Otóż zwolennikiem musicali, tym bardziej tych przenoszonych na duży ekran, nie byłem i nie jestem, jednak niezwykle spodobał mi się Sweeney Todd w wersji Burtona.
Dlaczego? Ano dlatego, że jest tu mistrzowsko wykreowany typowo wisielczy humor reżysera w otoczce gotyckich dekoracji. Nie można chyba było znaleźć bardziej wdzięcznego dla niego przedmiotu niż właśnie ten materiał.
Oddanie klimatu Londynu, pokazanie rynsztoka na ulicach, ukazanie świata ludzi bogatych mieszającego się z średniakami i upadłymi - to przecież wspaniała metafora świata opartego na pieniądzu i żądzach.
Bardzo podoba mi się scena w której Deep i Bonham Carter patrząc przez okno dobierają makabryczne menu - opisując atrybuty poszczególnych zawodów.
Co podoba mi się dalece więcej to doborowa obsada - Rickman (mój ulubiony odtwórca świrów i zblazowańców) grający perwersyjnego sędziego jest wspaniałą metaforą ludzkiej podłości i nędzy moralnej. Ci zawsze znajdują sobie sojuszników, często jeszcze bardziej podłych. Deep, Bonham Carter, Cohen etc. Rewelacyjni aktorzy (po Cohenie ani grama Borata nie widać ;)
Sweeney Todd jawi się w tym filmie jako ten, co kosi równo z trawą, i mimo, że wiedziony własną zemstą jest tu jakgdyby apoteozą sprawiedliwości. Oto on, skrzywdzony wszelako zarówno osobiście jak i przez władzę państwową uosabianą przez Sędziego, mści się na wszystkich pozbawiając ich tego co dla każdego najcenniejsze - życia.
A warsztat - cóż, teraz ciężko zrobić zły film (no chyba, że się kręci za kasę znad Wisły hehe).
Dla mnie 10/10.