Mam ochotę podzielić się wrażeniami z seansu, na którym byłem z kochanymi znajomymi kilka godzin temu. Zauważyłem parę rzeczy, które nie dają mi spokoju.
Ogólnie film jest bardzo pomysłowy. Motyw z szybkim narastaniem komórek i ich odłączaniem się od matrycy jest moim zdaniem świetny. Film jest bardzo dobrze zrobiony mniej więcej do połowy. Potem zaczyna nużyć, wydarzenia nie są już tak ciekawe, być może autorzy scenariusza nie wiedzieli, jak pociągnąć fabułę dalej w sposób intrygujący i budzący zainteresowanie. Wtedy film nużył mnie tak, że aż sprawdzałem, która jest godzina.
Natomiast końcówka jest całkowicie absurdalna, komediowa, nie pasuje zupełnie do całkiem poważnej reszty filmu. Autorzy już kompletnie odlecieli w stronę "Coś" lub, jak słusznie zauważyła koleżanka, w stronę "Muchy". Niestety w "Substancji" efekt był komiczny, te przejaskrawione reakcje ludzi lub ich brak (człowiek z obsługi studia nagraniowego tak po prostu wpuścił tę maszkarę? Nie zauważył, że maszkara ma naklejoną fotografię na swoją... eee, twarz?). Obniżam ocenę o jeden punkt za końcowe sceny psujące wyśmienite ogólne wrażenie. Patent ze zdeformowanym ciałem autorzy powinni ograniczyć do pierwszej brzydkiej postaci, tzw. siostry Golluma. Następna taka osóbka to przesada.
Jeszcze parę rzeczy mnie zastanowiło. Dlaczego główna bohaterka tak bardzo nie chciała zakończyć "eksperymentu"? Przecież nic z niego nie miała, żadnych korzyści. Wręcz przeciwnie - postarzała się wyraźnie szybciej (zaczęło się od palca wskazującego), a niechciane starzenie się było właśnie powodem, dla którego weszła w "eksperyment". Zatem chce uniknąć przemijania, dokonuje na sobie zabiegu, ale widząc negatywne skutki w postaci postarzenia, brnie w to dalej. Bezsens. I jeszcze troszczyła się o tę drugą, nie mogła jej odebrać kariery. Rozumiałbym , gdyby dziewczyny dzieliły swoje doznania, przeżycia, zmysły, dzięki czemu Elisabeth odnosiłaby jakąś korzyść z bycia w centrum uwagi i obiektywu. Przez jakiś czas starałem się ustalić, co dobrego dawała jej tytułowa Substancja. Uja dawała, ale nawet nie w usta, najwyżej w odpadnięte ucho. Może istniała jakaś pierwotna wersja scenariusza, w którym obie bohaterki były połączone umysłowo? Rozumiem, że Sue odziedziczyła po głównej bohaterce pamięć i wiedzę, ale to za mało, by Lizzy miała powody, by tak walczyć o dobro swej "podopiecznej".
Kolejną sprawą jest stan psychiczny Elisabeth. W paru momentach pojawia się motyw samotności i potrzeby bycia kochaną. Twórcy filmu nie dali niestety możliwości odczucia braku tych elementów w życiu bohaterki. Kontekst obraca się wokół urody, wieku, przemijania, końca kariery, tęsknoty za podziwem. Miłości i więzi z innymi ludźmi to tam nie było za wiele, a i nie wspomina się o nich. Elisabeth, mówiąc o samotności i miłości, po prostu odnosi się do próżni. To są puste słowa, które w filmie nie znaczą nic.
Kto odpowiada za tworzenie i rozprowadzanie tytułowej Substancji? Z czego ją finansuje? Tak rewolucyjny specyfik nie może być tani, tymczasem jest niemalże rozdawany jak przytulasy na Pyrkonie czy innym Brudstocku. No i najważniejsze: po co ktoś miałby rozprowadzać Substancję? Zabawia się ludźmi? Przejmuje kontrolę nad światem? To nie ma sensu.
Także aspekt biologiczny zwrócił moją uwagę. Jako osoba zorientowana odrobinę w dziedzinie fizjologii i biochemii dostrzegłem pewną dziurę. Po zastosowaniu Substancji powstaje druga, pełnowymiarowa postać ludzka. O ile na ekstremalnie szybkie namnażanie się nowych komórek jeszcze można przymknąć oko, a nawet wszystkie oczy (łącznie z kakaowym), o tyle pozyskanie materii do utworzenia owych komórek budzi duże wątpliwości. Nowe komórki tak naprawdę nie biorą się znikąd, nie powstają ex nihilo. Do powstania potrzebują aminokwasów, kwasów tłuszczowych, mikroelementów, enzymów, hormonów i nie tylko. To są zasoby, które trzeba skądś pozyskać. Jeśliby zostały pozyskane z matrycy, to sama matryca uległaby znaczącej degradacji spowodowanej brakiem. Wyobrażam sobie, że matryca zostałaby znacząco wyniszczona, zużyta, byłaby na skraju śmierci (o ile przeżyłaby znaczącą utratę zasobów biologicznych). Wyprodukowanie tych zasobów w ciele matrycy zaraz po wstrzyknięciu Aktywatora niczego by nie wytłumaczyło, gdyż wyprodukowanie też wymaga zasobów (w tym energii w postaci adenozyno-trifosforanu). Nowe ciało w filmie bierze się zatem znikąd. To chyba narusza zasadę zachowania energii, jedno z podstawowych praw fizyki.
Nie spodobały mi się do końca kostiumy. Siostra Golluma oraz późniejsza maszkara w widocznym stopniu są wykonane z gumy. W niektórych momentach bardzo to widać. No i oczy, zdeformowana Elisabeth ma nadal młodsze, bystro patrzące oczy i mało pomarszczone tkanki wokół nich (mięśnie okrężne oka układają się jak u dużo młodszej osoby). Mocno mi to kontrastowało z resztą bardzo starego, zniszczonego ciała.
Daję filmowi ocenę 7/10. Miało być o punkt wyżej, ale absurdalna końcówka śmieszna jak sceny z trailera "Terrifiera 3" pogorszyła moje odczucia.