Zacznijmy od początku. Profesor John Keating do złudzenia przypominał mi mojego nauczyciela j. polskiego. Jego metody pracy są jeszcze bardziej niekonwencjonalne i muszę przyznać, że przez pół roku nauczyłem się więcej niż przez trzy lata w gimnazjum.
W samym filmie zachwyca bardzo oryginalny wspaniały scenariusz. Opowiada o wierności, przyjaźni, zaufaniu. Każe inaczej spojrzeć na poezję. Sprzeciwia się ukrywaniu swych emocji. Każe mówić wprost, zmusza do własnych opinii na różne tematy. Informuje o tym jak trudno być oryginalnym. Wreszcie nakazuje zajrzeć w głąb i pomyśleć o przyszłości.
Wspaniałe kreacje stworzyli pierwszoplanowi aktorzy. Montaż i reżyseria stały na wysokim poziomie. Moim zdaniem Weir’owi nie bardzo wychodzi współpraca z operatorem, przez co zdjęcia się są najlepsze, a czubki głów aktorów często ucięte.
Film to doskonale poprowadzona opowieść. Do jednej ze scen można się przyczepić, gdyż uważam, iż nie wyszła zbyt realistycznie(reakcja rodziców Neil’a na tragedię), ale ogólnie bardzo mi się podobało.
„Stowarzyszenie Umarłych Poetów” ląduje do kategorii ‘ulubione’. Jak dla mnie 10/10. Nie widziałeś, to na co jeszcze czekasz?!? Marsz do wypożyczalni!!!