Tyle, że cudzego życia, po którym zostały tylko okruchy. Przyznam, że nie mogłem po nim zasnąć. Chciałem obejrzeć tylko fragment a obejrzałem cały, w pełnym napięciu. Film nie epatuje grozą ani okrucieństwem. Nie pokazuje demoniczności postaci. Nie rysuje jaskrawego, nośnego fabularnie konfliktu. Większości horroru trzeba się domyślać. Dlatego, gdy będziemy bawić się telefonem lub dyskutować z przyjaciółmi, cała groza może nam umknąć. Cóż to za szary proszek rozsypuje na grządkach ogrodnik? W tle słychać stłumione wrzaski esesmana gdzieś zza muru. Upalny „spokojny” wieczór, ptaki śpiewają. Dopiero po chwili uderza świadomość: to prochy ludzkie z krematorium a eseseman właśnie wykonuje egzekucję. Takich tropów jest mnóstwo. Wymaga to pewnej wiedzy i sporo uwagi. Czasem są to słowa rzucone mimochodem, czasem torba z damskimi ciuszkami z „Kanady”, rzucona na stół do podziału. Od razu wiemy, co to za ciuchy. Dopiero potem uświadamiamy sobie, że „można brać tylko po jednej” usłyszały od „dobrej Pani” polskie służące-niewolnice. Które wiedząc skąd mają podarunek i tak spokojnie wybierają, zachowując hierarchię. „Banalność zła” - to termin wyświechtany do podkładu. Nie, w tym filmie to raczej „praktyczność” i „nieistotność” zła, które tak intuicyjnie nawet na zło nie wygląda. Hess i jego żona poznali się w grupie rolniczej zrzeszającej byłych ochotników I wojny. Długo zajmowali się uprawą roli. Film pokazuje, że równie wytrwale, beznamiętnie i uważnie zajmowali się mordowaniem ludzi na skalę przemysłową. Przez większość czasu sprawiają sympatyczne wrażenie. Czasem tylko (w taki właśnie beznamiętny sposób) wypadają z roli. Gdy żona odreagowuje kłótnię małżeńską na polskiej służącej, podczas śniadania rzucając cicho: „Mogę zażądać od męża, żeby rozrzucił twoje prochy na polu”. Pewnych scen już nie odzobaczę.