Gdyby nie film Gryczełowskiej może trudno byłoby uwierzyć, że takie miejsce istniało naprawdę. Dziś film ten ogląda się trochę jak rodzaj baśni dokumentalnej. Za górami, za lasami, była sobie wieś, w której mieszkali tylko starzy ludzie. Gdy byli młodzi, ciężko pracowali na roli, rodzili i wychowywali dzieci, a gdy nadeszła starość, zostawili rodzinne gospodarstwa, w których nikt już nie chciał pracować, oddali je za rentę i zamieszkali w pewnej wsi. Czy żyli długo i szczęśliwie? Mówią przed kamerą, że jest im dobrze. W ciszy i spokoju, w kojącej atmosferze zakątka gdzieś na peryferiach świata, troszczą się jedynie o zaspokojenie swoich skromnych potrzeb. Co dnia wyruszają drogą przez wieś z wiadrami do studni. Robią zakupy w sklepie, a potem zasiadają w kuchni przy stole. Smutna to baśń. Stary mężczyzna bawi się małym bączkiem, który przed laty zrobił dla siebie i żony. Gdy żyła, bawili się razem. Stara panna mówi: "Ja służyłam po służbach 14 lat - służba diabłu wróżba. A teraz na tym lekkim chlebie bardzo mi dobrze". Stara matka wzdycha: "...jakoś dzięki Bogu dzieci się wychowało nie ślepe, nie kalekie, nie krzywe - to jestem zadowolona". I dodaje: "Żeby był ktoś koło mnie jak będę umierać, żeby mi kto wody podał, żebym koło dziecka mogła umrzeć". Ludzki dramat kryje się gdzieś w ciszy, która przygodnemu wędrowcowi, co tu zbłądził, może się wydać błoga i kojąca. Dokumentalistka nie burzy jej, przenosi ją do filmu wraz z wyjątkową atmosferą tego miejsca. Pozostawia nas za to z pytaniami, które przed laty zapisała recenzentka "Studni":
"Dlaczego kadry tego filmu powracają do mnie z dziwną uporczywą natarczywością? Dlaczego jego skromni bohaterowie zaludniają wyobraźnię, drążą sumienie, wywołują niepokój myśli?"
opis dystrybutora dvd