Substancja

The Substance
2024
6,7 102 tys. ocen
6,7 10 1 101911
8,0 79 krytyków
Substancja
powrót do forum filmu Substancja

Jestem na świeżo po seansie. I niestety jest to jeden z tych filmów, który zawiódł mnie strasznie. Ale chcę opisać to po kolei, żeby w tym wszystkim był jakiś porządek rzeczy. Więc zaczynamy…
Elizabeth Sparkle (Demi Moore) to nieco przebrzmiała już hollywoodzka gwiazdka z Oscarem na koncie i własną gwiazdą w alei sław w dorobku, której stuknęła niedawno pięćdziesiątka. Nie dostaje propozycji nowych ról, a jej źródłem utrzymania jest własny program fitness nagrywany dla jednego z kablowych kanałów. Niestety oglądalność spada z racji wieku pani Sparkle oraz jej mało atrakcyjnego wyglądu, więc szefostwo postanawia ją zwolnić. Zdruzgotana Elizabeth ulega wypadkowi samochodowemu w drodze do domu po tym, jak widzi zrywany billboard z jej podobizną na autostradzie, co jest jednocześnie metaforą jej przemijającej sławy… Ląduje w szpitalu, ale lekarz stwierdza, że nic poważnego jej nie jest, po czym rzuca uwagę że Elizabeth „jest kandydatką” i daje jej wypis. Elizabeth w drodze powrotnej ze szpitala w kieszeni płaszcza odnajduje tajemniczą kartkę owijającą pendrive z opisem „to zmieniło moje życie”…
Tyle o fabule. Za dużo spoilerów być nigdy nie może, choć te i tak się tu pojawią. Obejrzałem ten zacny film, i w sumie nie wiem co powiedzieć. Krytycy obiecywali nam Cronenberga, porównywali film do jego dzieł, pod względem obrzydliwości film miał przebijać „Martwicę mózgu” Petera Jacksona i… co? No więc spieszę z wyjaśnieniami. Wbrew sloganom – cytuję „totalnie po***ane” – które miały sugerować rollercoaster, hardkor, jazdę po bandzie i po prostu przynajmniej zniesmaczenie widza, dostaliśmy bardzo dziwny twór, który chyba nie do końca wie, czym chce być, podobnie jak w finalnych scenach monstrum na scenie. „Substancja” wbrew pozorom, nie jest antykulturą jak to niektórzy piszą niemalże spuszczając się nad tym filmem. Nie jest też filmem, który pod płaszczykiem kina grozy podejmowałby jakąś polemikę z tematyką, o której chce powiedzieć.
Tematy czy to seksualizacji telewizji, przemijania, niechęci pogodzenia się z tym czy ciśnięcia beki z branży filmowej zostały tu tak strywializowane, że to naprawdę aż boli. Do tego właśnie brak obrania właściwej ścieżki artystycznej dla tego filmu, który nie wie, czy miał być groteskową komedią grozy czy opowieścią na serio niestety mu nie pomaga, bo ani jednej, ani drugiej ramy się nie trzyma. Pani reżyser i scenarzystka jednocześnie nie miała do tego głowy. I nie zrozumcie mnie źle, są filmy kręcone przez kobiety, które naprawdę są bardzo dobre – mamy przecież „Dziwne Dni” od Kathryn Bigelow, „Saint Maud” od Rose Glass, Sofię Coppolę, której choć rola Mary Corleone w „Ojcu Chrzestnym III” nie wyszła, to jako reżyserka radzi sobie naprawdę dobrze (choćby „Między słowami”). Więc to nie jest tak, że się nie da… Tutaj – no nie wiem…
Oczywiście film celuje w body horror, ale poza scenami „narodzin” nowszej wersji bohaterki, igieł od strzykawek i popisu speców od efektów specjalnych i charakteryzatorni Demi Moore, która zostaje przeobrażona w kogoś, kto wygląda jak dzwonnik z Notre Dame (a dubbingowąła Esmeraldę przecież w wersji animowanej :D ), to tak naprawdę mało tu tego.
Co dalej – rola Dennisa Quaida jako Harvey’a, cynicznego producenta telewizyjnego wydaje się być nawet bardziej przesadzoną wersją J. Jonah Jamesona „JJJ” z filmów o „Spidermanie” (tego z Tobeyem Maguire’em), ale taki był zamysł na ten charakter i rzeczywiście to przerysowanie trochę nadaje mu sznytu – pusty typ którego zadaniem jest jedynie kręcić cyferki, by oglądalność się zgadzała i jednocześnie nie mający skrupułów w pozbywaniu się z firmy osób, które utrudniają mu to zadanie. Postać miała być stereotypowa, odrobinę odrażająca, płytka, rzucająca prostackimi tekstami jak to typowy zblazowany, podstarzały producent filmowy i taka jest. Za to plus.
Kolej na Margaret Qualley, czyli nową wersję Elizabeth – gra dobrze i jako ekranowa partnerka dla Demi Moore dorównuje jej w tym filmowym spektaklu. Ale to właśnie Demi Moore jest tu kołem napędowym tej produkcji, bowiem poniekąd to trochę film o niej samej i jej podobnych, starzejących aktorach, którzy swoje świetlane lata mają już za sobą – niby jeszcze grają, ale to już nie ten kaliber produkcji co kiedyś. Niektórzy z nich zrobiliby wszystko, byleby odwrócić czas i jeszcze zagrać w blockbusterach, wracając tym samym na szczyt, ale się nie da… Nikt jeszcze nie odkrył leku na odwracanie procesu starzenia się…
I tu dochodzimy do aspektu psychologii filmu, a właściwie jego dość płytkiego aspektu. No bo co dostajemy w tej warstwie? Wyłożona odwieczna prawda, że to „młodość i atrakcyjność seksualna sprzedaje się najlepiej” – no bo tak jest i nie jest to tylko wymysł XXI wieku, to nie istnieje jako znak naszych czasów. Tak było od zawsze, choć dziś przez ten aspekt instagrama czy onlyfans jest to jeszcze bardziej podkręcone i dostrzegalne, niemal na pierwszym planie. W latach międzywojnia symbolami seksu byli Marlena Dietrich, Calrk Gable, Pola Negri, w latach 50. mieliśmy Aubrey Hepburn czy Marilyn Monroe albo Jamesa Deana, później jeszcze Elizabeth Taylor, Claudię Cardinale, Marlona Brando,Brigitte Bardot, i tak dalej, i tak dalej, i tak dalej…
Łączy te aktorki i aktorów fakt, że swój prime osiągali w swojej młodości, więc trzeba być naprawdę mało rozgarniętym, żeby uważać, że pani Coralie Fargeat odkrywa przed nami jakieś nowe horyzonty… A można było się przecież tu pobawić głębiej psychologią Elizabeth, można było naprawdę wejść w jej umysł, pokazać to zdezorientowanie, frustrację no i cały pakiet emocji związany z sytuacją, w którą sama się wpędziła. To tak apropos, gdyby film miał uderzać w nieco poważniejszy ton.
Finał miał być groteskowy i taki wyszedł, natomiast te makabreski tak naprawdę są tanie – kolejny klon, tym razem Sue, lejący posoką na te wszystkie szyszki z branży nigdy nie będzie tak dobry, jak choćby krwawy finał „Carrie” od Briana De Palmy, finał nowej „Suspirii” czy pamiętna scena z kosiarką z „Martwicy mózgu” pana Jacksona. O tym ostatnim wspominam jeszcze główne dlatego, że on sam ma też w dorobku satyrę na showbiznes i reguły nim rządzące – film nieco zapomniany, przykurzony, na swój sposób chory i wciąż aktualny – „Rewię Feeblesów” („Meet the Feebles”) – naprawdę kapitalną, czarną komedię, która potrafi dobrze zryć beret.
Podsumowując – „Substancja” to przehajpowany średniak, z bardzo dobrą rolą Demi Moore i dobrymi efektami specjalnymi, ale przez brak jasno określonego kierunku artystycznego oraz brak choćby odrobinę szczegółowego wejścia w temat, który podejmuje, jest tak naprawdę jedynie kolejną wydmuszką reklamowaną chwytliwymi sloganami, które mają napędzić ludzi do kin. Porównywanie tego do filmów Cronenberga, to dla niego potwarz, bo koło jego filmów „Substancja” nawet nie stała. W mojej subiektywnej skali dałbym takie mocne 4.4/10 lub 4.5/10, ale że filmweb ma całościowe punktacje, to daję naciągane 5/10. Z horrorów obecnych teraz w kinach warto obejrzeć remake „Don’t Speak Evil” („Nie mów zła”) czy jeszcze granego „Obcego: Romulus”. Na horyzoncie majaczy nam sequel „Uśmiechnij Się”, ale czy będzie tak dobry jak część pierwsza, przekonamy się niebawem. Jeśli zastanawiacie się czy iść na „Substancję” do kin, to jednak polecałbym zaczekać do VOD.