"Stowarzyszenie Umarłych Poetów" to film niezwykły. Jego ładunek emocjonalny sprawia, że niełatwo o nim zapomnieć, a podczas seansu trudno obyć się bez chusteczek. Przedstawiona historia nie jest tu jednak najważniejsza, stanowi jedynie przykrywkę do przekazania uniwersalnych prawd i wartości. Siła filmu tkwi w tym, że dociera on do głębi duszy, porusza jej wrażliwą strunę. Uświadamiamy sobie, że droga wytyczona przez profesora Keatinga ginie w gąszczu innych dróg, dróg naszego własnego konformizmu. Chcielibyśmy zakrzyknąć "Kapitanie, mój Kapitanie!", ale nie mamy do kogo, albo nie widzimy w tym sensu. Bo czyż jest w tym sens? Film nie daje wcale jednoznacznej odpowiedzi, pomimo końcowej sugestywnej sceny, w której młody Todd Anderson i jego koledzy wybierają wierność sobie, wierność przyjacielowi, nie odgórnie narzuconym zasadom. Optymizm tej sceny przysłania fakt, że Neil, wybierając drogę "mniej uczęszczaną" przypłaca to życiem, które nie byłoby wiele warte bez jego pasji - teatru.
"Stowarzyszenie..." ma ogromną siłę oddziaływania, ponieważ wzbudza w nas tęsknotę za postawą wskazywaną przez Keatinga. Uświadamiamy sobie, że nie jest łatwo ją osiągnąć, a potem utrzymać. Decyzja o wejściu na drogę wierności sobie nigdy nie jest ostateczna i wymaga ciągłego podtrzymywania i pielęgnacji - wszak wolność trzeba stale zdobywać. Czujemy wstręt do kapusia, który zdradził przyjaciół - czyż nie jest to w pewnym sensie wstręt do samych siebie?
Na uwagę i podziw zasługują role Robina Williamsa (klasa sama w sobie), oraz młodego Ethana Hawke'a, który uruchomił w sobie ogromne przestrzenie i pokazał, jak wrażliwym jest człowiekiem, co czyni go niezwykle wartościowym aktorem. Pozostali aktorzy również pokazali duże umiejętności.
"Stowarzyszenie Umarłych Poetów" to jest Kino. Trudno się nie zachwycić. Nie można nie znać.
Bardzo dobrze powiedziane. Ogądając i czytając Stowarzyszenie wzruszłam się wielokrotnie. Wszystkie postacie, a najbardziej: Robin Williams - John Keating; Robert Sean Leonard - Neil Perry; Ethan Hawke - Todd Anderson; Josh Charles - Knox Overstreet; Gale Hansen - Charles Dalton zapamiętam na długo, długo. Książkę czytam chyba poraz5 i na nowo odkrywam przesłanie, zarażnam się optymizmem, zaglądam w głąb swojej duszy. Gdyby nie Stowarzyszenie, pewnych zagadnień w życiu przez pare najbliższych lat bym nie odkryła...|| Największą sympatją dażę właśnie Nilla Perrego i Todda Andersona, gdyż to ich postacie wpłynęły na moje uczucia najbardziej, potrafiłam wczuć się w ich sytuację. Bardzo jestem wdzięczna loswi, że mogłam zapoznać się z taką historią i poczuć coś takiego. DZiękuję...