trzeba walić krwią po oczach. Wzbudzać obrzydzenie. Przesączać seks przez materiał ekranu. Bo inaczej widz nie zrozumie, nie zacznie rozmawiać, nie będzie kontestował. Banał, banał, banał. Jedynie gra aktorska jest warta docenienia.
Twoje oczekiwanie subtelności od body horroru jest jak poszukiwanie elegancji na arenie walki byków — ten gatunek operuje intensywnością i szokiem, a nie delikatnym niuansowaniem. Krew, obrzydzenie i zmysłowość są tu narzędziami nie dla banału, lecz dla przekroczenia granic, które prowokują do dyskusji i refleksji. To rodzaj brutalnego memento mori, przypominającego, że w ciele i psychice kryją się niespodziewane napięcia i lęki. Trudno przecież sądzić, że widz dałby się wciągnąć w te mroczne rejony ludzkiej natury, gdyby nie odpowiednia dawka mocnych bodźców. Może lepiej oceniać horror według jego własnych zasad, zamiast przenosić na niego oczekiwania dramatów?