Poetycka alegoria przedzierania się ku nadziei wbrew spustoszeni beznadziei. Początkowo moje skojarzenia krążyły wokół systemu sowieckiego, ale tego obrazu nie da się zamknąć w polityce. To egzystencjalny dramat człowieka tęskniącego. Całe podążanie przez strefę spustoszenia jest walką o zachowanie w sobie tej tęsknoty i przeobrażenie jej w nadzieję, która daje życie.
Kluczowe są tutaj monologi o czasie. Przyszłość zrośnięta z teraźniejszością to obraz beznadziei - stan, w którym nie ma już do czego dążyć. Z kolei przeszłość, która czyni człowieka lepszym, gdy ją wspomina odnosi się do duchowej kondycji. Staje się przekleństwem dla tych, którzy chcą od niej uciec i błogosławieństwem dla tych, którzy zachowali w sobie niewinność dziecka.
Klamrą te rozmyślania spina monolog żony, która mówi o szczęściu. Jest nim właśnie to ukryte w człowieku dziecko, które pozwala choć na chwilę przeżyć coś, co nadaje sens całemu istnieniu - mimo, że tak często to szczęście ma gorzki smak "lepsze gorzkie szczęście od szarej rzeczywistości".
Przewodnik staje się tu swoistym Charonem, przeprowadzającym umarłe dusze ku nowemu życiu. Film, mimo przygnębiającej scenerii, pełen metaforycznej treści. Zbyt rozwlekły, co sprawiło, że obniżyłem ocenę do 7, ale chciałbym, żeby takiej treści w kinie było więcej. Nie formy (bo ona tu mogła ciążyć), ale ukrytej treści, która prowokuje do ciągłego podążania w głąb.