Już na początku filmu rzuciła mi się słaba gra Madelaine Petsch, która nie potrafi wyrazić emocji po takich przeżyciach i jak dowiaduje się, że jej ukochany zginął, to jakby jej ulżyło :). Potem lecą sceny pełne bzdur łącznie z cudownym znalezieniem igły i nitki do zaszywania w nocy i ulewnym deszczu swojej rany - po trafienie na wściekłego odyńca :D. W międzyczasie wchodzisz do zamrażarki ze swoim zabitym chłopakiem :D. Robisz drugą część i cały czas te same sceny z ganianiem kogoś z siekierą w maskach - no ciarki ze strachu aż się sikać chce... ze śmiechu. Podsumowując - kpina, zero zaangażowania twórców, jak i aktorów.