Jak myślicie: dlaczego starsza opcja nie zaczęła robić z młodą tego, co młodsza z nią? Czemu przynajmniej nie spróbowała się "nakarmić" młodą?
Czy to dlatego, że ta młoda była dla niej trochę, jak dziecko, a rodzic nie krzywdzi dziecka?
W ogóle pomysł makabryczny: o ile ludzie pragną znaleźć eliksir młodości, to na pewno nie w takim kształcie, jaki został pokazany w "Substancji", gdzie tak naprawdę "matryca" stała się tylko bazą do powołania do życia zupełnie innej osoby - bo przecież Sue to tak naprawdę nie była Elisabeth z młodości, tylko nowy twór.
Ja po pierwszym przebudzeniu, gdybym się zorientował, że nadal jestem stary i chory, to bym zakończył ten eksperyment.
Oczywiście piszę "stary i chory" w przenośni, bo Elisabeth była piękną kobietą. Bogatą, z fajnym życiem. Wystarczyło sobie uzmysłowić, że w pewnym wieku nie można już skakać jak koza i należało oddać się przyjemnościom na przysłowiowej emeryturce.
Generalnie film ma głębokie przesłanie, aczkolwiek oczywiste. Ale pokazuje je świeżo. Jest to też przykład tego, gdy forma służy treści, a nie jest formą dla samej formy.