Relacja Magdaleny Michalskiej z Berlina
piątek 13 lutego 2009 07:05
Dziś premiera „Tataraku” Wajdy na Berlinale
Najnowszy film Andrzeja Wajdy zostanie pokazany dziś wieczorem, o godzinie 22:30. "Tatarak", który dziennikarze zobaczyli wczoraj w nocy, a widzowie będą mieli szansę zobaczyć dziś, jest poważnie rozważany na festiwalowej giełdzie jako kandydat do głównej nagrody – Złotego Niedźwiedzia
czytaj dalej...
REKLAMA
Jeśli ktoś po do tej pory udostępnianych opisach filmu „Tatarak” Andrzeja Wajdy sądzi, że to ekranizacja opowiadania Jarosława Iwaszkiewicza jest w błędzie. Najważniejszą i dominującą częścią filmu jest bowiem monolog Krystyny Jandy dotyczący jej osobistych doświadczeń. Jednak jej opowieść nie jest monumentalną półgodzinną przemową, widz otrzymuje ją w kilku dawkach, splecioną z dwiema historiami: tą wzięta z Iwaszkiewicza – opowiadającą przerwanym tragicznym wypadkiem uczuciu dojrzałej kobiety - Marty, która choć o tym nie wie, wkrótce umrze na raka, do 20-letniego chłopca. I tą, która rozgrywa się na planie filmu na podstawie „Tataraku”.
Czy ten eksperyment – mieszania filmu w filmie z rzeczywistą spowiedzią Jandy wyszedł filmowi na dobre? Otóż tak. Monolog aktorki doskonale komponuje się z tym, co dzieje się we właściwym, iwaszkiewiczowskim „Tataraku”, włącza się nie nachalnie, w odpowiednich momentach i odnosi się do nich tematycznie. Może trochę gorzej łączą się z całością sceny kręcenia filmu – bardzo zgrabne na początku, w drugim wejściu – ucieczce Jandy z planu wypadają sztucznie i są nie do końca uzasadnione. Już lepiej wypadają drobne sugestie umowności kręconego filmu – jak choćby scena, w której chcąc zachęcić swojego młodego znajomego by czytał książki bohaterka Jandy – Marta podsuwa mu… „Popiół i diament”.
Mimo tej uwagi powrót do kameralnego kina wyszedł Wajdzie tylko na dobre. Pięknie plastycznie zakomponowany film, w którym każdy kadr ma wagę malarskiego dzieła ma w sobie dużą siłę działania na emocje widza. Odnosi się do spraw ostatecznych – śmieci bliskiej osoby – bez łopatologicznych wniosków. Janda w swoim monologu nie daje recepty na to jak zmierzyć się ze stratą, dzieli się z widzem najbardziej prywatnymi obserwacjami, bez patosu przyznaje, że nie wie jak po miesiącach napięcia była w stanie wyjść na scenę w kilka godzin po śmierci Kłosińskiego by zagrać „Boską”. Jej odwagi i chłodnego oglądu tego, co się stało nie sposób nie docenić. To chyba zresztą bardziej jej film niż Wajdy – w dużej mierze wymyślony przez nią i bez niej niemożliwy. Zagraniczna publiczność nie znając osobistej historii Jandy może uznać, że całość jest kreacją artystyczną.
Choć właściwie nikt nie opuścił pierwszego prasowego pokazu filmu w czwartek w nocy, brawa były skromne. Dla mnie to jednak film bardzo udany, dystansujący dorobek Wajdy z 90. o kilka długości i jeden z najlepszych w tegorocznym berlińskim konkursie. Nie zdziwiłoby mnie, by dostał jedną z głównych nagród. Dowiemy się tego w sobotę w wieczorem.
Jak dowiedział się „Dziennik” filmem zainteresowali się zagraniczni dystrybutorzy. Michael Barker, szef Sony Pictures Classics – poważnego dystrybutora kina niezależnego, rozważa wprowadzenie filmu do kin w USA.
Magdalena Michalska, Berlin
Wstrząsający film Wajdy
Barbara Hollender 13-02-2009
Na ogromnym zbliżeniu twarz kobiety. Przerażone, pełne bólu oczy. Kobieta budzi się gwałtownie, rzuca jak w koszmarze. To Krystyna Janda. Wstaje. Jest w pustym pokoju – bezosobowym, jakby hotelowym, pogrążonym w mroku. Przeraźliwie samotna zapala papierosa. Zaczyna mówić. Gdzieś w przestrzeń. Do siebie? Do Boga? Mówi o tym, jak umierał jej mąż.
Życie w cieniu śmierci
Film Wajdy jest opowieścią o odchodzeniu. Bohaterka "Tataraku", choć o tym nie wie, ma przed sobą niewiele życia. Czuje się osłabiona, zmęczona. Tylko tyle. Jej mąż, lekarz, ogląda klisze rentgenowskie. W prawym płucu – ogromny guz. Wie, że żona może nie przeżyć lata. Ale los jest nieobliczalny. To nie ona umrze pierwsza. Przed nią odejdzie młody 20-letni chłopak. Utopi się, zrywając dla niej tatarak.
Śmierć jest zresztą stale obecna w domu doktora i jego żony. Zamknięta w pokoju, do którego nie wolno wchodzić obcym. Mieszkali w nim kiedyś synowie doktorostwa. Obaj zginęli w powstaniu warszawskim. "Nigdy ci nie wstyd, że żyjesz?" – pyta pani Marta męża. Jest też w "Tataraku" fascynacja młodością. Starzejąca się kobieta nie może się oprzeć jej sile. Jest urzeczona 20-latkiem. Nie jego inteligencją, nawet nie urodą. Raczej witalnością, tym, że wszystko jeszcze przed nim. Jakby chciała się wyrwać z kręgu wspomnień, czerpać z cudzej młodości siły do dalszego życia.
Wajda zrobił jednak coś więcej niż ekranizację opowiadania Iwaszkiewicza z lat 50., wzbogaconego o wątki prozy Sandora Maraia. "Tatarak" jest filmem w filmie. Wajda pokazuje ekipę pracującą na planie, przede wszystkim zaś dodaje ów monolog Krystyny Jandy. Bolesny. Naznaczony głębokim cierpieniem. Janda wydobywa z pamięci najdrobniejsze szczegóły czasu, który spędziła przy śmiertelnie chorym mężu. Od chwili, gdy na schodach domu rzucił jej: "Mam coś w płucach", i pojechała do szpitala odebrać wynik jego tomografii, aż do ostatnich chwil, gdy spytał: "Czy mogę już się pożegnać?", a następnego dnia umarł między jedną łyżeczką wody a drugą, którą podawała mu do ust.
Film Wajdy staje się głosem o istocie sztuki, o aktorstwie. O cenie, jaką płaci się za jego uprawianie. O tym, ile artysta daje z siebie. W ostatnich scenach iwaszkiewiczowskiego filmu Janda rozpacza nad ciałem martwego chłopca. Widzimy jej potworny, niemy krzyk. Przecież nie nad tym młodym człowiekiem, który zaraz, jak tylko reżyser powie: Kamera, stop!, wstanie i pójdzie się obmyć z piasku. Krzyk aktorki jest jej własnym płaczem.
Subtelność i odwaga
"Tatarak" należy do Krystyny Jandy. Jej aktorska wirtuozeria, ale przede wszystkim nieprawdopodobna odwaga, zadecydowały o sile filmu.
– Wiedziałem, że Krystyna Janda potrzebuje roli na miarę jej talentu – powiedział mi w rozmowie Andrzej Wajda. – Szukałem takiego materiału. I pomyślałem, że nikt w Polsce nie potrafił pisać o kobietach tak jak Iwaszkiewicz. Dlatego sięgnąłem po "Tatarak". A ona odnalazła w sobie te wszystkie delikatności, które są tam zapisane.
Był moment, gdy z powodu choroby męża Janda wycofała się z pracy nad filmem.
– Ani przez chwilę nie pomyślałem, że mogę tę rolę powierzyć komukolwiek innemu – mówi Wajda. – Wróciliśmy do tego pomysłu po roku. Krystyna sama mi zaproponowała, że opowie o tragedii, którą przeżyła. Wielokrotnie pytałem: "Na pewno tego chcesz? Możesz się w każdej chwili wycofać". Ale ona postanowiła się otworzyć przed kamerą człowieka, którego dobrze zna i któremu ufa. Wiedziała, że nie zrobię niczego, czego nie mogłaby zaakceptować.
Pytam Andrzeja Wajdę, dlaczego zdecydował się na filmowanie monologu Jandy w ciemnym, stylizowanym na obrazy Hoppera wnętrzu.
– W telewizji jest strasznie dużo gadających głów – wyjaśnia. – Ludzie mówią, by zwrócić na siebie uwagę. Dlatego szukałem innego rozwiązania. Pomógł mi operator Paweł Edelman, który zadecydował, żeby aktorce w jej zwierzeniu nie przeszkadzać. Kiedy uciekała od kamery, kiedy stawała do niej tyłem albo wręcz wychodziła z kadru, uważałem, że ma do tego prawo. A Hopper? Jego obrazy zawsze robiły na mnie wrażenie. Samotne kobiety w pustych pokojach, które nie wiadomo na co czy na kogo czekają. Wydawało mi się, że słowa wydobywające się z tego przepełnionego samotnością półmroku będą miały siłę.
Nowy film Andrzeja Wajdy przypomina trochę "Wszystko na sprzedaż". – Pracuję z aktorami od 50 lat – mówi reżyser. – Wiem, jak trudny jest ich zawód. Oddają z siebie bardzo wiele, a czasem nie widać tego na ekranie. Wtedy myślę, że to nasza wina.
Wajda mówi też, że "Tatarak" mógł nakręcić tylko stary człowiek. – Jestem w takim wieku, że temat śmierci nie jest mi obcy. Iwaszkiewicz też pisał "Tatarak", mając świadomość, ile życia już za sobą zostawił – wyznaje. – Ale równie ważna wydaje mi się tu opowieść o młodości. Od pewnego wieku ludzie jej szukają. I Krystyna Janda pięknie to zagrała.
Prywatny Iwaszkiewicz
"Tatarak" robi wrażenie. To film dojrzałego człowieka, ale jednocześnie na swój sposób młody. 84-letni mistrz zaskakuje poszukiwaniami nowoczesnej formy, podejmuje ogromne twórcze ryzyko. Z pewnością podzieli publiczność. Być może część widzów uzna film za zbyt ekshibicjonistyczny, inni będą narzekać, że to nie jest Iwaszkiewicz. Janda, jeśli można tak w ogóle napisać, tworzy przejmującą kreację. Gra, a może po prostu jest. W "filmowej" części świetnie partnerują jej Jan Englert w roli męża i Paweł Szajda jako 20-latek.
Na pierwszym, nocnym pokazie "Tataraku" sala w Berlinie pękała w szwach. Po napisach końcowych zaległa cisza. Część widzów nie ruszała się z miejsc. Wielu znajomych krytyków ze świata podchodziło, by powiedzieć, że Wajda zrobił wielki film. "Tatarakiem" zainteresował się poważny dystrybutor amerykański. Trzeba też przyznać, że po raz pierwszy polski film ma tak znakomitą promocję. Starannie przygotowano materiały prasowe, nad wywiadami z ekipą czuwa najlepsza agencja Premiere PR.
Wśród dziennikarzy mówi się, że Wajda jest poważnym kandydatem do Złotego Niedźwiedzia. A nawet jeśli go nie dostanie, i tak wygrał. Przypomniał, czym może być kino.
Rzeczpospolita
Jakub Duszyński - łowca filmów dla Gutek film - powiedział w PR III
Polskiego Radia w "Trójkowo-filmowo", że ten film trudno oceniać. Po tak
osobistym wyznaniu należy chyba tylko pozostawić ciszę.
Jednak zwrócił uwagę na to, iż Wajda tym dziełem zrobił krok w dobrą
stronę wracając do klimatów typu "Brzezina" zostawiając wielkie narodowe
tematy takie, jak "Pan Tadeusz" i "Katyń".
Dodał też, że czekał aż Wajda podejmie temat odchodzenia i oswajania się
ze śmiercią. "Tatarak" sprawił, że się doczekał.
Liczy również, że w Polsce "Tatarak" zostanie równie dobrze przyjęty, co
"33 sceny z życia" cieszące się dużą widownią.