Ocenię obiektywnie, acz nie mam ku temu powodów - jako zdeklarowany realista - żeby stawiać wysoką notę kolejnej bajeczce o miłości, która wyolbrzymia do granic niemozliwości konserwatyzm i głosi zwycięstwo romantyzmu nad realizmem. Treść tego filmu jest do bólu tępa, może dostałby oficjalne błogosławieństwo od Lennona (gdyby ta łajza żyła).
Ale do rzeczy: film, mówi o swego rodzaju wojnie miedzy garstką licealistów i ich nauczycielem literatury a dyrekcją (konserwatywnej, elitarnej itd) szkoły. Wojna o wolność uczniów. Ten spór zakończy się tragicznie. Można by scharakteryzować ten film zdaniem: "opowieść o dorastaniu". I tyle jeśli chodzi o treść, bo nie chcę sobie więcej psuć humoru :P
Teraz forma....... czyli praktycznie można przejśc na grunt pochwał. Muzyka nie powala - tym bardziej, że jej prawie nie ma (szczególnie razi to na wstępie), ale poza tym Weir wychodzi obronną ręką. Film ogląda się przyjemnie, fabuła (poza oczywistymi absurdami) jest dobra i aktorzy (a szczególnie ich gra) naprawdę robi wrażenie. Przez chwilę nawet dałem sie nabrać, że ojca Neila gra Anthony Hopkins (ta mina)!
Ogólnie film wychodzi na plus, ale lepiej by było gdyby było więcej muzyki. Poza tym nie powala, więc..... 8/10 będzie - moim zdaniem - w pełni zasłużoną oceną.
Aha! Za treść nie obniżam, bo film nie byłby tak ciekawy, gdyby pokazać prawdę, no nie? :)