Po obejrzeniu tego "czegoś" musiałem założyć tutaj konto. Zwiedziony pozytywnymi opiniami "krytyków" udałem się obejrzeć w/w film w kinie. To był błąd... nie od dziś widzę tendencję według której filmy wysoko oceniane przez większość krytyków są zwykłymi gniotami. Jeśli chodzi o plusy to całkiem znośna kreacja Demi Moore oraz uniwersalna prawda którą chce przekazać film, a mianowicie problem z akceptacją przemijania. To chyba tyle z plusów. Akcja przez 2/3 filmu może i nie zachwyca, ale stanowi spójną całość. Pomijam żałosne zabiegi pani reżyser, która w przejaskrawiony sposób animalizuje zachowania mężczyzn. Końcówka tego filmu to crème de la crème całej produkcji... zabiegi artystyczne rodem z kina klasy C, hektolitry sztucznej krwi, "niepełnosprytny" ochroniarz który wpuszcza na zaplecze stwora z przyczepionym do twarzy zdjęciem głównej bohaterki itp. nie pozostawiają złudzeń jeśli chodzi o ocenę tego "dzieła". Potwierdza to zachowanie ludzi w kinie którzy po prostu widząc to wychodzili.
Twoja reakcja na film wydaje się wynikać z braku odpowiedniego przygotowania intelektualnego oraz pewnej niedojrzałości w interpretacji dzieł, które sięgają po bardziej złożoną symbolikę i głębsze przesłania.
Twoje zarzuty wobec "animalizacji" mężczyzn i groteskowych scen w finale filmu świadczą o tym, że nie rozumiesz podstawowej roli, jaką pełni metafora i ironia w tak ambitnych dziełach. Reżyserka świadomie operuje hiperbolą, aby wywołać efekt alienacji i zmusić widza do krytycznego myślenia, a nie tylko do pasywnej konsumpcji treści.
Kiedy piszesz o widzach wychodzących z kina, wydaje się, że mylisz momenty dyskomfortu, które są integralną częścią refleksyjnej sztuki, z rzekomym brakiem wartości artystycznej. Do pełnego zrozumienia tego rodzaju filmu niezbędna jest głębsza znajomość filozofii egzystencjalnej, psychologii ego oraz świadomość współczesnych przemian społecznych, których ignorowanie może prowadzić do powierzchownych, wręcz infantylnych wniosków, jak te, które przedstawiasz.