Substancja

The Substance
2024
6,7 102 tys. ocen
6,7 10 1 101911
8,0 79 krytyków
Substancja
powrót do forum filmu Substancja

Krukcenzja

ocenił(a) film na 7

Wielkie zapowiedzi, wzniosłe zachwyty, ekscytacja sięgająca zenitu. Tak w skrócie można opisać ostatnie tygodnie, w których niemal każdy zachwycał się tegoroczną „Substancją”. Oczekiwania miałam spore, zwłaszcza że arthousowe kino potrafi mnie niekiedy pozytywnie zaskoczyć. Niestety coś poszło nie tak, a ja nie potrafię się zaliczyć do grona w pełni zadowolonych tym filmem.

Błysk fleszy, blask ekranów i jarząca się pośród tłumu fanów Elisabeth Sparkle. Oscar, nazwisko wyzłocone w Alei Gwiazd, a na końcu wisienka: własne śniadaniowe show o aerobiku. Tylko to było kiedyś. Teraz szefostwo zamierza pozbyć się jej z ekranu, zastąpić kimś młodszym, jędrniejszym, nade wszystko piękniejszym. Bezsensowność tego końca nie podoba się kobiecie, która przepełniona frustracją decyduje się na drastyczny krok. Substancja to wszystko, czego potrzebujesz. Druga ty w nowym opakowaniu. Młodość jednak uzależnia, a konsekwencje zachwiania równowagi mogą być wyłącznie opłakane.

Produkcja ta ma niejako dwie warstwy. Z jednej strony dostajemy krytykę społeczną, starość zostaje zamknięta w szafie niczym trup, o którym nie wypada mówić głośno. Na bazie tego mamy konflikt na linii Elisabeth-Sue, a w miarę eksploracji tego wątku można niemal zapomnieć, że to wciąż jedna osoba, więc wszelkie zło wciąż pochodzi od niej i nikogo więcej. Sama główna bohaterka jawi się jako produkt swoich czasów. Puste opakowanie, w którym nie ma nic więcej. Gdy więc kolorowy papier zaczyna blaknąć, całkowicie tracąc blask, nie potrafi się ona odnaleźć w nowej rzeczywistości, a tym bardziej zadbać o cokolwiek innego, o co do tej pory nie dbała wcale. Scena szykowania się na randkę z dawnych znajomym to w moim odczuciu najlepszy fragment całej opowieści. Tam są emocje, tam kryje się sens. Szkoda, że całej reszcie brakuje tej głębi. Myśl przewodnią da się wyłapać niemal na początku seansu, później coraz to nowsze środki stylistyczne usiłują wbić tę samą myśl do głowy, nie oferując już nic więcej od strony psychologicznej. Nie pomogło mi z pewnością to, że zupełnie nie utożsamiam się z problematyką i nie stanowi ona dla mnie żadnego odkrycia – jeśli jednak choć jednej kobiecie uzmysłowi to pewne zjawiska, to świetnie.

Drugą z warstw, której nie poświęcono wcale mniej czasu, jest czysty horror. Modyfikacje ciała, zniekształcenia, niepokojące przemiany – powłoka, w której żyje Elisabeth, nieustannie się zmienia w niekontrolowany sposób. Jeśli kogoś naprawdę przeraża body horror, to prawdopodobnie film ten przypadnie do gustu, jak nic innego. Mnie z racji nieco bliższego obcowania z medycyną nie straszy ani nie brzydzi ciało, a już zwłaszcza sama starość, więc też nieco inaczej reaguję na niektóre sceny. Pojawia się również sporo igieł wbijanych w najróżniejsze miejsca (choć zaskakująco sekwencje filmowe potrafią być mniej przerażające niż faktyczne zakładanie wenflonu). Większość tych elementów narracyjnych naprawdę się sprawdza i mogą one trafić centralnie w lęki niektórych widzów. Inne zabiegi niestety wyszły bardzo kiczowato. Hektolitry krwi, monstra rodem z „Coś”, „Muchy” lub innego filmu Cronenberga. Można to lubić, choć w pobliżu zakończenia było to już nieco przesadne, by nie powiedzieć: zwyczajnie zbędne.

Audiowizualnie to naprawdę Dzieło przez duże D. Świetne zdjęcia, cukierkowa estetyka przeplatająca się ze wszelkiej maści obrzydliwościami. Genialne efekty specjalne, jakich dawno nie widziałam w horrorach. Do tego ta muzyka, która przeszywa na wskroś, raz po raz powracająca, by zwiastować nieszczęście i następny etap terroru. Duet aktorek prezentuje niesamowitą dynamikę. Z jednej strony mamy Demi Moore, która staje do nierównej walki ze starzeniem, nadając Elisabeth bardzo przejmujący, choć wciąż kryjący elementy narcyzmu, charakter. W drugim narożniku dostrzec można z kolei Margaret Qualley stanowiącą ucieleśnienie młodości ze wszystkimi jej wadami. Sue nie ma żadnych sentymentów do samej siebie, co naprawdę potrafi przerazić. Jeszcze bardziej, gdy widzowi przypomni się, że wciąż są one jednym i tym samym.

„Substancja” jest dość wyjątkowym filmem, który zdecydowanie wyróżnia się na tle pozostałych tegorocznych produkcji. Żałuję jednak, że nie trafił do mnie w takim stopniu, w jakim bym chciała. Fabularnie jawi mi się jako nieco płaski i jednowymiarowy, a ratuje go wyłącznie płaszczyzna czysto artystyczna. Z pewnością warto obejrzeć – wielu osobom spodoba się dużo bardziej niż mi. Ja jednak nie wykrzeszę z siebie oceny wyższej niż 7/10.