Nastawiłam się na lekką komedię romantyczną, która, jak słyszałam od niektórych, miała być taka sobie. W pierwszych już minutach filmu uświadomiłam sobie jednak, że nie tego się spodziewałam. Film po pierwsze nie był typową komedią romantyczną, po drugie nie był też typową hollywoodzką produkcją . "Sztuka zrywania" momentami naprawdę śmieszy, ale i zmusza do przemyśleń. Daje trochę obraz życia, a trochę podidealizowanej rzeczywistości, w której zawsze są jakieś alternatywne rozwiązania albo oddane osoby. Taki misz-masz trochę pomaga się podbudować, gdyż "Sztuka zrywania" to nie ambitny film o problemach w związkach, tylko lekko opowiedziana historia. A najpiękniejszy w tym wszystkim okazał się finał - nie zepsuty, jak w większości hollywoodzkich filmach (niektórych dobrych do momentu zakończenia), ale zaskakujący i bardzo subtelny, co mnie najbardziej urzekło. Dlatego nie spisuję tego filmu na straty, jak niektórzy. Nie jest on wybitny, ale idealny na weekendowy wieczór i zmuszający choć odrobinkę do przemyśleń.
Brawo :D Ja lubię ten film xD Ej no moze nie jest super ekstra ale ukazuje prawdy xD kapitalne jak jest moment ich kłótni xD Baba kłóci się ogólnie a on myśli ze o cytryny czy tam o balet xD
Zgadzam się z Tobą Courty. Tez nastawiałam się na komedie romantyczną, taką typową, amerykanską produkcję.
Ale film mnie zaskoczył i to naprawdę całkiem miło. Nie śmiałam się do rozpuku, za to parę fragmentów trafiło do mnie i 'kazało' się zastanowić nad pewnymi mechanizmami jakie rządzą w związkach. Uważam, ze było w tym sporo prawdy, a sytuacje były takie życiowe.
Nie przepadam za Aniston czy Vaughnem, ale przekonałam się do ich gry
po obejrzeniu "Sztuki zrywania".
Także polecam.