Bo nie bardzo rozumiem. Ten film nie budzi we mnie żadnych emocji, bo to moim zdaniem nie ma sensu.
Gdyby Elizabeth mogła "przeskakiwać" świadomością między ciałami, to sens miałaby rozterka, czy wracać na tydzień do starego ciała czy przeciągać czas w nowym ciele.
Gdyby było tak jak jest w filmie, ale z jakiegoś powodu Sue używała by personalniów Elizabeth, to wtedy sukcesy Sue szły by na konto Elizabeth, która mogłaby mieć z tego poczucie dumy i spełnienia.
Ale tak, jak jest to w filmie, to nie ma to żadnego sensu! Elizabeth nie może cieszyć się życiem w młodszym, atrakcyjniejszym ciele, nie może cieszyć się sukcesami Sue. To po co w ogóle Sue istnieje i z jakiego powodu trzymać ją dalej przy życiu po tym, jak za pierwszym razem przeciągnęła swoją kolej? To nie ma sensu.
W dodatku wg fabuły Elizabeth ma 50 lat xD. Mogli już dać jej 60, skoro gra ją 62letnia Demi Moore. Poza tym 50latki dziś w Hollywood nie są spychane na margines, mam wręcz wrażenie, że w 2024 roku wszyscy zachwycają się dojrzałymi kobietami (może żyję w bańce ale Mummy, Milfy i te sprawy). Cate Blanchet - 55 lat, Sandra Bullock - 60 lat (nie dawno zagrała w kolejnej komedii romantycznej!) Marisa Tomei - 60 lat, Viola Davis - 59 lat i świeży film akcji na koncie. Aktorki lat 90. a nawet 80. przeżywają dziś powroty w blasku chwały. Temat filmu jest spóźniony przynajmniej 15 lat.
I przez to, że poczynania Elizabeth cały czas są dla mnie niepojęte, trudno mi było oglądać i trudno mi teraz ocenić inne elementy. Aktorsko było super, ale nie wiem, czy nominacja do Oscara dla Demi była zasłużona. Ładna scenografia.

Nie wrócę już pewnie do tego filmu.