Starcie tytanów

Clash of the Titans
2010
6,3 126 tys. ocen
6,3 10 1 125988
4,7 24 krytyków
Starcie tytanów
powrót do forum filmu Starcie tytanów

"Starcie Tytanów" powstało po to, by pokazać jak wyglądałby nakręcony w 1981 roku "Zmierzch Tytanów", gdyby w tamtych czasach studio dysponowało takimi możliwościami kreowania efektów specjalnych, jakimi dysponuje obecnie. To jest jedno wytłumaczenie, dosyć płytkie, bo chyba wszyscy się zgodzą, że tak naprawdę producenci poszli za coraz bardziej popularną modą i wyłożyli pieniądze na ten remake z braku pomysłów na inny letni hit i z chęci łatwego i szybkiego zarobku. Nie spodziewałem się po tym filmie niczego specjalnego, bo po dość krytycznych recenzjach płynących zza oceanu wiedziałem, że nie będzie on rewelacyjny ale jako, że za produkcję było odpowiedzialne studio Warner, które rzadko mnie zawodzi i raczej realizuje filmy na poziomie, to myślałem, że choć seans będzie należał do nienadzwyczajnych, to jednak przyjemnych. Nigdy w życiu bym się jednak nie spodziewał, że widowisko to będzie tak przeraźliwie okropne. "Starcie Tytanów" reprezentuje bowiem poziom porównywalny do zeszłorocznych tragicznych "Transformers: ROTFL", a w niektórych momentach je nawet (o zgrozo!) przewyższa.

Praktycznie nic w tym filmie nie gra tak jak powinno. Jedynie efekty specjalne stoją na całkiem wysokim poziomie i dobrze ogląda się kolejne pojawiające się na ekranie kreatury. Skorpiony, meduza, pegaz są porządnie wykonane i dobrze zgrane z realnymi zdjęciami. Nieźle wyszedł również prolog, w czasie którego widzimy nocne niebo i konstelacje przyjmujące kształty poszczególnych postaci, a w tle słyszymy Gemmę Arterton (ach ten głos!) która wprowadza nas w akcję. Reszta jest po prostu straszna i naprawdę gdyby nie efekty, a w szczególności oczekiwanie na Krakena (który w sumie również rozczarowuje), to ciężko byłoby wytrzymać ten seans. Po pierwsze film Leterriera jest potwornie nudny. Trwa niby tylko trochę ponad półtorej godziny, więc powinien mijać jak z bicza strzelił, a ciągnie się jakby trwał przynajmniej tyle co "Titanic". Ponadto nic się tutaj w gruncie rzeczy nie dzieje, a nawet jeśli już obrazki na ekranie zaczynają przyspieszać, to przedstawiane przez twórców wydarzenia są tak nieciekawe, powolne i nijakie, że mamy wrażenie, że nadal nic interesującego i porywającego nie oglądamy. Naprawdę większą rozrywkę i więcej emocji może zapewnić nam oglądanie standardowego wygaszacza ekranu na komputerze, niż ten film.

Do tego trzeba jeszcze dodać okropne, drętwe dialogi, które sprawiają wrażenie, jakby zostały napisane dosłownie na chwilę przed zdjęciami, bo aż trudno mi uwierzyć, że można było je popełnić dużo wcześniej i zaakceptować właśnie w takiej formie. W większości są one nic nie znaczącymi zdaniami, które nie wnoszą kompletnie nic do akcji, a co gorsza często komentują one rozgrywające się na ekranie wydarzenia, jakby już sam prosty obraz nie wystarczał. Całe szczęście twórcom udało się uniknąć patosu, bo inaczej w ogóle nie dałoby się wytrzymać tego seansu. Logiki szukać tutaj nie warto, a nawet się nie powinno, bo wgłębianie się w pomysły twórców może jedynie przyprawić o porządny ból głowy. Nic tutaj bowiem nie ma sensu, poszczególne wątki są podejmowane i po chwile porzucane, a napisany na kolanie scenariusz to idiotyczny zlepek scenek, pełnych dziur i kolejnych nielogiczności. "Starcie Tytanów" sprawdza się za to rewelacyjnie jako przykład na to, że do stworzenia dobrego widowiska nie wystarczą jedynie porządne efekty specjalne, bo najważniejszy jest właśnie dobrze napisany scenariusz i ciekawa historia, którą chcieliby opowiedzieć nam twórcy.

Na koniec pojawia się jeszcze tylko pytanie - co takiego w tym koszmarku robią tacy aktorzy jak Ralph Fiennes czy Liam Neeson? Wszyscy bohaterowie w obrazie Leterriera to papierowe kukiełki, nijakie i nieciekawe szkice, które zlewają się w jedną bezbarwną masę, o których zapominamy na sekundę po tym, jak kończy się scena z ich udziałem. Wyróżnia się jedynie Fiennes, który jako jedyny stworzył jakąś postać i nie wpadł w pułapkę swoich poprzednich kreacji (chociażby Voldemort z „Harry Pottera”). Neeson chodzi tylko w swojej błyszczącej zbroi i udaje, że złości się na ludzi, Arterton pojawia się co chwila nie wiadomo kiedy i skąd i przez to jej postać jest dość komiczna, a Worthington jest tak nijaki i drętwy, że równie dobrze mogłoby go wcale nie być. Narzeka tylko w kółko na to, że chce być postrzegany przez innych nie jako bóg a jako człowiek. Rozwijające się pomiędzy nim a Io uczucie jest pozbawione jakiejkolwiek chemii czy odrobiny emocji. Większą miłością i zainteresowaniem pałali do siebie już bohaterowie „Zmierzchu” niż ta para. Do tego mamy tu jeszcze całą grupę trudnych do rozróżnieni pomocników głównego bohatera, którzy giną jeden po drugim, ale kompletnie nas to nie obchodzi bo są jedynie szarym tłem, dla równie nieciekawego pierwszego planu. Zdecydowanie nie warto.

3/10

P.S. Nie mam pojęcia jak sprawuje się 3D w tym filmie, bo (całe szczęście) wybrałem się na standardową, tańszą wersję.

ocenił(a) film na 3
milczacy

Podpisuję sie pod tym rękami i nogami. Wlasnie szukałem drugiego tak głupiego filmu do którego można by 'Starcie...' porównać. 'Transformers: ROTFL' to doskonałe porównanie :) Od siebie dodałbym jeszcze '2012' - te filmy jadą poprostu na jednym wózku - są bardzo lekkie w odbiorze ale czy napewno przyjemne?? To poprostu zlepki łubudubu w których widać jak na dłoni, że twórcy zaciągają duży kredyt u inteligencji widza, by nie powiedzieć, że mają go za totalnego debila...

Można się wyluzować i obejrzeć ale nawet jak przymkniemy oko na tą całą masę niedoróbek, to prawie nic nie zostanie.

3/10