Zbierałam się dobre kilka lat, aby wreszcie obejrzeć "Stowarzyszenie umarłych poetów", lecz nie żałuję, że w końcu się zebrałam... Oprócz Robina Williamsa, który gra bardzo dobrze jak na mój gust i przedstawia sympatycznego człowieka swoją osobą, spotkało mnie miłe zaskoczenie, jako że regularnie oglądam Dr House'a. Ale do rzeczy: Muzyka rozłożyła mnie na łopatki, uwielbiam dźwięki Irlandii i Walii, toteż cudowny dźwięk kobzy/dud (nie do końca je rozróżniam, więc nie chcę walnąć gafy) moim zdaniem bardzo pasował do budynku, w którym mieściła się szkoła. Sam budynek i jego okolice, ładnie obrazowały typową szkołę z internatem. Dodatkowo roztaczało to magiczną atmosferę, któż bowiem, nie chciałby uczyć się w takiej szkole? Zachwycona byłam osobą pana Keatinga, który poprzez swoje niekonwencjonalne metody, potrafił zainteresować nastoletnich chłopców do poezji, co jest nie lada wyzwaniem. Sądzę, że w dzisiejszych czasach nadal tęsknimy za takimi mentorami, których niestety ich brakuje, przez także poruszoną w filmie biurokrację. Chłopcy przez większość filmu wydawali mi się nijacy, lecz to zmieniło się na końcu, oczywiście. Było mi smutno, kiedy odszedł główny bohater. Podejrzewam, że wielu darzyło go dużą sympatią, poprzez jego pasję i namiętność, którą żywił do sztuki i teatru. Jednak czułam narastającą złość, która osiągnęła swoje apogeum w momencie "sypania" kolegów. Z tym rudym, zrobiłabym to samo co zrobił jego kolega. I tu poczułam dziką satysfakcję! Jednak jak zapewne wszyscy wiedzą, największe wrażenie wywarła na mnie końcówka, kiedy chłopcy jak jeden mąż oddali hołd swojemu kapitanowi. I łezka się wtedy pojawiła. Film wywołał u mnie mieszankę uczuć, która zmieniała swoje barwy wraz z każdą minutą tego dzieła. Porusza, dotyka wielu sfer i wątków,które mimo upływu 20 lat dotyczą dzisiejszych czasów.
Zastanawiałam się właśnie, jaką wadę by tu wymienić, bo przecież wypadałoby... Ale nic mi nie przychodzi do głowy... Po prostu to im się udało.
I jeszcze jedno chciałabym dodać. Według większości tematów na filmwebie, Neil zastrzelił się bo tatuś nie chciał mu pozwolić realizować swojej pasji. Otóż to nie jest do końca to! To tylko krótki, płytki przekaz, który zawsze widzą osoby, które straciły bliskich poprzez samobójstwo. Na jego śmierć złożyło się coś głębszego... Sposób traktowania przez ojca, który uważał go za swoją własność... Neil nie pochodził z bogatej rodziny, było to zaznaczone wyraźnie w filmie, dlatego właśnie ojciec robił wszystko, aby Neil zdobył prestiżowy zawód. Jednak wizja życia ciągle dla kogoś, bezsensownego i pozbawionego szczęścia, jest nie do zniesienia...
Uważam, że Neil popełnił samobójstwo właśnie z powodu tłamszenia, pod szyldem "carpe diem". Jeśli jakiś przekaz w samobójstwie Neila jest płytki to akurat ten, który ty wymieniłaś jako głębszy -przedmiotowe traktowanie. Neil miał kumpli, których traktował niemal jak rodzinę i fakt, zależało mu bardzo na ojcu, ale - czego chyba nie jest trudno się domyślić - bardziej na aktorstwie=okłamał ojca. Umarł za jakąś taką naiwną wiarę, której jest brak ludziom. DPS porusza archaiczny temat, zdezaktualizowany trochę nałedejs - mianowicie walka za coś co się kocha i w co się wierzy. I dlatego Neil się zabił, a nie dlatego, że ojciec go traktował jak swoją własność (co zresztą papie można wybaczyć, bo się o syna zwyczajnie troszczył, a nie zapominajmy, że czasy były inne i posłuch rodzica większy).
Nie zgodzę się, ale w sumie nie pomyśli tak nikt, kto tego nie przeżył. Sama mam większe problemy niż traktowanie przez ojca, ale jednak przez to najwięcej łez wylewam i przez to mam najczarniejsze myśli... Może dlatego ja to tak odebrałam. Dodatkowo walka o marzenia nie zginęła, ona została trochę zapomniana... Ale nadal jest i film jest tym bardziej aktualny, aby sobie tą ważną część w życiu przypomnieć.
Do ruurza: Nie powiedziałbym, że zabicie się można nazwać walką o coś co się kocha i w co się wierzy. Bo czy przypadkiem to nie jest pójście na łatwiznę? Czy to nie jest najzwyczajniejsza próba poddania się? Wiem, wiele osób zaraz zarzuci mi, że nie rozumiem tego. Być może. Poprostu postąpiłbym inaczej, a sam motyw z samobójstwem uważam za lekko naciągany i podyktowany scenariuszowi jak i zamierzonemu środkowi. Żeby nie było, film uważam za bardzo dobry, urzekł mnie obraz, muzyka i cudowny klimat szkoły, który tak naprawdę jest nam totalnie obcy, a za którym wielu z nas tęskni. Zasłużone 8/10
kurakmen, wszystko pięknie i ładnie roztrząsasz. Ale chciałbyś mieć takiego tatusia?
kurakmen, zgadzam sie zdecydowanie! Co ciekawe uwaza sie (za pania Sarah Graham) ze film nalezy do nurtu zainspirowanego "Buszujacym w zbozu" a z czym sie nie do konca zgadzam. Dla mnie glownym przeslaniem ksiazki Salingera jest cytat : "The mark of the immature man is that he wants to to die nobly for a cause, while the mark of the mature man is that he wants to live humbly for one" (nie mam przy sobie tlumaczenia, przepraszam). Generalnie uwazam, ze samobojstwo Todda bylo filmowi zupelnie niepotrzebne. Tak jakby Keating zachecal do tchorzostwa i poddania sie. Uwazam ze rozmywa to przeslanie i wrecz irytuje. Oczywiscie film jest przez to bardziej smutny i wzruszajacy, mimo to fakt, ze zdecydowali sie zabic glownego bohatera sprawia ze raczej nie uznamy postawy walki za godna nasladowania. Przez to film zupelnie nie daje nadziei, wrecz przeciwnie - przybija. Nie wierze ze nie ma sytuacji bez wyjscia, a samobojstwo uwazam za zupelne tchorzostwo.
aaa tam i tak wszyscy wiedza o kogo chodzi :D
Zartuje, dzieki za zwrocenie uwagi. Nie jestem dobra w pamietaniu imion, co mnie nie tlumaczy bo moglam sprawdzic.
Pozdrawiam
Nie przeglądałam wcześniejszych dyskusji dotyczących samobójstwa Neila, dopiero tu się włączyłam.
Moim zdaniem Neil zastrzelił się, bo był bardzo wrażliwy. To jest główna przyczyna. Postawcie w jego sytuacji innych bohaterów - albo jeszcze lepiej: postawcie samych siebie. Jeden by się buntował i być może postawił na swoim, inny starałby się rozmawiać, by osiągnąć kompromis (np. ja pasuję do tej kategorii, choć prawdopodobnie zaczęłabym od buntu i kłótni, nie rozmowy), jeszcze inny uległby ojcu-manipulatorowi (stosującemu klasyczny szantaż emocjonalny) i zrezygnował z własnych marzeń w miarę bezboleśnie, a jeszcze inny uległby, ale przez tę presję straciłby radość życia. Wrażliwy Neil poczuł się przytłoczony tak bardzo, że popełnił samobójstwo.
Każdy inaczej zareagowałby na takie problemy i takie wymagania - bo bardzo dużo zależy od kondycji psychicznej i od charakteru człowieka.
Co do samego filmu jeszcze - rewelacja. Temat wdzięczny i trochę zakurzony. Taki patriotyzm literacki, patriotyzm metafizyczny, wierność sobie - możesz mieć wszystko, czego zapragniesz, tylko sięgnij po to, zawalcz o to. I racja. Tylko jak ciężko to zrobić.
"Oprócz Robina Williamsa, który gra bardzo dobrze jak na mój gust i przedstawia sympatycznego człowieka swoją osobą, spotkało mnie miłe zaskoczenie, jako że regularnie oglądam Dr House'a"
Aleera89 - Hmmm, czyżbyś pomyliła Robina Williamsa z Hugh Lauriem? :)
Jeśli chodzi o samobójstwo Neila, to zwróćcie uwagę na moment w którym Keating żegna się z pustą salą i wyjmuje z jego biurka wcześniej podarowaną książkę - zbiór poezji. I motyw, nie przytoczę dokładnie ale chodziło o to, że podmiot liryczny nie chciał, nie zgadzał się nażycie w świecie, który nie był przez niego do przyjęcia. Neil buntuje się, ważnym dla filmu jest motyw wychodzenia z snu --> Neil się obudził, "otworzył oczy" , dlatego popełnił samobójstwo, bo wiedział, że nie chce tak żyć, jak mu proponują a inaczej nie może.
nie, chodziło mi o Roberta Sean Leonarda :) on gra w Housie dr Wilsona, który jest moją ulubioną postacią :D
"Generalnie uwazam, ze samobojstwo Neila bylo filmowi zupelnie niepotrzebne. Tak jakby Keating zachecal do tchorzostwa i poddania sie"
nonsens. keating wręcz przeciwnie, chciał, aby chłopcy walczyli o swoje marzenia. Neil nie posłuchał rady nauczyciela. był zbyt słaby, żeby przeciwstawić sie ojcu. z drugiej strony jednak wiedział, że życie w niespełnieniu nie ma sensu. popełnił samobójstwo, bo był przekonany, że nie ma dla niego ratunku. stchórzył...
"Do lasu idę, bo przytomnie pragnę żyć,
smakować życia sok.
Wysysać z kości szpik,
co nie jest życiem,
wykorzeniam,
by kiedyś martwym nie umierać"
Wlasnie o to mi chodzi :). Rozroznij jednak zachowanie prawdziwego czlowieka a postaci z filmu. I tak: mamy Keatinga, ktory zacheca do walki - mozna wiec powiedziec ze przeslaniem filmu jest "walcz o swoje marzenia" (skracam i upraszczam, mam nadzieje ze rozumiesz). A przez samobojstwo glownej postaci tworcy sami zaprzeczyli przeslaniu! Tak jakby mowili - OK, na swiecie sa nawini nauczyciele-idealisci ale przeciez wszyscy wiemy, ze tak sie nie da zyc. Ten kto probuje, skazany jest na porazke (vide: smierc sztandarowego idealisty). Tzn ze niby co? Carpe diem? i skocz z okna potem?
Dlatego wlasnie mysle ze FILMOWI smierc Neila nie byla potrzebana, sprawia ze placzemy, wzruszamy sie nad niedola biedactwa ale rowniez nie przyjmujemy slow Keatinga bo przestaja byc przekonywujace. No nie czarujmy sie kto naprawde chcialby umrzec za marzenia? Marzenia sa po to zeby zycie bylo piekne! Zeby "smakowac zycia sok". A jesli smierc Neila byla w tym kontekscie dokladnie zamierzona to film ten jest znacznie smutniejszy a nawet powiedzialabym przewrotny. Dlatego go nie lubie! Bo z Ketaingiem sie zgadzam, z autorem scenariusza natomiast nie.
a moim zdaniem śmierć Neila miała pokazać granice... Że właśnie jak autor postu wyżej napisał, marzenia są po to aby życie było piękne i miało głębszy sens... Neil wziął przesłanie zbyt głęboko, lub nie wziął go pod uwagę wcale.. Można bylo odpuścić sobie jego śmierć, ale nie można przez to negować całego filmu... Ma on przecież wiele wątków... Chociażby piękny wątek z przyjaciółmi i "zdrajcami", który bardzo bardzo jest aktualny w dzisiejszym świecie, czyż nie?
To prawda, ma wiele watkow i wydaje mi sie, ze je doceniam wystarczajaco.
Jednak widze, ze film pretenduje do miana kultowego - dzielo o przyszlych Yuppiech ktorzy odnajduja prawdziwy sens zycia. Wedlug mnie jednak na miano dziela sztandarowego i kultowego po prostu nie zasluguje. Ot mily film o dobrym nauczycielu i zlym dyrektorze. "Pan od muzyki" byl o tym samym, choc ujety zupelnie inaczej.
A przyjazn chlopcow ... no coz, ktos o tym pisal. Byla lekko mowiac - nierelanie przedstawiona. I zdrada ... to znowu nie tyle zdrada co znow brak odwagi i lizidupstwo, bo niewazne jak blisko z kims jestes - lojalnosc w tym wypadku obowiazuje chocbys go nienawidzil. Choc rzeczwyiscie sa to sprawy jak najbardziej aktualne.
Przechodzac do sedna - nie przemowil do mnie ten film zupelnie, a nie jestem zbyt wymagajaca :). Odbieram go jako plytkie dzielko grajace na emocjach i mam wrazenie, ze autor wiedzial co sie sprzeda i polecial po najmniejeszej lini oporu. Ale powtorze - to tylko moje zdanie. Obejrzalam ze wzgledu na sentyment i Robina Williamsa, oczywiscie. Wciaz uwazam film za "dobry", do arcydziela mu jednak bardzo duzo brakuje.
Pozdrawiam