Lubię filmy, w których dzieją się rzeczy niemożliwe w zupełnie normalnym otoczeniu, tj. nie w świecie fantasy czy na statku kosmicznym w 2137 roku. Pani reżyser zainteresowała mnie postawieniem właśnie na tego rodzaju kompozycję: eksperyment, w Los Angeles czasów współczesnych, różniących się od realnych tym, że czasy telewizji i ćwiczeń z Jane Fondą dalej tam trwają.
To niestety tylko drobniuteńka poszlaka ignorancji, z jaką Coralie będzie traktowała widza — nasuwa się pytanie, czy słusznie, czy nie; patrząc na oceny tzw. krytyków — być może ma rację. Panią reżyser podobno interesuje ciało. Stwierdzam, że niekoniecznie, bo nie pokusiła się nawet o wygooglowanie czym skutkuje pompowanie pęcherzy powietrza do żył, ani zastanowienie się nad tym, czy płyn płynie do góry, co z wydalaniem, odleżynami...
No właśnie, Coralie, zupełnie jak główna bohaterka, spłaszcza temat jedynie do wyglądu, czemu koronny wyraz daje w scenie pobudki Elisabeth po ponad 3 miesiącach, gdzie jej ciało sugeruje wyniszczenie, ale co tam — kości nie łamliwe, kondycja znakomita, wszystko super — jedynie brzydko wygląda.
W tych warunkach intelektualnych rozwija się akcja. Jak łatwo się domyślić, pojawiający się w filmie "stabilizator" zaczyna się wyczerpywać, i dla Sue i dla pani reżyser. Obie więc biorą z ciała na kredyt. Więcej seksu, więcej przemocy — aż dosłownie opryskuje plan zdjęciowy. Gdy już i to się wyczerpało — od seksu przechodzimy do mutacji, zaś od przemocy i krwi do...(drapanie się po głowie)...większej ilości przemocy i krwi! Śmiało: nie litry, a hektolitry! Stać nas!
I tak ten zlepek Cronenberga, Aronofskiego, "Człowieka Słonia" i odpadów z kina eksploatacji kończy rozmazane na hollywoodzkim chodniku. Pozostaje tylko posprzątać. Oceniam na 5/10 jako wypadkowa oceny poszczególnych aktów, z czego ostatni zasługuje na 1. Mimo wszystko polecam zapoznać się z tym materiałem.
Zaledwie 5/10? Interesująca ocena, zwłaszcza, że film wzbudził emocje na tyle silne, byś musiał go obejrzeć do końca i jeszcze napisać o nim elaborat. Wbrew wszystkim zarzutom reżyserka dokładnie wiedziała, co robi, skoro aż tak silnie oddziaływała na widza.
I stworzyła dzieło tak bezkompromisowe, że musisz się przy nim miotać. To nie ignorancja, lecz świadome łamanie zasad realizmu, bo ten film nie potrzebuje logiki medycznej ani fizycznej. To czysta wizja, przefiltrowana przez obsesję nad ciałem jako polem walki. Ciało w tym filmie jest symbolem: rozkładu, przemocy, obłędu.
Nie chodziło o medyczną dokładność, tylko o kontrast: zewnętrzne wyniszczenie kontra wewnętrzna gotowość do dalszej walki. Wygląd bohaterki to nie słabość scenariusza, to jego esencja. Stabilizator się wyczerpuje? Tak samo jak granice widza. Coralie prowadzi nas na krawędź i zmusza do wpatrywania się w przepaść, w której jedyną odpowiedzią jest coraz więcej: więcej przemocy, więcej mutacji, więcej krwi. To nie jest przesada, to konsekwencja.
Ten film nie potrzebuje twojej sympatii ani łaskawej zgody na jego istnienie. Jest doskonały w swojej brutalności, grotesce i śmiałości. Nie kłania się logice ani twoim oczekiwaniom. "Substancja" jest dziełem kompletnym. Nie próbuje być realistyczny, nie próbuje być subtelny, nie próbuje przypodobać się każdemu. Robi dokładnie to, co zamierzał: prowokuje, konfrontuje i zostawia widza z emocjami, które nie dają spokoju. A ty, oceniając na 5/10, tak naprawdę przyznałeś 10/10 swojej frustracji, bo ten film wszedł ci pod skórę i pozostawił ślad. A właśnie o to chodziło.
Tak, naprodukowałem się z dwóch powodów - 5 nominacji do Oscarów, dość osobisty powrót Demi, oraz ostatni akt, w którym poczułem się obryzgany płynami, które tak hojnie kazała lać pani reżyser. Absolutnie nie zarzucam, że ta nie wiedziała co robi - lekcję z kina eksploatacji odrobiła. Oczywiście, by wywołać emocje ludu można świadomie odsłonić cycki na ulicy i desperacko krzyczeć. Efekt przyznam, ale klaskał nie będę.
Wiesz, jeśli imponuje Ci wynik w grze bez reguł lub reguł jednostronnie zmienianych co 20 minut - spoko. Taka padaka to dużo łatwiejsze rozwiązanie i dlatego wartość wszelkich wizji tkwi w konsekwencji i dbałości o szczegóły. Na marginesie - świadome łamanie zasad realizmu wciąż jest wyrafinowaną formą ignorancji, zjawiskiem badanym jako agnotologia.
Fragment o kontraście brzmi sensownie i przekonywująco jako interpretacja i w sumie się do niej przychylę. Skupienie na wyglądzie też, tylko wtedy niech się toto reklamuje jako horror urodowy, nie cielesny ("Body horror"). O, rzuciłeś hasło "konsekwencja" - tak, Coralie sukcesywnie gdzieś nas prowadzi. Ja ujrzałem wysypisko dość bezradnego slapsticku.
Jeśli znajdziesz tam coś, co Cię prowokuje do niebanalnych, odkrywczych rozmyślań, konfrontuje z czymś, czego nie wiesz lub wzbudza pożądane emocje - cieszę się. Jeszcze bardziej będę się cieszył, gdy przestaniesz narzucać jaki wpływ wywarł na mnie ten film. Elaboraty pisałem wielokrotnie i niejeden film eksploatacji widziałem. Teraz zabieram się za Schramm (1993). Ciekawe jaka tam jest proprcja formy to treści; czy reżyserowi chciało się grzebać w analizie, czy tylko pomachać szlauchem by zszokować.