"Strefa interesów" to minimalistyczny film, który przede wszystkim manipuluje perspektywą. Obserwujemy w nim całkiem zwykłe życie codzienne Rudolfa Hössa i jego rodziny, tuż za murem Auschwitz, a które wcale nie wykracza poza normalność znaną nam z dzisiejszych czasów: wypoczynek, relacje z dziećmi, prace ogrodowe czy spotkania towarzyskie i wszystko wydawałoby się normalne, gdyby to nie było czasami przeplatane stłumionymi krzykami lub strzałami dobiegającymi z obozu, jak malutkie (ale istotne) akcenty na dziele malarskim.
Co ważne, właśnie piękno życia i cudne estetycznie kadry wzbudzają obrzydzenie widza, również przed samym sobą, bo podziwiając całą tę estetykę, zdarza nam się najzwyczaj zapomnieć o tle narracji. Reżyserowi udało się zbudować atmosferę grozy bez bezpośredniego ukazywania tragedii - założyć klapki na oczy widza i mu o tym przypomnieć. W ten sposób zwraca uwagę na obojętność, odpowiedzialność i granice ludzkiej psychiki. Uważam ten film za kino najwyższej próby, co zmusza oglądającego, aby na nowo skonfrontować koszmar Holocaustu, ale nie tylko. Jakby się zastanowić, to czy aby wszyscy nie żyjemy, jak Höss?
Mam nadzieję zachęcić was do obejrzenia "Strefy interesów" i późniejszej refleksji na tematy, które porusza, ale nie spodziewajcie się konwencjonalnego kina o mordzie na Żydach, obrzydliwie krwawych i niemoralnych scen, jak również szybkiego tempa. Mimo to, nie jest to trudny film, a zamiary reżysera łatwo odczytać, bo taki był najpewniej zamiar.