Ja kategoryzuję go do mojej prywatnej kolekcji “guilty pleasure”. Na bok odkładając konwencję, zacznijmy jednak od tego co zdecydowanie jest odczuwalne od początku do w zasadzie samego końca seansu. Technicznie film naprawdę jest na wysokim poziomie. Praca kamery, efekty, przejścia, fenomenalne zdjęcia, nieustanne budowanie uczucia odrazy. Dodajmy do tego totalny chaos emocjonalny, bo w jednej chwili jest ci niedobrze, w drugiej nastrój jest wręcz depresyjny, idziemy następnie do groteski aż po niepokój. Najbardziej mi się skojarzyło z “Muchą” Cronenberga, aczkolwiek czuję jakby “Substancja” była jeszcze mocniejsza, przynajmniej jak dla mnie. Fakt jest jednak taki, że nie mogłem oderwać wzroku tak szczerze. Bardzo też ciekawe było doświadczenie z ciągłym łapaniem się na tym, że “ej no przecież nie może być jeszcze gorzej”, chwilę później mamy jeszcze kolejną, gorszą i bardziej makabryczną transformację głównej bohaterki. Body horror at its finest. Przyznam się bez bicia, że nie spodziewałem się, że będzie aż tak wszystko graficznie ostro przedstawione.
Dałem ocenę 9, bo choć niesamowicie odstręcza mnie ten film i nie chcę go ponownie obejrzeć, to jest moim zdaniem naprawdę niezwykłym powiewem świeżości o ironio. Dawno w kinie nie było czegoś takiego. Może co najwyżej “Puchatek Krew i Miód”, ale to nie było nawet w jednym procencie na poziomie tego. Ciekawą dekonstrukcja świata celebrytów, który nie jest bardzo często tak barwny i wspaniały jak mogłoby się wydawać.