii, przynajmniej u początków, jest "zdziwienie", a istotą SF "zadziwienie". Czyli jest coś podobnego. I czaem, oczywiście rzadko, filozoficzna tematyka.
">Stalker< [...] do żadnych głębszych przemyśleń mnie nie doprowadził". To właśnie mnie zastanawia. Wspominasz o "Ubiku". Przecież ta powieść Dicka i film Tarkowskiego powstały "w podobny sposób", o ile mogę to tak niezręcznie wyrazić.
Czytałem "Ubika" w wieku 18 lat - zachwyt. Ponowiłem lekturę 10 lat później - totalne rozczarowanie tą tandetą. Czyżbym się postarzał, wydoroślał? Nie. Zająłem się utworem na poważnie - i ustaliłem, w jakich "wymiarach" oddziałuje on na odbiorcę i skąd to wrażenie "totlności", skąd pierwotny zachwyt itd. Bo można ustalić "rejestry", w jakich dzieło oddziałuje na czytelnika - oczywiście "czytelnika modelowego", jak go Umberto Eco nazywa.
Wydaje mi się, że te "rejestry", w zakresie których przekaz funkcjonuje, w przypadku "Ubika" i "Stalkera" są w pewnym sensie tożsame - z tym że Tarkowski jest poważniejszy, solidniej wykształcony (acz chyba nie bardziej oczytany niż Dick), bardziej racjonalny w doborze środków wyrazu (Amerykanin sam zastrzegał, że "Ubik" pochodzi "wprost z podświadomości", co oczywiście jest przesadą, ale po części tłumaczy metodę artystyczną).
Stąd moje początkowe zdziwienie - że film Cię nie przekonał, że nie oddziałał na Ciebie. Ale może "nie masz słuchu" (jak mawia Habermas) do pewnych zagadnien. le i tu problem - wszak "Proces" na Ciebie podziałał. Cóż, nie potrafię tego zrozumieć. A chciałbym. Nie wiem notabene, czy Wy przekonywaliście, dlaczego to film "słaby" - nie czytałem zdecydowanej większości wpisów.
Co do skrótów i neologizmów - jedynie w niewielkim stopniu masz rację. Owszem, niektóre zjawiska językowe są tak rzadkie i tak nowe, że nie zostały odnotowane w słownikach itp. Ale, jeżeli się utrzymają, zostaną odnotowane. Przecież za coś tym językoznawcom płacą, do czegoś "są potrzebni", by nawiązać do wypowiedzi Twojego znajomego. Przeczytaj np. "Łaskawe" - nawet Niemcy wysyłali na front wschodni lingwistów, by wszystkie tamtejsze języki i dialekty przebadać. Jeżeli ktoś celowo używał skrótu Sci-Fi, to zostało to w końcu odnotowane. Tak, dziś znajdziesz już o tym informację. Skrót się przyjął i upowszechnił.
Masz rację, to w pewnym sensie bez znaczenie (i mordęga). Ale, co słusznie zauważasz, ułatwia komunikację. Nawet u nas, w Polsce, iszarze fantastycznonaukowi nie chcą być raczej identyfikowani ze Sci-Fi, a bardziej z SF. O ile oczywiście są ambitni. Chociaż różnie się w tej kwestii wypowiadają (znów musiałbym sporządzić listą, a już muszę kończyć).
Ostatnia sprawa. "Nie musi to jednak znaczyć, że każdy kto obejrzał stalkera i nic z niego nie wyniósł musi mieć niedostatki wiedzy. Możliwe przecież, że to przekaz nie zawierał jej nowych pokładów!" Masz, cholera, rację. Dużo racji. Chociaż zazwyczaj brak kompetancji kulturowych uniemożliwia zrozumienie komunikatu. Popatrz na "Panny z Wilka" Wajdy. Ilu odborców odczytuje aluzje mitologiczne?
Ale, powtarzam, masz rację. Mnie onegdaj "Siódma pieczęć" Bergmana wydała się "popłuczynami" po egzstencjalizmie, średniowiecznych poematach itd. Do dziś nie jestem zachwycony dziełem, chociaż przekonałem się przynajmniej do roboty reżysera. Majstersztyk.
Dlatego wciąż utrzymuję, że wiedza jest niezbędna - czynna wiedza. Ale, oczywiście, nie wystarcza. Jest więcej uwarunkowań. Ot, tak, uwaga pisaa w pośpiechu, jak wszystko chyba na filmwebie. Posługujemy się różnymi "skrótami myślowymi" i "schematami".
"Czytałem "Ubika" w wieku 18 lat - zachwyt. Ponowiłem lekturę 10 lat później"...Podpisuję sie obiema rękami i nogami. Dokładnie doświadczyłem tych samych wrażeń w zbliżonych okresach życia.
Cóż, od początku nie zamierzałem przekonywać o tym, że arcydzieło jest arcydziełem. Przypominam pierwszy wpis do autora tematu: "Do filmu się nie przekonałeś, więc nie będę pisał >jaki-to-genialny<".
Dwukrotnie stwierdziłem, że dla mnie "Stalker" jest niczym OBJAWIENIE. To powinno wystarczyć.
Niemniej jednak jestem gotowy podjąć wyzwanie. Chociaż rzadko kiedy udaje się kogoś przekonać, że acydzieło to arcydzieło (spróbuj z płytą "Kind of Blue" Davisa, z powieścią "Człowiek bez właściwości" Musila, czy spróbuj z freskami Michała Anioła z Kaplicy sykstyńskiej - dopiero nedawno czytałem dyskusję, w której znaleźli się rzecznicy poglądu, że to "badziewie").
Uczynię niemożliwe i niewyobrażalne, wszakże pod jednym warunkiem. Odpowiesz na trzy pytania z zakresu rozumienia filmu. Jeżeli odpowiedzi mnie usatysfakcjonują, poświecę czas i napiszę, co i dlaczego myślę o filmie.
I nie potrzebuję czytać pozostałych wpisów. Być może popełnię nietakt i powtórzę czyjąś kwestię, ale nie wydaje mi się, by tak było. A jeśli nawet... cóż, nic przecież w tym nagannego, że ktoś podobnie poukładał elementy i odczytał dzieło.
Usiłowałem zadośćuczynić Tojej prośbie. Próbowałem zapoznać się z całością dyskusji. Przerwałem po pierwszej stronie. Nici z mojej dialektyki. Nie znęcaj się nade mną za to. Żyjemy czasem ideałami.
Cóż, tak jak myślałem, nie warto. Notabene dobrze, że autora tematu poznałem tylko z odpowiedzi, których mi udzielił. Inaczej nie miałbym o nim najlepszego zdania - byłbym "uprzedzony" do kolego 5cośtamdalej.
CYTAT 1:
"W zasadzie to mój komentarz będzie krótki... Spróbuj się w takim razie nażreć tymi dziełami sztuki! Pierdolenie takie, że głowa boli! Ciekawe czy gdyby cały cholerny tarkowski nie miał pełnego brzuszka to myślałby o robieniu filmów! Wielki artysta! ...raczej zwykły nierób! (mógłbym tak dłużej ale za bardzo mi ciśnienie skacze...)"
Cóż, codziennie za wielkie pieniądze powstają tony gówna w dziesiątkach wytwórni filmowych, a szmal za to gówno zasila konta producentów, aktorów i reżyserów, którzy jakoś wyrzutów sumienia z tego powodu nie mają. To jakoś koledze nie przeszkadza, a kiedy czasem zdarza się, że ktoś tworzy dzieło ambitne, cóż... czytaj wyżej cytat 1.
CYTAT 2:
"Po pierwsze twoja płeć nie ma dla mnie żadnego znaczenia... Chcą równouprawnienia będą je miały ;)
Po drugie nie pozostaje mi nic innego jak tylko przyznać, że zajebisty jesteś! Tak zajebisty jak wszyscy studenci/wykładowcy filozofii z którymi miałem w życiu do czynienia. Aż promienieli mądrością... Prawie tak samo jak film! Hehe..."
Czy nie mówiłem, że wszyscy (niemal) jesteśmy ofiarami nieudolnych polonistek i w ogóle nieudolnych nauczycieli, profesorów, wykładowców. Ale ty, customsup, musiałeś się posprzeczać, poprotestować itd.
Co do pytań. Wpierw pierwsze, gdyż mam tylko 15 minut.
Aluzję do czego stanowią obie sceny w barze oraz scena przejazdu drezyną? Odpowiedź znajdziesz w gabinecie K. Kelvina na stacji kosmicznej Solaris. Notabene - dlaczego wygląda z osmolonego plakatu?
No proszę Cię... Przedstawiłeś (i chyba zrozumiałeś) moją wypowiedź jako zupełnie oderwaną od kontekstu (czyli w zasadzie, chyba jej nie zrozumiałeś). Przecież ten tekst był komentarzem do stwierdzeń, że: "W każdym razie, cała ta pańska technologia te wszystkie piece, koła i inny szmelc zostały wymyślone po to,żeby mniej pracować i więcej jeść." i "Przeznaczeniem ludzkości jest tworzyć dzieła sztuki. W przeciwieństwie do innych działań ludzkich, to jest niesamolubne.". W moim mniemaniu to przekonanie jest... W zasadzie to już wiadomo.
Co do rzekomych "ofiar polonistów". Jeśli zdarzy mi się nie hlójstfo językowe to jest ono tylko i wyłącznie moją winą!
Poza tym, zrobię coś czego nie lubię, czyli skomentuję twoją posatwę. Ilość przytaczanych przez Ciebie odwołań i spostrzeżeń czyni, iż s p r a w i a s z w r a ż e n i e, osoby kompetentnej i świadomej swoich wypowiedzi. Choć mam duży dystans do ludzi, którzy nadużywają cytatów, z d a j e s z s i ę być wiarygodnym rozmówcą. Zastanawia mnie jednak sposób w jaki podchodzisz do dyskusji. Pytanie co chcesz przez nią osiągnąć? Arbitralny ton twoich wypowiedzi nie wskazuje na to żebyś mógł zmienić zdanie na temat czegokolwiek. Jeśli więc chcesz przekonać np. moją skromną osobę o mojej niewiedzy to daremny twój trud, bo jestem w pełni świadom swoich braków. Mało tego! Jestem w pełni świadom twoich braków i osobiście chciałbym, żebyś też był ich świadom! Możesz to uznać za mój cel dyskusji.
Trochę bawi mnie też sposób w jaki próbujesz zdyskredytować moją osobę. Najpierw wielkodusznie przyznajesz, że udało mi się obronić w twoich zacnych oczach, po czym odnosisz się do mojej skromnej osoby per "cośtam"! xD Wiesz... Nieodwzajemnianie szacunku dla rozmówcy jest Ciebie niegodne!
Do tego te pytania... Pozwól, że sam spróbuję na nie odpowiedzieć a nawet jedno zadać.
Odpowiedzi:
Scena w barze >> Przedstawiona w filmie scena w barze nawiązuje do jednej z licznych scen w barze występujących w powieści.
Przejażdżka drezyną >> Scena przejażdżki drezyną była nawiązaniem do podróży, do sterefy występującej w powieści, przy czym ograniczony budżet filmu uniemożliwił wynajęcie helikoptera. ...albo nie! Była to symboliczna metafora dodatniego sprzężenia zwrotnego występującego między człowiekiem a techniką. Za sprawą ludzkiego wysiłku biegnie ona (ewoluuje)wraz z człowiekiem pewnym torem w nieznane (strefa!). Bierze ona (technika) przy tym ludzkość na swoje barki stając się nieodzownym elementem tej wspaniałej podróży!
STALKER OTWORZYŁ MI OCZY!!!
Moje pytanie:
Co (symbolizowała/do czego była odniesieniem) drogowa sygnalizacja świetlna w serialu "Twin Peaks"?
Odpowiedź, można chyba dość łatwo wygrzebać, a uważam ją za kluczową w (ewentualnej) dalszej dyskusji.
Ps. Dla każdego "idealisty" mam pewną sugestię. Jeśli chcesz zmienić świat na lepszy to zacznij od siebie.
Jest w pewnym filmie pewna scena, która idealnie obrazuje moim zdaniem fakt, że nawet kompletny bałwan może rozumować nie gorzej niż człowiek uczony.
Lubisz sztukę i zagadki więc może będziesz miał zagwozdkę do rozwikłania :)
Właśnie przepadła moja odpowiedź. Pół godziny szlag trafił. Proszę o cierpliwość, pamiętam o Was.
Jeszcze jedno. Obie Wasze odpowiedzi na moje pytanie są błędne lub nie na temat. Zanim podam właściwą, możecie poprawić własne.
"Była to symboliczna metafora dodatniego sprzężenia zwrotnego występującego między człowiekiem a techniką. Za sprawą ludzkiego wysiłku biegnie ona (ewoluuje)wraz z człowiekiem pewnym torem w nieznane (strefa!). Bierze ona (technika) przy tym ludzkość na swoje barki stając się nieodzownym elementem tej wspaniałej podróży!"
:-))))))))) Chylę czoła !!!!
Drezyna jako symbol eolucji technicznej!! Świetne:-)To fakt, że jedynie drezyną można wyruszyć w nieznane. Inne środki lokomocji już tak wyewoluowały iż mają ograniczenia w postaci przypisanych im rozkładów jazdy... W Stalkerze była to przysłowiowa "drezyna wolności":-))
Do 573F! Proszę, przeczytaj uważnie.
Przepraszam za stwierdzenie "5cośtamdalej". Nie było moim zamiarem obrażanie Cię. Wydawało mi się to zabawne, tak jak Twój "S(y)F". Ale fakt, można to było zrozumieć jako przejaw lekceważenia, tym bardziej że w niedobrym miejscu to padło. Cóż, odpisuję w pracy, mam tylko 15-30 minut (w zalezności od przerwy). Komputer działa fatalnie, zawiesza się, wpisy przepadają. Otworzenie nowego okna jest za każdym razem ryzykowne - dwa razy mi się udało, kiedy Cię cytowałem, a ponieważ zapomniałem jak się "zwiesz", więc w pośpiechu, który złym doradcą bywa, napisałem co napisałem. To tyle.
Nie obwiniaj mnie za własne wypowiedzi. Zacytowałem je wiernie. TO TWOJE SŁOWA. Bez względu na okoliczności, zdanie "Ciekawe czy gdyby cały cholerny tarkowski nie miał pełnego brzuszka to myślałby o robieniu filmów! Wielki artysta! ...raczej zwykły nierób!" jest niedorzeczne, a nawet haniebne. Tobie ciśnienie poskoczyło, jak to pisałeś, ja się rozgniewałem, gdy to czytałem.
Czytaj uważnie to, co piszę wyżej: "Nieznajomość kontekstu uniemożliwia komunikację". Jednak żadna sytuacja komunikacyjna nie usprawiedliwia takich wypowiedzi jak Twoja sprzed lat (to też trzeba mieć na uwadze)! Wiedziałem, że postawisz mi taki zarzut - wyrwanie z kontekstu - bo spodziwałem się Twojej reakcji. Cokolwiek napiszesz, przypominam - komentuję Twoje własne słowa.
Nie samym chlebem żyje człowiek. Niektórzy potrzebują takich ludzi jak Tarkowski i takich dzieł, jakie tworzą. Jean Amery przeżył Zagładę. Wspomina, że w obozie cała sztuka, literatura i filozofia okazują się bezużyteczne. Ale ledwo stamtąd wyszedł - w sztuce, literaturze i filozofii szukał "pocieszenia" i "zapomnienia". Ale to też bez znaczenia - nie powinienem tłumaczyć, że można krytykować dzieło sztuki, ale NIE MOŻNA podważać potrzeby istnienia dzieł sztuki. Wtedy dyskusja się kończy. I stawianie takich zarzutów atryście, o którym nie wie się niemal nic, jest wyjątkowo perfidne.
Zarzucasz mi, że nie uwzględniam kontekstu w tym, co piszę. Czynisz to samo. To, co napisałem, wynikało z tego, że custumsup nalegał, abym zapoznał się z całością dyskusji. Wpierw odmówiłem, potem, by Was uszanować, spróbowałem. Wytrzymałem do pierwszej wypowiedzi strony 2 - czyli Twojej.
Co do tych "ofiar polonistek"... Nie insynuowałem, że jesteś niedorobiony czy coś w tym stylu. Chodziło mi o to, że żywimy uprzedzenia do ekspertów, krytyków, profesorów, nauczycieli, wykładowców itp. Że niedostatecznie uważnie przysłuchujemy się ich wywodom czy też nieuważnie czytamy ich prace. I pisałem, że wynika to stąd, że nie stali się dla nas MISTRZAMI, że często nas rozczarowywali brakiem entuzjazmu, pasji, niekiedy nawet niedbalstwem czy niekompetencją. To też był fragment dyskusji z custumsupem. Twoją wypowiedź potraktowałem jako przykład - że mam rację. Nie zamierzałem Cię nijak "degradować". Czytaj uważnie - pisałem "wszyscy jesteśmy ofiarami..." a nie że 537F jest "ofiarą". Cóż, zwalczaj własne demony, ale bezpodstawnie nie obwiniaj mnie o to, że je wyzwalam.
Co do moich pytań - to była umowa z custumsupem. On odpowiada na trzy pytania, ja piszę tekst argumentacyjny nt. ""Stalker" to arcydzieło, które jest arcydziełem". Podejmujesz się udzielania odpowiedzi, o które Cię nie prosiłem. I jesteś oburzony, że je zadaję. Przecież nie Tobie, cholera jasna, więc po co odpowiadasz????
A mój warunek postawiłem z jednego powodu - zbyt wiele ryzykuję. Chciałem spróbować przekonać kolegę, może nawet mu zaimponować. Kto wie, może jedynie ośmieszyłbym się. Ale i tak tekst zamierzałem opublikować. Stąd obawa, że zostanę "zdemaskowany" albo też ryzykuję w moim środowisku zarzut o plagiat wypowiedzi niejakiego marscorpio z filmwebu. Bo ktoś mógłby odnaleźć i trzeba by się było tłumaczyć.
Pytania zadałem proste - obaj go nie zrozumieliście, albo nie znaliście odpowiedzi. A obaj wypowiadacie się o "stalkerze" - że to produkcja marna itp. O tym piszę niżej.
Nie odpowiem na Twoje pytanie. Nie znam odpowiedzi. Nawet nie pamiętam serialu. I, co ważne, nie cenię zbytnio tego rezysera. Zresztą nigdzie na filmwebie nie krytykowałem "Twin Peaks", zatem co ma piernik do wiatraka? Gdybym krytykował, a ktoś wykazałby mi niezrozumienie, zapewne przyjąłbym to z pokorą. Zapewne, bo masz rację - mam "autorytarny" charakter.
I nie zamierzam "naprawiać świata". Oba najsłynniejsze dwudziestowieczne projekty stworzenia nowego wspaniałego świata zakończyły się wiadomo jak - Auschwitz i Gułag. Dla mnie Mistrzem jest np. Isaiah Berlin. Napisał esej "O dążeniu do ideału". Że to niebezpieczne - kończy się zazwyczaj mordobiciem. I proszę, wystarczy brak zrozumienia kilku wypowiedzi na filmwebie, a negatywne emocje się nam udzielają. Czy naprawdę wierzysz, że jestem aż tak nierozsądny, że chciałem Cię upokorzyć? Jeżeli tak, to szkoda.
Pamiętaj - cokolwiek tu napisaliśmy, świadczy też o naszych poglądach, uprzedzeniach, emocjach itd. To nie tylko odpowiedź do konkretnego odbiorcy.
Najpierw małe sprostowanie:Kris Kelvin na stacji Solaris nie posiadał gabinetu, a jedynie kabinę jak reszta pozostałej załogi.
A teraz odpowiedzi:
1."Aluzję do czego stanowią obie sceny w barze"
Jeśli już miała byc to aluzja to do dysput prowadzonych pomięsdzy
przedstawicielami ówczesnej elity intelektualnej dawnego ZSRR. Nic
poza tym. Już raz nadmieniałem, iż caly film jest w moim odczuciu
tylko i wyłącznie próbą prywatnego rozrachunku z w/w itelektualistami
czytaj: filmowcami, pisarzami. Czyli ze środowiskiem, w który poruszał
się Tarkowski. Jednym słowem mozna Stalkera uznać za film z gruntu
osobisty. I dlatego absolutnie mnie nie przekonywał. Dla mnie Stalker
jest przejrzysty pod względem zamierzenia artystycznego i nie daje
mnie jako widzowi absolutnie nic nowego do przemyśleń... Czego bym
nie wiedział i nie znał...
2.Co do "sceny przejazdu drezyną" nie widzę, żadnych aluzji do
czegokolwiek nad czym warto by sie zastanawić i po raz kolejny ogladać
ten film by dokopywać się do idei zawartych w tej scenie.
Co do polonistek, nieudolnych czy nie... Dawno, dawno temu w pewnej odległej szkole podstawowej miałem wiele polonistek ale na lekcjach polskiego dla mnie zdecydowanie ważniejszą rzecza było przygladanie sie co ładniejszym koleżankom klasowym. I stąd pewno przemyślenia Tarkowskiego są poza zasięgiem mmoich możliwości iterpretacyjnych.
Może gdybym miał ładniejsze polonistki sytuacja byłaby inna...
Jednakowoż nadal czekam na rzeczowe uzasadnienie dlaczego Stalker to arcydzieło...
Do custumsupa!
Nie odpowiedziałeś prawidłowo na postawione pytanie. Przypominam je: "Aluzję do czego stanowią obie sceny w barze oraz scena przejazdu drezyną?".
Nie pytałem o to, co symbolizują. Ani też o to, co oznaczają. Pytałem o ALUZJĘ. Tymczasem obaj wyjaśnialiście, co one oznaczają. Definitywne niezrozumienie pytania - i odpowiedzi błędne, bądź nie na temat.
Tłumaczyłem wcześniej - interpretowanie to nie interpretacja!!! Polemizowałeś, ale nie rozumiałeś.
Czy nie widzisz, że przedłożyliście dwie różne interpretacje tych scen? A można by zdecydowanie więcej - każdy może zaproponować własną interpretację. Dlatego wpierw trzeba wyrobić umiejętność interpretowania, a potem interpretować. Czynność to nie produkt.
Dlatego Tarkowski nie uznawał słowa "symbol". Bo jest wieloznaczny i sprzyja nieporozumieniom. Posługiwał się słowem "obraz", ewentualnie "metaforyczny obraz". U niego wszystko pozostaje we władzy obrazów, czyli sztuk plastycznych. To perfekcjonista - każdy element dzieła jest celowy. Obejrzyj dokument załączony do filmu "Ofiarowanie". Wszystko jest uzasadione. Nic nie jest dziełem przypadku. Nie ma żadnej dowolności.
Wydawało mi się, że się obrazisz - o to, że tak proste pytanie Ci zadaję. Do tego jeszcze podpowiedź - nie można było się pomylić. Chyba że się nie rozpoznało aluzji. Tym samym krytykowanie dzieła Tarkowskiego uważam za niedorzeczne.
Zanim zadałem Ci pytanie, przetestowałem żonę. Nie wie o Tarkowskim niemal nic - nie pasjonuje się tego typu filmami. Pokazałem obie sceny w barze i scenę przejazdu drezyną. Zapytałem, z czym się jej kojarzą. Zaszokowała mnie natychmiastowością odpowiedzi: "To Trójca Święta". Ale jaka Trójca, pytam. "No Rublowa". Pytam znów: "Skąd wiedziałaś?"."No, to oczywiste. Wszędzie są trzej mężczyźni i wszędzie tak samo upozowani jak na obrazie". Rozłożyła mnie kobieta. Przyrzekam jak Boga kocham, chociaż nie chodzę do kościoła.
W gabinecie - czy jak wolisz: w kajucie - Kris Kelwin modli się przed reprodukcją ikony Andrieja Rublowa pt. "Trójca Święta". To obsesja Tarkowskiego, często to wprowadzał do swoich dzieł. A poza tym przecież nakręcił arcydzieło pt. "Andriej Rublow", gdzie ta ikona cudownie się objawia. To najwspanialsze osiągnięcie sztuki rosyjskiej, religijny absolut. Od czasu odkrycia tej ikony, nie ma człowieka, który by o niej nie wiedział lub jej nie podziwał. Czyżbym przesadzał?
Przyjrzyj się uważnie ikonie a następie wszystkim trzem scenom. Pamiętaj, że z drezyną to jakby "widok od tyłu". I nie wykazuj różnic - drobiazgowych, bo przecież reżyser nie był aż tak niemądry, by wszystko dokładnie odwzorować. Oczywistość zabija sztukę.
Co to oznacza? Że Profesor, Pisarz i Stalker to Trójca? Bóg Ojciec, Syn Boży i Duch Święty? Nie, definitywnie nie. Interpretowanie to nie interpretacja. Chodzi o to, że mamy do czynienia z triadą - nie jedyną w filmie. Jak to rozumieć, to inna para kaloszy. Ale jak nie zauważycie aluzji, będziecie takie tam pierdoły wypisywać jak wyżej. Może i nawet to ma jakiś sens. Ale przypominam Ci, kolego custumsup, sam miałeś pretensje o to, że krytycy piszą co poeta miał na myśli itd.
Cytuję:
"Dotyczy też to na przykład krytyków literackich i filmowych, którzy częstokroć nie rozumiejąc co za przeproszeniem twórca ten lub inny chciał powiedzieć (głównie nic nie chciał powiedzieć bo albo wczesniej miał delirium albo dostal kase, którą trzeba było na coś wydac, a pomysłu nie była), opowiadali bajduły naszpikowane nowomową tak by nikt ich nie zrozumiał".
Cóż, przyjacielu, sam opowiadasz bajduły, a Twój kolega, 537F, chociaż go o to nie prosiłem, wtóruje Ci. Innymi słowy zmyślacie, bo NIE WIECIE. Rozumiemy tyle, ile wiemy.
I ostatnia kwestia - nie zamierzam Cię upokarzać czy coś w tym stylu. Jeżeli tak byś miał rozumieć moje słowa, jak kolega 537F, lepiej rozejdźmy się w pokoju.
Pozdrawiam serdecznie!
PS. Zazdroszczę ładnych koleżanek w szkole. Fakt, im ładniejsza polonistka, tym wyższa jej skuteczność.
Dżizas Krajst Superstar!!! No to pojechaleś Kolego po bandzie!. Ale wyszło co nieco na moje.Pisałem, że Stalker jest w mojej ocenie wytworem z gruntu osobistym. A czy rzecz dotyczy jak ja to zawarlem w poprzednim poście, rozliczenia z kolesiami po fachu, czy też jest manifestacją wiary Tarkowskiego i jego obsesji, to w tym ostatnim przypadku, mam jeszcze większą świadomość dlaczego film mi się nie spodobał.
Nie trafiają do mnie wyznania czyjejść wiary, czyjeś obsesje przekazywane bądź to w formię literackiej lub filmowej.Taki poziom ekspresji twórczej jest w mojej ocenie świadectwem oszołomstwa. Być może ktoś sie obrazi za takie nazywanie rezczy po imieniu ale nic na to nie poradzę. Nie interesują mnie cuda, święte obrazki, nawiedzenia i tym podobne wytwory ludzkiej wyobraźni. I dlatego też nigdy nie odbieram filmu czy literatury z takiego poziomu. A jesli autor stara się wrzucać aluzyjne sceny w takich tematach to automatycznie je pomijam.
I co właściwie z tego, że jakaś scena, sceny, upozowanie postaci nawiązują do Rublowa?Poza tym, że nawiązują? Widz ma z tego powodu paść na kolana? Modlić się? Czy tylko cieszyć z tego, że odgadł “jaka to aluzja”? A może Tarkowski chciał się podlizać masom? No sorry Kolego ale dla mnie to za mało.A wtrynianie modłów do świetego obrazka w Solaris jest delikatnie mówiąc czynem od czapy. Solaris to powieść o zdecydowanie głębszej treści niż przekaz odwołujący się dio wiary. Bo w Solaris Lem nie o wierze i religii pisał o czymś zgoła innym.A obsesje “obrazkowe” Tarkowskiego w odniesieniu do poruszanych zagadnień w Solaris są jak pięść do nosa albo bardziej jak kwiatek do kożucha.
Reasumując:
“Pikinik na skraju drogi” to powieść poruszajaca między innymi kwestię: czy ludzkość jako taka jest w stanie pojąć inne cywilizacje (jeśli takowe istnieją) jesli badania tychże obcych i próby kontaktu są i będa nacechowane antropocentryzmem. Strugaccy poprzez właśnie rozmowę w barze bohaterów książki pokazuja jak blędne jest nasze myślenie. Bo myśląc i działając po “ludzku” nie będziemy prawdopodobnie w stanie zbliżyć się do sposobu myślenia, rozumowania innych cywilizacji. Nawet mozliwe że nie bedziemy w stanie zauważyć ich istnienia mimo, że będą obok nas. A Ty mi tu teraz mówisz, że Stalker (którego tytuł jest zapożyczeniem z Pikinku) traktuje w niektórych scenach o Trójcy Świetej !!! Czyli Strugaccy mieli rację. Do ludzi można dotrzeć na poziomie tejże Trójcy i szlus.Ciekawe co na to Obcy ósmy pasażer Nostromo. Sorry że ironizuję:-)
W Solaris Lem zawarł parę istonych pytań. Jednym z nich jest to czy sami możemy, jeśli dostaniemy taką szansę zmienić nasz los. Kelvin dostał taką szansę. Mógł naprawić swój błąd z przeszłości, wskutek którego jego ukochana popełniła samobójstwo. Nie naprawił. Stworzona przez ocean Solaris ostatnia kopia Harey też popełniła samobójstwo (wcześniejsze Kelvin własnoręcznie wyprawił na tamten świat). Czyli pytanie o nieuchronność pewnych wydarzeń, ciągów losowych, jakby przypisanych każdemu człowiekowi. I co tu mają do tego modły do obrazka? Nic. Tak na marginesie ten problem (uwikłania w nieodwracalnych i niemożliwy do zmiany ciąg losowy) jest postawiony w “Million dollars baby” Clinta Estwooda. Jednakże w bardziej zawoalowany sposób.
Choć moja żona z kolei uważa, że w bardziej prostacki sposób.
I wracając do Stalkera: mnie interesuje w filmie całokształt przesłania. Problemy naprawdę ważne i ponadczasowe. Nie zaś poszczególne odniesienia do tego lub owego, tym bardziej jesli to nie stanowi spójnej całości. Ty mówisz o zrozumieniu kwestii “drezynowo-barowo-rublowych”. Jak wspomniałem wyżej do mnie to nie przemawia. Jeśli zaś połączyć Twoją wykładnie tychże scen do sceny w której córka Stalkera siłą woli przesuwa szklankę to tym bardziej jest to wszystko niespójne. Tak na marginesie to książkowa córka Reda Shoherta (stalkera) jest między innymi “opisaniem:” innego ważnego problemu: niemozności porozumienia sie między pokoleniami czytaj: pokoleniem wychowanym w Sojuzie i ich dzieci, które same z siebie, z niewiadomych w sumie i niezrozumiałych przyczyn odrzucą to co było ważne dla ich rodziców. Owe dzieci za to świetnie bedą sie rozumiały z rodzicami swoich rodziców, którzy to urodzili sie i wychowali gdy nie było Lenina i władzy radzieckiej. To taki prztyk w nos od Strugackich w strone władzy.
Ufff...palce mnie zabolały od klepania w klawisze:-)
I w sumie nieprawdą jest, że im ładniejsza polonistka tym skuteczniejsza. Miałem bardzo piekną nauczycielke niemieckiego. Nistety nie mogłem dostatecznie sie skupić na tym co pisała na tablicy. Mój wzrok zawsze wędrował gdzieś indziej.. A gdzie to pozostawie Twojej domyślności:-)
Do customsupa!
Adresuję te swoje wpisy, by znów do jakiejś pomyłki nie doszło. Niestety, nijak nie potrafię tego "wkleić" w najbardziej odpowiednim miejscu. Cóż, jestem niewyuczalny, albo zasady nie załapałem. Dziś dzien pracujący, więc odpiszę.
Na początek przyznam, że niezwykły z Ciebie człowiek. Nie potraktowałeś tego ambicjonalnie. Nie zareagowałeś niegrzecznie czy cos takiego - w innej dyskusji już dawno by mnie "zwyzywali". A tu - odpowiedź obszerna, chociaż w niektórych miejscach świadcząca o niezrozumieniu zagadnień.
1. Powtarzam, interpretowanie to nie interpretacja. Po co na siłę usiłujesz objaśnić aluzję Tarkowskiego? Przecież gdyby to było możliwe, przedłożyłbym takie objaśnienie. Teraz dołączy Twój kolega, 573F, i także jakoś to objaśni. A potem ktoś inny. I znów galimatias.
2. Kiedy wreszcie zrozumiesz, że dzieło sztuki filmowej to nie powieść??? "Stalker" to nie "Piknik na skraju drogi", a "Solaris" Tarkowskiego to nie "Solaris" Lema. Nieodzowne jest tu pojęcie adaptacji. Nie możesz podważać sceny filmowej dlatego, że nie było jej w książce, bądź dlatego, że tam posiadała inną wymowę. Już to przerabiałęm na filmwebie. Wyobraź sobie inscenizację "Antygony" Sofoklesa - możesz to zrobić wiernie, literalnie, albo możesz wprowadzić różne innowacje, w zależności od zamiarów reżysera. Dzieła Tarkowskiego są dziełami Tarkowskiego, nie Lema czy Strugackich, nawet jeżeli dostarczyli scenariusz.
3. "A wtrynianie modłów do świetego obrazka w Solaris jest delikatnie mówiąc czynem od czapy. Solaris to powieść o zdecydowanie głębszej treści niż przekaz odwołujący się dio wiary. Bo w Solaris Lem nie o wierze i religii pisał o czymś zgoła innym.A obsesje “obrazkowe” Tarkowskiego w odniesieniu do poruszanych zagadnień w Solaris są jak pięść do nosa albo bardziej jak kwiatek do kożucha".
Przecież to Lem miał pretensje do Tarkowskiego o scenę "modlitwy do "Trójcy starotestamentowej"". Według mnie, to Kelwin tam rozmyśla, ale Lem był bardziej przewrażliwiony. Poza tym ta ikona to element kultury prawosławnej, na Zachodzie jest ceniona jako dzieło plastyczne, ale religijny aspekt jest mniej uwzględniany.
Lem nie zgadzał się na wiele z pomysłów Tarkowskiego. Np. na zakończenie - z aluzją do obrazu "Powrót syna marnotrawnego" Rembrandta. A Tarkowski uznał ją za nieodzowną - popatrz, że poprzedza ją scena głębiny wodnej z wodorostami. Czytelny symbol, który psychoanaliza rozpracowała dawno, dawno temu...
Całą resztę objaśniłem wyżej - to inne, osobne dzieła sztuki.
4. Przypominam własną wypowiedź: "“Stalker” Tarkowskiego był dla mnie objawieniem. Dla Was to “pseudofilozoficzne gadki żuli”. Dla mnie dyskusja z najważniejszymi tekstami kultury, jakie zna ludzkość. Podziwiam sposób, w jaki reżyser wprowadza te wszystkie cytaty, kryptocytaty, aluzje, sugestie. Jak montuje z tego dzieło wybitne. Arcydzieło SF".
Aluzja do ikony jest jednym z wielu tym podobnych elementów w tym filmie. Jeżeli ich nie zauważasz, tym samym rozumiesz film częściowo. Wiem, jak to przebiega - robiłem takie "eksperymenty" z "Pannami z Wilka". Rozumienie filmu na podstawie warstwy podstawowej. O jakich ty masach piszesz, przypodobaniu się im? Większość ludzi tak naprawdę nawet nie wie, że taka ikona istnieje. Są w tym względzie niedokształceni.
Po odczytaniu Waszych wypowiedzi, dopytałem żony: "Skąd ty znałaś tę ikonę". Odpowiedziała, że była chyba w podręczniku w szkole. Czyli ta Twoja pasja do podglądania koleżanek/nauczycielek ma negatywne skutki, he, he. (Teraz mi napiszesz, że wręcz przeciwnie - bo znajomości itd.).
5. Tak w ogóle to jesteś niemożliwy. Piszę petycję, by zakazali kobietom w szkole pracować, bo albo nie potrafią zainteresować materiałem uczniów, albo ich rozpraszają. I tak źle, i tak niedobrze. I w ogóle koniec z integracją. Mężczyźni osobno, kobiety 100 km dalej, w innej placówce. 573F zarzucał mi, że chcę "naprawiać świat". Zatem zacznę od tego!!!
6. Wracając do naszej umowy. Dlatego chciałem poprzedzić własny tekst pytaniami (przypominam, że trzema). Bo jeżeli odniesiesz się do tego negatywnie, to i do mojego tekstu byś się tak odniósł. Widzisz, na pewnym poziomie takie stwierdzenia i odczytania dzieła są konieczne. Inaczej, cóż, pozostaje gadka przy piwie: cusumsup swoje, 573F swoje - chociaż obu film się nie podobał, każdy zrozumiał go inaczej. Czyli film niezwykły - umożliwia wielowymiarowe odczytanie. Tak to jest, Panowie.
7. "Mój wzrok zawsze wędrował gdzieś indziej.. A gdzie to pozostawie Twojej domyślności:-)" Mam nadzieję, że nie ćwiczyłeś numeru z upadającym ołówkiem tudzież długopisem??? Jeżeli tak, podziwiam Cię. Ja to się nigdy nie odważyłem...
Jeszcze jedno.
"I wracając do Stalkera: mnie interesuje w filmie całokształt przesłania".
Nie istnieje jedno przesłanie "Stalkera". Żadne wybitne dzieło sztuki nie posiada tylko i wyłącznie "jednego przesłania". Można natomiast sporządzić - po odczytaniu wszystkich elementów - rozgałęziające się drzewko, które prowadzi odczytanie w różne miejsca, w zależności od wyboru elementów, znaczeń, własnych preferencji itd.
"Ty mówisz o zrozumieniu kwestii “drezynowo-barowo-rublowych”. Jak wspomniałem wyżej do mnie to nie przemawia. Jeśli zaś połączyć Twoją wykładnie tychże scen do sceny w której córka Stalkera siłą woli przesuwa szklankę to tym bardziej jest to wszystko niespójne".
Zauważ, że scenie z córką towarzyszy np. konkretna muzyka, do której słowa zna chyba każdy. Tak rzadko się to w tym filmie zdarza, by reżyser się na taki zabieg zdecydował, że trudno to "przeuszyć".
No to moja riposta.
Dyskusja to dyskusja wiec traktowanie jej ambicjonalnie sensu nie ma. Jednakże gdy skoczy mi ciśnienie to zawsze moge odregować i sprać żonę. No chyba, ze słyszę odgłos przeładowywanego Waltera PPK w kuchni.
I teraz będzie w punktach bo ze wzgledu na starczy wiek coś mógłbym pominąć.
1. Wydaje mi się, że rolą sztuki jest zmuszenie jej odbiorcy (lub przynajmniej zachęcanie) do interpretacji. Przecież dzieło, w jakiej kategori by nie było, jest formą dialogu twórcy tego dzieła z publicznością. Ogladaczami, słuchaczami etc. etc. Za interpretowaniem postępuje (lub nie) zrozumienie.Sztuka to np. piękny pejzaż wytworzony ręką Mistrza ale też obraz niosący jakąś idee.
Więc siłą rzeczy każdy mający kontakt z owym dziełem stara się je na swój sposób zinterpretować. Podchodząc do tego na Twój sposób dzieła sztuki można uznać za twory “doskonale martwe”.
2. W tym przypadku nie zrozumiem. I dodatkowo uznaje takie działania jako hochszaplerkę, a przynajmniej wprowadzenie w błąd widza. Jesli Tarkowski choćby w tytule nawiązuje do Pikniku i na tym koniec to jak w poprzednim zdaniu. Nie neguję jednak prawa twórcy do zapożyczeń. Jednak mnie takie zapożyczenia nie muszą się podobać. I nie podobają się.
3. Popieram w całości Lema w tym temacie.
4. Generalnie wmontowywanie cudzych dzieł we własną twórczośc jest w moim odczuciu co najmniej nieetyczne. Twórca powinien posługiwac sie własnym pomysłem lub pomysłami by budowac swoje dzieło. Tworzenie kolażu, wmontowywanie,cytaty z innych dokonań świadczy, iż autor pomysłu nie miał, a jedynie zapatrzył sie w klocki Lego gdzie z gotowców można w ten czy inny sposób zbudowac tramwaj albo wieżowiec z elementami tegoż tramwaju.Montowanie dzieł z fragmentow innych dzieł nic w sobie nie niesie odkrywczego. A jedynie twórca takiego montażu bawi się z odbiorcą na zasadzie: zgadnijcie co to jest. Ale jeśli Tarkowski już to zrobił to cały ten zbiornik cytatów, kryptocytatów powinien do czegoś prowadzić. Prowadzi do czegoś poza zgadywanką co jest skąd? Odpowiedz mi na to pytanie!
5.Gdyby Twój pomysł ktoś przypadkiem wprowadził w zycie to podejrzewam, ze musiałbyś przejść do podziemia bo tłum chłopców z pochodniami mógłby Ci zrobic kuku:-)
6.Każdy rozumie twórczość, że tak powiem artystyczną róznie. I to jest normalne. Każde dzieło można rozumieć wielowymiarowo. Ale, żeby byc złośliwym to gdy bedąc w towarzystwie przyjaciół spotkacie na drodze nachlanego żula to każde z Was będzie jego bełkotliwą mowę rozumieć na różne sposoby ( czytaj interpretować). Tutaj wielu artystów ( szczególnie tych niezrozumianych) może pogonić za mną z pochodniami. Innym słowy: przekaz artystyczny MUSI być spójny, a nie zlepkiem oderwanych od siebie fragmentów. A omyłkowo nazywanych spójnym bo nawiązuje do jednego obrazka.
Reasumując: żeby być jeszcze bardziej złośliwym, Ty bawisz się w odgadywanie i wyszukiwanie kryptocytatów i zadowala Cię gdy odszukasz wszystkie nawiązania. Ale to do niczego nie prowadzi. Ja ogladając lub czytajac ŻĄDAM postawienia problemu, który zmusi mnie do myślenia konstruktywnego, a nie do rozwiązywania zagadek detektywistycznych.
To robi Lem, to robią Strugaccy... Tarkowski nie.
7. No nie... Takie zabawy są jałowe i nie prowadzą do niczego. Co innego zabawy z koleżankami w chowanego w ciemnej piwnicy. Dzięki temu poglębiałem wiedzę o anatomii nabytą na lekcjach biologii (koleżanki też pogłębiały). Teoria musi być zwsze poparta praktyką.
“I jeszcze jedno...”. Dzieło sztuki powinno mież wyraźnie zaznaczone przeslanie jeśli intencją twórcy było takie przesłanie w dziele umieścić. Owo przesłanie może być wspomagane niejako pomniejszymi przesłaniami ale te pomniejsze niejako muszą pracować na te najważniejsze. Tak własnie jest w Pikniku gdzie cała idea książki to dywagacja na temat zrozumienia zjawisk zachodzących wokól człowieka, gatunku ludzkiego. Towarzyszą temu wątki poboczne, które albo stanowią uaupełnienie albo dookreslenie głównej myśli. I tworzą logiczną, spójną całość. Na tym polega umiejętność i sprawność warsztatowa wartościowego twórcy, że potrafi w logiczny sposób prowadzić odbiorcę do głównego tematu.
Generalnie poleciłbym Ci przeczytanie Pikniku, a także Żuka w mrowisku i Przenicowanego świata.
Oczywiście z punktu widzenia współczesnego czytelnika będzie to trudna lektura z pewnych względów.
To na razie tyle... Albo aż tyle :-)
Będzie krótko, bo czasu mało.
1. Po co interpretujesz aluzję, która stała się przedmiotem naszej zabawy, jeżeli nie powiązałeś jej z innymi elementami dzieła, o których wspominałem (wieloma), a których również nie rozszyfrowałeś? Nie moje podejście do dzieła jest "martwe" (gdyż owszem, przedkładam interpretację, ale dopiero po okryciu wszystkich elementów), ale Twoje - bezproduktywne. Przecież ja zadałbym teraz drugie pytanie z zakresu rozumienia "Stalkera" i znów byłby klops, przyjacielu. I kolejne, kolejne...
2. Dalej nie rozumiesz pojęcia adaptacja. Tak zawsze autorzy dzieł sztuki czynili. Porównaj "Piknik pod Wiszącą Skałą" Linsay z filmem Weira. Porównaj opowiadanie Clarke'a z filmem "2001: Odyseja kosmiczna" Kubricka. Itd. "Piknik na skraju drogi" jest inspiracją, można ją zekranizować na dwa sposoby: wiernie bądź niewiernie. Tak jak w teatrze - gdybyś sztuki teatralne oglądał, to mój wykład byłby niepotrzebny. Inscenizacja "Antygony" może np. zachować zasady teatru antycznego, a może je pominąć. Mam Ci to dokładnie rozpisać, abyś zrozumiał??? Mogę, bo jak ktoś sobie tego wyobrazić nie potrafi, trzeba mu rozpisać to dokładnie. Żadnych "hochsztaplerek", jak piszesz, czy żadnego "wprowadzania w błąd widza" tu nie ma. Tak, "dialog twórcy dzieła z publicznością", z tym że zakłada on m.in. podjęcie gry z autorem dzieła.
3. Rozumiesz Lema, tak? Cóż, w przypadku drugiej ekranizacji "Solaris" nie protestował, że spłyca jego powieść. Dlaczego? Milion dolarów zamyka usta. A Tarkowski - he, he - wybitny artysta zawsze wzbudza kontrowersje.
4. "Generalnie wmontowywanie cudzych dzieł we własną twórczośc jest w moim odczuciu co najmniej nieetyczne". Co Ty wygadujesz??? Toż tak się to odbywa od początków istnienia sztuki i literatury.
Popatrz, co Wergiliusz robi w "Eneidzie". Toż to bezustanne odwołania do "Iliady" i "Odysei" Homera. Popatrz na tragedie antyczne - wielokrotnie wykorzystywane są te same mity (m. in. znane dzięki Homerowi i Hezjodowi), powstają tragedie o identycznych tytułach, ale inaczej potraktowany zostaje temat - przeinterpretowany itd. I poprzez aluzje i nawiązania wchodzą w dyskusję ze sobą. Tak to Ajschylos rozmawia z Sofoklesem, a Sofokles z Eurypidesem, chociaż odbywa się to niedosłownie: poprzez sztukę. A gdybyś w szkole uważał, wiedziałbyś np. że Kochanowski parafrazuje często Horacego. Nie chce mi się Ci więcej przykładów podawać, bo - z całym szacunkiem - należałoby przez wszystkie poziomy edukacji przejść.
Pisałem już o tym - dzieła sztuki wchodzą w dialog z innymi dziełami sztuki. Domyślam się, że "Imienia róży" Umberto Eco nie czytałeś? Widzisz, tam z tyłu autor tłumaczy, jak to sie na przestrzeni wieków odbywało. INTERTEKSTUALNOŚĆ - badanie relacji pomiędzy poszczególnymi tekstami!!!
Ponieważ Cię uczyć trzeba, po tych wszystkich w szkole zaniedbaniach, podaję:
"Ryszard Nycz definiuje intertekstualność jako ten aspekt ogółu własności i relacji tekstu, który wskazuje na uzależnienie jego wytwarzania i odbioru od znajomości innych tekstów. Wychodzi z założenia, że intertekstualność jest kluczową kategorią opisu literatury postmodernistycznej. Proponuje uwzględnić relacje nie tylko z tekstami literackimi, ale również plastyką, muzyka, architekturą itp. Według Ryszarda Nycza autor tekstu zazwyczaj sygnalizuje wyznaczniki intertekstualne".
Resztę sobie z internetu doczytaj, tam inne rozumienia tego zagadnienia znajdziesz.
Że też muszę rzeczy z liceum powtarzać...
5. Mój pomysł co się nie podoba, co? Co?? Cóż, mnie też nie za bardzo.
6. " [...] przekaz artystyczny MUSI być spójny, a nie zlepkiem oderwanych od siebie fragmentów. A omyłkowo nazywanych spójnym bo nawiązuje do jednego obrazka.
Reasumując: żeby być jeszcze bardziej złośliwym, Ty bawisz się w odgadywanie i wyszukiwanie kryptocytatów i zadowala Cię gdy odszukasz wszystkie nawiązania. Ale to do niczego nie prowadzi. Ja ogladając lub czytajac ŻĄDAM postawienia problemu, który zmusi mnie do myślenia konstruktywnego, a nie do rozwiązywania zagadek detektywistycznych.
To robi Lem, to robią Strugaccy... Tarkowski nie".
Pominąłem pierwszą złośliwość, nie gniewaj się. A co do piwa - piszę o Was, bo mnie raczej do towarzystwa nie zaprosicie. 573F już uznał mnie za swojego wroga nr 1, a co do Ciebie - masz czas, wszak po tym, co wypisujesz, pozostaje mi jedynie większa bezkompromisowość.
Toż dzieło Tarkowskiego jest dość "spójne". Ten jeden obrazek to dotąd jedyna rzecz, jaką tam, z moją pomocą, odkryłeś. Cała reszta jest przed Tobą zasłonięta, bo cóż... wiedza nie ta. Notabene w którym momencie filmu pojawia się motyw zasłony z wyraźną aluzją do Biblii???
"Ty bawisz się w odgadywanie i wyszukiwanie kryptocytatów i zadowala Cię gdy odszukasz wszystkie nawiązania. Ale to do niczego nie prowadzi" - nie, prowadzi. Umożliwia zrozumienia dzieła. Ty tego nie znalazłeś, zatem cóż, dzieło to dla Ciebie żadne. Takie "pół-dzieło", wynikające z "pół-odbioru".
"Ja ogladając lub czytajac ŻĄDAM postawienia problemu, który zmusi mnie do myślenia konstruktywnego, a nie do rozwiązywania zagadek detektywistycznych.
To robi Lem, to robią Strugaccy... Tarkowski nie."
Dalej nie rozumiesz. Tarkowski to nie Lem. Ani nie Strugaccy. W tym drugim przypadku powinieneś to zrozumieć - przecież to dwaj bracia. Mogę jeszcze przyjąć, że Lema z Tarkowskim mylisz - łatwiej podmienić: jeden za jednego, ale żeby jednego za dwóch. Zadziwiasz mnie.
Kiedy sprzedajesz prawa do ekranizacji własnej powieści, zazwyczaj przystajesz na warunki. W tym przypadku oczywistym było, że o tym, jaki będzie film, zadecyduje reżyser, nie autor. Mogli współpracować zgodnie, mogli się poróżnić. Notabene w tym czasie rzadko kto Lemowi potrafił dogodzić - zrzęda była i tyle. Tak jak pisałem - trzeba było zielonych z kilkoma zerami.
7. Tak, też znam zabawę w chowanego w piwnicach. Podczas jednej z takich poznałem całkiem fajne cycki, bo na właścicielkę mniejszą uwagę zwracałem. Chamskie... Ale tak to bywa - błędy młodości.
8. Tak, powieści Strugackich są dość konkretne... bo to w gruncie rzeczy jedynie SF. Tarkowski rozsadził ramy gatunku - stworzył arcydzieło SF, chociaż niektórzy - jak Ty i wielu innych, zasadnie zresztą - nie przystają na wiązanie tego filmu z SF. Zaczynam rozumieć - Twój odbiór sztuki jest napiętnowany po prostu lekturami SF. Gdybyś tak np. Manna poczytał czy innego z wybitnych twórców, może być rozumiał, o czym piszę. Cóż, jesteś naznaczony jak Stalker, kolego.
9. A w zabawę w "Wojnę światów" nie mam czasu. Nie oglądałem. Pewnie jest na dvd u nas w wypożyczalni, ale brać po to, by na filmwebie podyskutować to sie nie opłaca. Poza tym ja nigdzie nie deklarowałem, że jestem ekspertem od tego czy tez znawcą wszystkiego. Nie krytykuję BEZPODSTAWNIE, bez wystarczającego zrozumienia dzieła. Z najnowszych rzeczy, które jeszcze pamiętam, to możemy np. o "Ubiku" podyskutować, jak chcesz, bo podobno podzielasz moje wrażenia z lektury.
10. Skoroś się tak uparł na tę jedna aluzję, że niby na niej cały "Stalker" zbudowany, to dwa kolejne pytania:
a) dlaczego Stalker u Tarkowskiego ma bliznę na czole - aluzja do czego to?
b) wymień przynajmniej trzy oznaki teofanii w Komnacie?
PS. To było krótko.
Riposta Numero Uno:
1. Popełniasz błąd niewybaczalny przyjmując, że nikt nie powinien interpretować aluzji. Każde dzieło należy interpretować z aluzjami włącznie jeśli takowe są w nim zawarte. Jednak można przyjąć na wiarę co inni na ten temat powiedzieli i po nich powtarzać bez głębszej refleksji. Moja interpretacja po całości, a nie takich czy innych aluzji, czyli rozbierania dzieła na szczegóły w Ripoście Numero Duo.
2. Rozumiem słowo adaptacja. Może być wierna lub niewierna. Tak jak przekład z angielskiego na polski na przykład. Inspiracja taka być nie może. Można uznać w pewnym sensie ale bardzo ograniczonym (do tytułu) iż Stalker był zainspirowany Pikinikiem. Bardzo to naciągane ale niech będzie. "Odyseja" Kubricka jest adaptacją. Tak samo "Piknik pod wiszącą skałą" Znam i książki i filmy.
Inscenizacja (jeśli poprawnie rozumiesz to określenie) jak najbardzie może nawiązywać do stylu teatru antycznego lub być zrobiona w stylu "pop-art" albo "break-dance" Obojętnie. Jednak jakie dialogi będa wypowiadali aktorzy? Tytuł będzie "Antygona" a oni beda czytali fragmenty postów z filmwebu? Nie!
Inscenizacja jest wizją reżyserską na oprawę dzieła. Chyba, że reżyser Pipsztycki uzna, że tytuł wystarczy do przyciagnięcia widzów, a aktorzy będa dłubac w nosie na scenie.
3. Rozumiem Lema, tak. A czy nowe Solaris spłyca czy nie spłyca to nie wiem bo filmu nie widziałem. I na pewno nie obejrzę. A dlaczego Lem nie protestował? A diabli wiedzą. Nie sądzę akurat żeby mu o kase chodziło bo na jej ilość raczej nie narzekał.
4.No własnie. Co Wergiliusz zrobił? Odwoływał się do Homera. A jak by nie było Homera to pewno by nic nie zrobił bo nie miał by sie do kogo odwołać. Mówisz, że dzięki temu szanowni autorzy wchodzą ze sobą w dyskusję. Niech wchodzą. To ich problem. Czy jeżeli malarz Malinwski namaluje D'Maryni i malarz Kowalski też namaluje tą sama D'Maryni to dla Ciebie oczywiste bedzie, że obaj artyści weszli ze sobą w dialog. OK. Ale ja mam swój odbiór jednej i drugiej D'Maryni. A dialogi szanownych panów malarzy mam w głebokim poważaniu. Bo do odbioru ich, że tak powiem dzieł mam swój rozum. Mógłbym się przysłuchiwac do omdelnia ich wywodom gdybym był adeptem ASP. Ale nie jestem. Raczej uznam, że obaj malarze mieli do dyspozycji jedną modelkę bo inne wyjechały na zmywak do Irlandii albo... Któryś z nich nie miał pomysłu i zrobił to co drugi. Czyli powielił idee.
Imię róży czytałem. I książka i film jak najbardziej w moim guście.
Książke chyba ze cztery razy film też.
5.???
6.Jeśli jesteś ładną seksowna blondynką to na piwo zaprosimy :-)
Lem nie był zrzęda jednak w pewnym momencie pojął, że nie ma szczęścia do adaptacji własnej twórczości i położył na to wajchę. W pewnym wieku coraz więcej spraw ma się coraz głębiej w dupie.
O odbiorach i pół-odbiorach w Ripoście Numero Duo
7.E tam zaraz chamskie. Toz to był zew natury!Mogłeś zabrać do piwnicy latarkę. Oczywiście w celach poznawczych:-)
8.Powieści Strugackich to nie jedynie SF. I to oni według pewnego utartego kanonu niejako wyszli poza ramy SF. Po mojemu raczej w niej nie byli. No ale Mistrz i Malgorzata to też przecież SF :-))Tarkowski tez nie rozsadzał ram gatunku bo Stalker nie należy do SF. Równie dobrze mozna powiedzieć, że Casablanca rozsadza gatunek filmu sensacyjno-szpiegowskiego mocno rozbudowanym wątkiem maniakalno-erotyczno-miłosnym.
A Solaris Lema wysadziło z posad gatunek romasu kobiecego poprzez uwikłanie bohaterów w kontakt z inną cywilizacją.
9.O Ubiku nie dam rady podyskutować bo całkowicie mi wyleciała twórczość Dicka z głowy. Pamietam tylko, że w jakiejś dyskusji orzekłem, że "przypomina mi twórczość amerykańskiego komiwojażera na kacu".
10. a.Absolutnie nie wiem
b.Absolutnie nie wiem
A teraz zapraszam do lektury pt. "Jak odebrałem Stalkera i w ogóle" czyli Riposta Numero Dou
1. Dalej się nie rozumiemy. Ja mam zastrzeżenia do tego, że interpretujesz przedwcześnie - nie odczytawszy wszystkich elementów dzieła.
2. Te kwestie - jak adaptować dramat czy jakikolwiek utwór literacki - ustalono już dawno temu. Konflikt między tzw. literacką a teatralną koncepcją teatru mamy dawno za sobą. Cóż, można wystawić "Antygonę" na pięćdziesiąt i więcej różnych sposobów. "Jednak jakie dialogi będa wypowiadali aktorzy?" Cóż, widać, że nie oglądałeś niczego takiego.
3. "2001: Odyseja kosmiczna" powstała na podstawie opowiadania pt. "Posterunek". Powieść Clarke'a jest beletryzacją scenariusza, który razem z Kubrickiem napisali. Powinieneś zatem już rozumieć, co można uczynić, mając za podstawę jedynie krótkie opowiadania. Oto artysta kina.
4. Nie rozumiesz Lema. Gdy nie wiadomo, o co chodzi, chodzi o kasę. Stąd tajemnicza bezkrytycznośc wobec drugiej ekranizacji.
5. "Co Wergiliusz zrobił? Odwoływał się do Homera. A jak by nie było Homera to pewno by nic nie zrobił bo nie miał by sie do kogo odwołać". Powinieneś zatem wiedzieć, że przez setki lat Wergilusz był bardziej ceniony niż Homer. To jego Dante mianował swoim MISTRZEM i ustanowił przewodnikiem po zaświatach. Skąd takie wyróżnienie??? Znów braki w edukacji.
6. Twierdzisz, że przeczytałeś “Imię róży” Umberto Eco czterokrotnie, a ja nie mam podstaw, by Ci nie wierzyć. Niemniej jednak zapoznaj się ponadto z Dopiskami na marginesie “Imienia róży”, których najwyraźniej nie doczytałeś. Tam znajdziesz m. in. następujące deklaracje i wyznania autora:
a) “Dopóki proces tworzenia nie dobiegnie końca, trwa podwójny dialog: z jednej strony między tworzonym tekstem a wszystkimi innymi napisanymi poprzednio (KSIĄŻKI PISZE SIĘ ZAWSZE, WYKORZYSTUJĄC INNE KSIĄŻKI I ODNOSZĄC SIĘ DO INNYCH KSIĄŻEK), a z drugiej - między autorem a modelowym czytelnikiem” (wyróżnienie moje).
b) “Zgromadziłem dziesiątki fiszek z wszelkimi tekstami, a czasem całe strony książek, fotokopie […]”.
c) “Chciałem, żeby czytelnik się bawił”.
d) “Oto przykład […]. Jest rzeczą oczywistą, że scena igraszek miłosnych w kuchni została całkowicie zbudowana z cytatów zaczerpniętych z tekstów religijnych, począwszy od Pieśni nad Pieśniami po świętego Bernarda, Jana z Fecamp i świętą Hildegardę z Bingen. Nawet jeżeli ktoś nie miał do czynienia z mistyką średniowieczną, ale nie brak mu odrobiny słuchu muzycznego, przynajmniej zdał sobie z tego sprawę. […] teraz pytają mnie, skąd jest dany cytat i gdzie kończy się jeden, a zaczyna inny […]”.
To ostatnie, zważywszy na Twoje szkolne przygody, powinno Cię szczególnie zainteresować, he, he. Seks z tekstów czy na podstawie tekstów... Taki erotoman jak Ty powinien w tym przypadku całą intertekstualność docenić!!!
7. Nie chciało mi się wcześniej podejmować tego tematu. Doradzasz mi przeczytanie powieści Strugackich. A co ja w takim razie w czasie PRL-u miałem robić??? Trzy programy telewizyjne, brak dvd, niemożność dyskusji z custumsupem itd. Pozostało czytać. Mam chyba wszystko i czytałem chyba wszystko - "Żuka w mrowisku", "Fale tłumią wiatr", "Ślimaka na zboczu", "Piknik na skraju drogi" i inne. Przecież to wydawały wydawnictwa "Alfa" i "Iskry". Tak, czytałem wszystko i wiele więcej. Z tym, że niemal nic już nie pamiętam. A wracać do tego??? Nie żartuj tak nawet.
RIPOSTA NUMERO DOU CZYLI: jedynie słuszna interpretacja Stalkera. Należy wydrukować i codziennie czytać pod przysznicem. Można w towarzystwie osób płci przeciwnej bo lektura jest co najmniej podniecająca.
A więc do rzeczy!
Tarkowski umieszcza akcję filmu w miejscach nastepujących:
1. W obsyfionym, zapyziały barze
2. W obsyfionym, brudnym lokum Stalkera
3. Pośród hektarów nieużytków porośnietych chwastami i zarzuconych jakimiść zardzewiałymi gratami i budowlami o bliżej nieokreśloneym przeznaczeniu w stopniu skrajnego zrujnowania
3. W otoczeniu bliżej nie sprecyzowanych postindustrialnych rumowisk
4. Na sprawnej z technicznego punktu widzenia drezynie
Tarkowski w usta swoich bohaterów wkłada teksty mówione:
1. Bełkotliwe lub nic nie znaczące (lekture podobnych tekstów można spotkac w popularnej prasie kobiecej, tabloidach lub podobnych dupopodcieraczach)
2. Świadczące iż bohaterowie nie wiedzą co z sobą zrobić i pieprzą banialuki lub mają problemy egzystencjalne. Co na jedno wychodzi.
3. Świadczące, że bohaterowie sie czegoś boją. Albo samych siebie (czytaj: własnych decyzji) albo sytuacji w której się znaleźli.
Tarkowski ukazuje swoich bohaterów jako:
1. Szukających czegoś czego sami sprecyzować nie potrafią
2. Ludzi wykształconych (Fizyk, Profesor... chyba tak ale pewny nie jestem)
3. Znających “tajemnicę” (Stalker)
Wszystko to razem do kupy można zinterpretować (uwaga: jedynie słuszna interpretacja) nastepująco:
Tarkowski poprzez warstwę dialogową, scenariuszową, obrazową, pokazuje całkowitą degrengoladę, upadek, rozpad tak systemu gospodarczego jak systemu wartości, zagubienie społeczeństwa ( w tym także ludzi wykształconych). Jest to jawne nawiązanie do sytuacji w Związku Radzieckim gdzie powoli acz niubłaganie nastepowała zapaść gospodarcza, a co za tym idzie zapaść relacji międzyludzkich. I totalny brak nadziei na zapobieżenie tym zjawiskom. Stalker, to człowiek który posiadł “tajemnicę”( doznał oświecenia, objawienia...niepotrzebne skreslić)...coś mitycznego. Teoretycznie wydostał sie z “systemu”. Jest poza nim. Ma być panaceum na cały ten bajzel. Ma być tym Mesjaszem który poprowadzi lud (w tym także inetektualistów) do wyrwania się z zaklętego kręgu narastającego dziadostwa. Jednak gówno z tego. Bo ani Stalker (człowiek również wykształcony, jak należy sądzić po ilości książek które zalegają regał w jego obsyfionym lokum) ani nikt nie jest w stanie zmienić zakorzenionych stereotypów, nawyków myślowych, żądz zdegenerowanego społeczeństwa i zdegenrowanych intelektualistów. Czyli gówno z tajemnicy jeśli nie ma komu jej przekazać. Nikt jej nie zrozumie. Czy to będzie robol czy Fizyk lub inny Profesor.
I tu nastepuje scena końcowa, symboliczna (UWAGA SPOJLER):
Córka Stalkera wzrokiem, siłą woli etc. etc przesuwa szklankę po stole. Która to szklanka spada i rozbija się (jesli dobrze pamiętam). Czyli co? Czyli to, że Tarkowski konkluduje:
Wy stare dziady, Profesory, Fizycy i inni gówno zrobicie. Jesteście ograniczeni systemem, w którym się poruszacie. Rzeczywistość wyprała wasze durne mózgi. Nic do was nie dociera to i nic nie zmienicie. Pozostaje wam pierdzielić dyrdymały przy wódzie w barze i tyle. Albo imać sie wymyślonych Mesjaszy, którzy w sensie mentalnym i tak sa poza waszym zasiegiem pojmowania. Siła jest w młodym pokoleniu. One zmieni ten syf, a wy jak dozyjecie przemian to może i je zrozumiecie. Ale święcie wierzę, że nie zrozumiecie (stąd odenisienie do Trójcy Świętej:-) Tako rzecze (lub objawia) Tarkowski Andriej.
I byc może Tarkowski Andriej w swoim rzeczy traktowaniu po części miał rację. Faktem jest, że gdy ZSRR się rozpadł to rola “elyty” intelektualnej byla raczej znikoma. Władza została przy tych samych ludziach. Przedtem nazywanych działaczami partyjnymi, teraz nazywanych mafiosami, oligarchami, politykami lub prezesami korporacji. Co na jedno wychodzi. A Rosja jest krajem kapitalistycznym, miodem i mlekiem płynącym, z najdroższymi na świecie kawiarniami i mieszkaniami. Które to kawiarnie i mieszkania zaludnia młode pokolenie (te od popychania szklanek siłą mentalną). Czyli tzw. Nowych Rosjan....A co na to Fizycy i Profesory? Ano nic. Nadal pewno pierdzielą dyrdymały w obsyfionych barach bo na kawiarnie ich nie stać.I szukają Mesjasza... No to szczęść Boże:-)))
Co do sceny z córką Stalkera. Pozwolę sobie co nieco dopowiedzieć...
Dziewczyna niezmiernie dojrzale czyta - czy też jakby “recytuje w myślach” - wiersz Tiutczewa. Jego treść wyraża tęsknotę za partnerem, miłością, pożądaniem. Twarz tej młodej kobiety jest przy tym smutna i zamyślona. Ona rozumie, że nie będzie jej łatwo znaleźć kochanka. Że jest to po trzykroć utrudnione:
- po pierwsze, jej rodzice i ona są kimś w rodzaju “wyrzutków społeczeństwa”;
- po drugie, jest niepełnosprawna, co otoczenie poczytuje jako przekleństwo, karę Bożą;
- po trzecie, jest odmieńcem, “mutantem”, a ludzie boją się takich, stronią od nich.
Mimo to pragnie miłości i bliskości. Tymczasem pozostaje jedynie telekineza - zabawa, która nie cieszy, którą traktuje tak niedbale, że szklanka upada (notabene - motyw tłuczonego szkła wyraża pragnienie szczęścia i zaspokojenia: u nas np. rozbijanie kieliszków przez nowożeńców).
W zakończeniu rozlega się chór śpiewający “Hymn do Radości” Friedricha Schillera. Jeden z fragmentów tego utworu głosi, że do wspólnoty ludzi wybranych należy każdy, kto potrafi kochać:
"Z nami ten, kto choćby jedną duszę rozpłomienić mógł.
Ale kto miłości nie zna, niech nie wchodzi tu na próg".
Chociaż ten wiersz, rozpoczynający się przecież od słów: “O Radości, iskro bogów…”, nawiązuje jednocześnie do innego tekstu Schillera, pt. “Pierścień Polikratesa“, którego przesłanie brzmi następująco: NIEZMĄCONA RADOŚĆ ŻYCIA NIE JEST UDZIAŁEM ŚMIERTELNYCH (A JEDYNIE BOGÓW). Na przekór temu, oda wyraża wielkie marzenie o ludzkości zjednoczonej za pośrednictwem miłości. Marzenie o wiecznotrwałej radości wynikającej z umiejętności kochania bliźniego.
Potrafimy się jedynie domyślać, do jakiego uczucia byłaby zdolna Martyszka - przecież tę scenę poprzedza monolog jej matki, który uświadamia, że “największa jest miłość”, jak głosił św. Paweł w “Pierwszym Liście do Koryntian“. Wspaniała miłość wspomagana przez niesłychane poświęcenie i bezgraniczną wierność. Bo też żona Stalkera przypomina Małgorzatę, żarliwą kochankę Mistrza z powieści Bułhakowa.
Z tego, owszem, wynika nadzieja: świat, w którym ludzie tak mocno kochają i tak bardzo pragną miłości, nie może być zwyrodniały czy znieprawiony. Ukazanie rzeczywistości, w której żyje Stalker wraz z rodziną, w kolorze brunatnym (symbol nudy, grzechu, materializmu, braku wartości itp.), a przydanie Sferze cech rajskiej krainy (z zielenią podejrzaną na obrazach np. Fra Angeliko) jest typową ułudą, jakiej ulega człowiek - że ten świat jest niewiele warty, że trzeba nam dążyć do innego. Tymczasem nasz świat, jakkolwiek niedoskonały, jest dobry - co zresztą odnotował Bóg zaraz po akcie stworzenia, a o czym człowiek stale zapomina. Zatem Strefa nie powinna być komukolwiek do szczęścia potrzebna. Bo dla mnie “Stalker” jest wielką rozprawą z ideą ZAŚWIATOWOŚCI. Szto eto? Innym razem dopowiem.
Tylko tyle i aż tyle. Zwyczajna refleksja o życiu i świecie. Co najwyżej memento, że wszyscy mamy przerąbane, ale niektórzy mają bardziej, i że niekiedy zbytecznie szukamy szczęścia tam, gdzie nie trzeba… Ludzkie sprawy.
Nie chce mi się całości interpretować, więc na tej jednej scenie się skoncentrowałem.
Szanowny marcscorpio... I znowu pojechałeś po bandzie i to nadinterpretacyjnie... Odważę się stwierdzić: wypadłes za ową bandę w tym temacie.
A więc "pajechali":
1. "po pierwsze, jej rodzice i ona są kimś w rodzaju “wyrzutków społeczeństwa”.
Nic nie uprawamacnia takiego sądu. Ani w warstwie dialogowej ani obrazowej.
2. "po drugie, jest niepełnosprawna, co otoczenie poczytuje jako przekleństwo, karę Bożą"
Jak wyżej. Nigdzie taki stosunek otoczenia nie jest zaznaczony w filmie. W książce Mariszka (w filmie Martyszka) jest dzieckiem zmutowanym genetycznie. Prawdopodobnie pod wpływem Strefy. Jednak naukowcy nie mają jednaznacznych dowodów na to. W książce właśnie jest podkreślone (nawiązując do mojej interpretacji tej postaci w poprzednim poście), iż Mariszka mimo, że w pewnym stopniu upośledzona fizycznie jest akceptowana przez rówieśników. Przez dorosłych nie. Strugaccy właśnie w ten sposób pokazali rozdźwięk między starym, a młodym pokoleniem. Postać Mariszki i jej los jej w spójny sposób wpleciona w myśl przewodnią książki. Tu postać dziewczynki jest wyrwana z kontekstu.
3."po trzecie, jest odmieńcem, “mutantem”, a ludzie boją się takich, stronią od nich"
Również z treści filmu to nie wynika. Jest kaleka ale nie jest mutantem.
4. "Dziewczyna niezmiernie dojrzale czyta - czy też jakby “recytuje w myślach” - wiersz Tiutczewa. Jego treść wyraża tęsknotę za partnerem, miłością, pożądaniem. Twarz tej młodej kobiety jest przy tym smutna i zamyślona. Ona rozumie, że nie będzie jej łatwo znaleźć kochanka. Że jest to po trzykroć utrudnione"
No sorry! I filmowa i książkowa córka Stalkera to dziewczynka powiedzmy w wieku pomiedzy dziewięc a jednaście lat. Więc tęsknoty za partnerem, a tym bardziej kochankiem to naprawde przgięcie w interpretacji. Chyba, że Tarkowski miał jakieś jazdy na młodsze podfruwajki i roiło mu się, że tymże podfruwajkom roi się posiadanie czegoś więcej niż lalka Barbie w ramach projekcji własnych popędów.
Z tą postacią związłeś dość wydumaną i zdecydowanie "górnolotną" interpretację, która mówiąc bez ogródek jest co najmniej fałszywa. Lub urojona.
A tak jeszcze a'propos Stalkera, kolorytu filmu, wnetrz, makeupu, uroczych przyodziewków, w które Tarkowski ubrał odtwórców i całej wizualnej oprawy filmu to można jeszcze dopowiedziec do moje poprzedniej (jedynie słusznej:-) interpretacji iz w ten sposób reżyser chciał pokazac w jakim stopniu mozna upodlić człowiek. I to intelektualistę (przypominam wypchany książkami regał w mieszkaniu Stalkera choćby)
A tak na marginesie to wreszcie doszedłem do tego dlaczego w tak odmienny sposób Ty i ja podcghodzimy to tego samego filmu. Ale o tym w następnym poście...
Trochę mnie, przyjacielu, rozczarowałeś. Przecież wszystko tam jest - poszczególne kwestie, pojedyncze słowa, zwłaszcza w obu scenach z żoną (jeżeli kiedykolwiek poważnie kłóciłeś się z własną, powinieneś wiedzieć, jak to działa). A Ty mi nadinterpretację zarzucasz - człowiekowi wyczulonemu na każdy detal. Cała reszta to psychologia i rzeczywistość, która nas otacza. Gdybyś np. pracował z ludźmi i obserwował ich uważnie, zauważyłbyś, że na podstawie kilku słów bądź gestów niektóre rzeczy o nich można wywnioskować bezbłędnie. Tarkowski nie ukazał kosmitów, a ludzi. A ludzie to ludzie, zawsze tacy sami, mniej więcej.
Można się natomiast przyczepić do tej szklanki, co czyni 573F, ale dlatego ja to w nawias wrzuciłem, gdyż symbolika rozbijającego sie szkła w tym przypadku nie jest bezwzględnie "uruchamiana" (nawet nie wiemy, czy ona się rozbiła - odgłos, jaki słyszymy po jej upadku, wskazywałby bardziej na to, że nie).
Ty znów z tą książką Stugackich, a ja Ci już przecież tłumaczyłem, że nie możesz filmu "Stalker" poprzez książkę objaśniać - to OSOBNE dzieła sztuki.
I nie korzystam z opracowania żadnego, chociaż zdążyłem już przeczytać kilka (w ostatnich dniach). Nigdzie wszakże nie znajdziesz tego, co piszę. Po prostu - zainspirowaliście mnie. Po obejrzeniu filmu uznałem, że jest genialny. Nie zamierzałem jednak o tym kogokolwiek przekonywać ani też niczego na ten temat pisać. Przypadkiem zajrzałem na filmweb i zaczęła się nasza dyskusja. I pomyślałem, że czas najwyższy, by ktoś na poważnie zajął się tym dziełem.
To tak na marginesie tego, co pisze 573F - gdybyś i Ty podejrzewał, że z jakiegoś Zizka spisuję.
Szanowny marcscorpio...
Wreszcie mam troche czasu więc pokrótce z moich zapisków spisanych na mankietach czyli o tym co nas różni, a przez to dyskusje robi ciekawszą.
Ja wybrałem droge emocjonalnego odbioru sztuki. Niezależnie czy to film czy utwór literacki, czy inny ścienny bohomaz:-). Najpierw owo dzieło musi zagrać mi w duszy... poprzez pryzmat moich doświadczeń życiowych, wiedzy, pojmowania świata. I jeśli owo dzieło nie poruszy mnie, nie zagra mi na nerwach, nie wzbudzi mojego zaiteresowania to klapa. Nie będę go analizował ani do niego wracał. Tak po prostu. Oczywiście Ty możesz powiedzieć iż to zła wykładnia ale ona jest moja i sie do niej przywiązałem. Są rzeczy, które tylko fragmentarycznie na mnie oddziaływują i wtedy nie porzucam ich lecz staram się znaleźć w nich to COŚ co na mnie wywarło wpływ. Tak było kiedyś z muzyką Pink Floyd i Yes. Pierwsze osłuchanie, drugie... i zostałem fanem takiej muzyki na długie lata. I zostało mi to do dziś. Stalker mimo kilkukrotnego (na potrzeby tej dyskusji) oglądania nic we mnie nie poruszył. Po prostu odebrałem ten film i zinterpretowałem tak jak to przedstawiłem w poprzednich postach.
Ty z kolei, za co wielki szacun, starasz sie analizować w iście naukowy sposób. Kadr po kadrze. Rozkładać na czynniki, szukać inspiracji, powiązań, sprawdzania co do czego słuzy i po co. Iście detektywistyczna robota. Dlatego Ci wcześniej napisałem, że w moim odczuciu to nie jest dialog między twórcą a Tobą, a wielogłos nacechowany róznym podejściem do konkretnego dzieła. Można i tak. Jednak brak w tym jakiejś mistycznej (a może pierwotnej) siły, która w kontakcie z dziełem daje emocjonalną więź z Twórcą, który staje się nam kimś bliskim. Bo go rozumiemy (ja). Bo przez swoje dzieło przemówił do nas (mnie). Bo otwiera mi nowe widzenie poprzez styk emocjonalny.
Ze sztuką i jej odbiorem w moim rozumieniu jest jak z kobietami... Są takie co poddają się analizie ale szybko o nich zapominamy i takie, które bez żadnej analizy i odniesień do innych kobiet swym powabem stworzonym przez naturę rozwalają nas na łopatki. I ani przed ani po nie myslimy dalczego, nie analizujemy. Bo po co. Najważniejsze są emocję.
No to teraz ja pojechałem po bandzie. Ale równowaga musi być...
Nie wiem czy Twoje podejście jest lepsze czy gorsze od mojego. Na pewno jest różne.
Teraz kolegę 531F utwierdziłem całkowicie iz jestem skażony erotomaństwem:-)
Do customsupa!
Odwzajemniam szacunek! Szczery i pełen. Mało kto potrafiłby napisać o "Stalkerze" to co Ty.
Do dyskusji przyłączyłem się po przeczytaniu Waszych wypowiedzi - Twojej i 573F.
Nie zgadzamy się co do ceny filmu i w kilku innych kwestiach. Ale szacunek i podziw to coś, co żywiłem do Was od początku tej dyskusji. Tak jakoś się złożyło.
Nie mam teraz czasu, by rozwinąć wypowiedź.
P.S. Założyłem nowy temat: "STALKER": ARCYDZIEłO, KTóRE JEST ARCYDZIEłEM. To taka szybka wykładnia tego, czym dla mnie jest film. Jedna z możliwych. Jeżeli znajdziesz czas i ochotę, przeczytaj. Najwyżej znów się posprzeczamy.
Do customsupa (ciąg dalszy).
Nie mogłem wcześniej dokończyć. Kilka istotnych zdań.
Nie chodzi o to, który odbiór jest lepszy - mój czy Twój (Wasz). NIE!!! Czasem żałuję, że nie potrafię się zdobyć na "niewinną" lekturę - bez nadmiernego rozmyślania, jak w młodości. Tak oglądałem "Stalkera".
Rzecz w tym, że wspominałeś o równowadze. Zobaczyłem, że na filmwebie zaczęły dominować krytyczne wypowiedzi o tym filmie. Podłączyłem się do Waszej dyskusji - według mnie najciekawszej i najwartościowszej.
Niektóre rzeczy, za jakimi się opowiadasz, irytują mnie. Np. Twój stosunek do intertekstualności. Tak po prostu zawsze w sztuce było, nie ma dzieł naprawdę oryginalnych, są za to bezustanne nawiązania. Stąd Harold Bloom napisał książkę pt. "LĘK PRZED WPŁYWEM" - obawie twórcy, by poprzednicy go nie zdominowali i by przeciwstawić im swój talent. By w dialogu z nimi stworzyć nową jakość. Ale to Twoja sprawa, ja próbowałem Cię przekonać, że nie ma w tym niczego negatywnego.
A z drugiej strony - to rozmowa z Tobą skłoniła mnie do poważnego zajęcia sie filmem, za co winienem Ci wdzięczność. Wasze uwagi korygują mój pogląd na dzieło. Popatrz - usunąłem wpis w nawiasie o symbolice szklanki po zastrzeżeniu 573F. Z klei po Twojej uwadze, że Martyszka jest za młoda (fakt, chociaż np. ten dojrzały głos recytujący wiersz może temu przeczyć - i inne rzeczy, ale mniejsza o to) wprowadziłem uwagę w nawiasie. Byłem też gotów przekonywać Cię, że wszystko, co napisałem, znajduje uzasadnienie w filmie. Wstrzymałem się. Jednak przemyślałem to, i wpadłem na jeszcze inne odczytanie ostatniej sceny. Nie uwzględniłem go w swoim tekście, ale w artykule - w przypisie - wprowadzę tę uwagę.
Innymi słowy, ja po części wciąż utrzymuję, że prawda w wyniku dyskusji się rodzi. Nie jesteśmy zgodni co do oceny filmu, nie przekonałem Was, ale bez tej konwersacji sam nie pomyślałbym o niektórych kwestiach.
To tyle na dziś.
PS.
Powtarzam, jeżeli znajdziesz czas, poczytaj wypowiedź w założonym temacie. Ta uwaga o coraz "bezwstydniejszych wpisach" nie dotyczy Was, a tego gościa, co to z przekleństwami nowy temat założył, a i tu usiłował dopowiedzieć kilka wulgaryzmów.